Musimy inwestować w odporność społeczeństwa i struktur państwa. Musimy mieć świadomość, że będziemy narażeni na agresję instrumentami poniżej progu wojny - mówi w rozmowie z DGP wiceminister obrony narodowej, poseł, prezes stowarzyszenia OdNowa RP.

Z Marcinem Ociepą rozmawiają Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak
W Ukrainie trwają ciężkie walki, jest spodziewana rosyjska ofensywa. Na jaki scenariusz musi się przygotować Polska?

Powinniśmy nastawić się na długotrwały konflikt za naszą wschodnią granicą. Ten pat na froncie jest wynikiem heroizmu ukraińskich żołnierzy oraz znaczącego wsparcia sprzętowego Zachodu. To nie pozwala Rosji wygrać...

Ale jednocześnie wsparcie dla Kijowa jest na tyle skąpe, że nie pozwala mu szybko pokonać Rosji.

Cóż, ma ona znacznie większe rezerwy, zwłaszcza ludzkie. A to oznacza, że konflikt będzie się przeciągać. Wnioski dla nas są takie, że musimy inwestować w odporność społeczeństwa i struktur państwa. Musimy mieć świadomość, że będziemy narażeni na agresję instrumentami poniżej progu wojny. Choćby takimi jak dezinformacja czy ataki cybernetyczne.

A jeśli chodzi o kwestie długofalowe? Kreml konsekwentnie dąży do wchłonięcia Białorusi.

Obserwujemy postępującą wasalizację tego kraju – obecność rosyjskich dowódców w jednostkach wojskowych czy w strukturach władzy jest oczywista. Mińsk i Moskwa tworzą kombinowane związki taktyczne. Trzeba to powiedzieć wprost: Rosja znacznie się już do nas zbliżyła.

A jeśli formalnie wchłonie Białoruś, będziemy mieli z nią znacznie dłuższą granicę. Więc jeszcze groźniejsza stanie się sytuacja w okolicy przesmyku suwalskiego.

Dlatego nasza armia musi liczyć 300 tys. żołnierzy. Dlatego powstaną dwie nowe dywizje, które wzmocnią nasz potencjał odstraszania na kierunku białoruskim. Stąd zakupy bezprecedensowej liczby czołgów oraz artylerii, w tym rakietowej, które są odpowiedzią na zagrożenie bramy brzeskiej. Akcesja Szwecji oraz Finlandii do NATO jest dla nas dobrą wiadomością, bo to z kolei wydłuży granicę paktu z Rosją na północy o 1,3 tys. km. To będzie wiązać siły Kremla na kierunku fińskim.

Czy liczba żołnierzy NATO stacjonujących w naszym kraju powinna być większa?

Tak, jesteśmy zwolennikami większej obecności wojsk sojuszniczych na terenie RP. Za naszych rządów ich liczba wzrosła z ok. 500 do ok. 12 tys.

Czy wobec tych wyzwań rządzący i opozycja nie powinni zawrzeć paktu o nieagresji, który dotyczyłby spraw bezpieczeństwa i wojskowości?

Tu pełna zgoda. Nieustannie o to apeluję. Uważam, że rysuje się nowy podział: na polityków odpowiedzialnych, którzy chcą Polski suwerennej, ze szczelnymi granicami, której armia jest rozbudowywana, i na tych, którzy machają na to ręką, bo brakuje im wyobraźni. I tu wielu polityków opozycji ma szansę zapisać się pozytywnie na kartach historii. Piłka po ich stronie, bo musieliby wyjść z logiki totalnej negacji.

To PiS powinien pierwszy wyciągnąć rękę, bo zakupy dla wojska oznaczają zobowiązania na kilka dekad.

Przecież stawiamy się na posiedzenia sejmowych i senackich komisji, odpowiadając na pytania. Nie możemy jednak stawiać na głowie porządku konstytucyjnego, który zakłada, że to rząd realizuje politykę.

Gdy tylko doszliście do władzy w 2015 r., natychmiast zerwaliście zawarty przez PO kontrakt na dostawę śmigłowców Caracal. Gdybyście teraz konsultowali z opozycją zakupy uzbrojenia, byłoby to zabezpieczenie przed podobnym scenariuszem.

Nie było kontraktu na caracale, jedynie rozstrzygnięcie techniczne. Nie było przecież wynegocjowanej ceny, harmonogramu czy offsetu. Co do konsultacji, to one trwają w ramach komisji parlamentarnych czy Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Ale na razie fora są przez opozycję wykorzystywane do atakowania nas i do powielania kłamstw.

Łącznie budżet armii w tym roku może sięgnąć prawie 150 mld zł. Jak idzie planowanie wydawania tych ogromnych pieniędzy na kupno uzbrojenia?

W zasadzie nie ma tygodnia, żeby szef MON nie zatwierdzał kolejnych umowy czy zamówienia. Satelity, bojowe wozy piechoty Borsuk, armatohaubice Krab i K9, czołgi Abrams i K2, drony Bayraktar, zestawy Piorun, samoloty F-35 i FA-50, fregaty Miecznik…

Czy naszą armię można rozbudować do 300 tys. żołnierzy bez przywrócenia powszechnego poboru? W sondażu dla DGP i RMF FM z 15 lutego prawie 40 proc. ankietowanych było za powrotem do takiego rozwiązania.

Przywróciliśmy zasadniczą służbę wojskową, ale dobrowolną. Szacowaliśmy, że rocznie skorzysta z niej 25 tys. osób. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. W zeszłym roku do służby zgłosiło się nawet więcej osób, niż planowaliśmy.

Mówimy o wojnie, ale polityka krajowa zaczyna się koncentrować na wyborach. Poparcie dla PiS oscyluje wokół 33–35 proc. To, przy notowaniach ugrupowań opozycyjnych, nie daje wam szans na samodzielną większość.

Uważam, że PiS ma olbrzymią szansę nie tylko znów wygrać wybory, lecz także uzyskać w parlamencie samodzielną większość. Przy wszystkich niedoskonałościach naszego obozu wciąż mamy najspójniejszą ofertę, która kojarzy się z wiarygodnością. Bo nawet jeśli Tusk coś obieca, to i tak ludzie nie wierzą, że słowa dotrzyma. A my jesteśmy sprawczy, i to mimo wielu kryzysów. Czy to pandemia, czy problemy z węglem, czy agresja hybrydowa na naszą granicę, czy wojna w Ukrainie – wszędzie trafnie przewidywaliśmy bieg wypadków, a następnie skutecznie reagowaliśmy.

Przecież podczas pandemii mieliśmy najwyższą w Europie liczbę nadmiarowych zgonów.

One były skutkiem nie tyle problemów związanych z przeciwdziałaniem COVID-19, ile samej wydolności służby zdrowia. Nie ma żadnej wątpliwości, że kapitalna reforma systemu opieki zdrowotnej powinna być tematem kampanii Zjednoczonej Prawicy – by w trzeciej kadencji ten problem załatwić.

Osiem lat to za mało i nagle w trzeciej ma się w końcu udać, tak?

Ja mówię o wieloletnich zaniechaniach – na ich naprawienie potrzeba czasu. Już dziś wydajemy dwa razy więcej na służbę zdrowia niż nasi poprzednicy. I właśnie wzrost nakładów jest pierwszym etapem reformy. Do tego dochodzi kolejna załatwiona sprawa – cyfryzacja usług medycznych. Czym innym jest jednak sposób reakcji rządu na pandemię. Nasz model okazał się niezwykle trafiony. Choć nie udało się uniknąć błędów, to na tle innych krajów nasze społeczeństwo i gospodarka wyszły z pandemii obronną ręką.

A afera respiratorowa? A państwowa fabryka masek ochronnych, która nadal nie zaczęła ich produkować, choć dawno ogłoszono koniec pandemii? Proszę o minimum powagi. W sytuacji, kiedy w trybie pilnym ściągaliśmy tysiące respiratorów, może się wydarzyć potknięcie. Tak samo, kiedy zamawia się miliony maseczek. Rzecz w tym, że Polakom nie zabrakło ani jednego, ani drugiego.
Chwalicie się także, że nie zabrakło węgla. Po prostu mieliście szczęście, że zima była łagodna.

Byliśmy przygotowani na surowszą aurę – i dziś mamy znacznie więcej węgla, niż potrzebujemy. Już panowie zapomnieli, że opozycja straszyła, że Polacy będą zamarzać?

A co pan sądzi o umieszczaniu ludzi bliskich waszemu obozowi w spółkach Skarbu Państwa? I o tym, że odwdzięczają się oni pokaźnymi wpłatami na fundusz wyborczy PiS? Czy to nie jest budowa patologicznego mechanizmu transferu państwowych pieniędzy do partyjnej kieszeni?

Każdy ma prawo przelewać darowizny na ugrupowania, które wspiera.

Ale prezesi tych spółek nie robiliby tego, gdyby nie to, że swoje stołki zawdzięczają tej właśnie partii.

To, że część z nich decyduje się przekazywać środki na ugrupowanie, które popierają, nie jest niczym złym. Zresztą czy tak samo się nie działo za poprzednich rządów?

Ale tak się składa, że ludzie, o których pan mówi, nic nie wpłacają na konta ugrupowań opozycyjnych.

Menedżerowie spółek Skarbu Państwa realizują politykę gospodarczą rządu. Siłą rzeczy to ludzie, którzy popierają tę władzę. Ważne, żeby mieli wyniki, a te są imponujące. Wartości koncernów państwowych i ich znaczenie na mapie gospodarczej Europy szybują.

A gdyby któryś z nich przelał 45 tys. zł na opozycję, to pewnie szybko przestałby pełnić swoją funkcję.

Mam nadzieję, że tak by się nie stało. Choć muszę zaznaczyć, że każdy, kto wspiera Platformę Obywatelską, opowiada się za wyprzedażą majątku narodowego.

Przecież Platforma zakończyła masową prywatyzację w latach 2011–2012 r.

Ale są wypowiedzi polityków PO czy jej ekspertów, którzy wskazują na konieczność kolejnej fali prywatyzacji.

Nam chodzi o to, że został stworzony patologiczny mechanizm. Ujawnione wpłaty z dwóch miesięcy to prawie 300 tys. zł. Jeśli utrzyma się to tempo, to w ciągu roku na konto PiS trafi ok. 2 mln zł.

Ujawnione? Przecież one są jawne. Powtórzę – każdy z nas ma prawo decydować o tym, co robi ze swoimi pieniędzmi. A jak ktoś zarabia więcej, to siłą rzeczy hojniej wspiera ugrupowanie, na które głosuje. Tak było za wszystkich rządów. Ważne, że jest to transparentne.

Pana zdaniem taki transfer od nominatów do partyjnej kiesy nie jest zagrożeniem dla wizerunku PiS?

Nie. Jedni chcą wspierać partię, z którą sympatyzują, czynem, organizacją spotkań, zaangażowaniem w kampanię wyborczą, a inni wpłatami finansowymi. Woleliby panowie, żeby partie były finansowane przez podmioty z zagranicy?

Gdzie pan widzi zagrożenia dla PiS, jeżeli chodzi o bieżącą politykę? Inflacja?

Największym ryzykiem jest demobilizacja naszych wyborców. Natomiast wyzwaniem o charakterze politycznym jest skala dezinformacji, którą sieje opozycja. Znaczna część komunikacji PO jest oparta na kłamstwie. Klasycznym przykładem są opowieści o kondycji armii i jakości zbrojeń. Ludzie, którzy rozbrajali Polskę, mają czelność okłamywać Polaków, wmawiając im, że rząd, który wydaje rekordowe kwoty na nasze bezpieczeństwo, rozmontował armię. Złodziej krzyczy: „Łapać złodzieja!”. Zdrajcy krzyczą: „Zdrada”.

Bo mówią, że zwijaliście armię?

Tak. Do tego krytykuje nas partia, która usprawiedliwiała gazociąg Nord Stream 2, luzowała nasze więzi z USA i która stawiała na reset w relacjach z Rosją mimo jej agresji na Gruzję w 2008 r.

Ale PO wspierała Ukrainę w 2014 r. podczas rewolucji godności. Protestowała też przeciwko NS2.

Nie protestowała, a usprawiedliwiała. Jest słynna wypowiedź Trzaskowskiego o NS2, że to projekt biznesowy, a nie polityczny.

To raczej świadectwo bezsilności rządu wobec twardej postawy Niemiec, a nie poparcie PO dla NS2.

Tu zgoda – to dowód ich bezradności na arenie międzynarodowej. Natomiast my utrzymaliśmy kurs sprzeciwu wobec NS2. I czas pokazał, że mieliśmy rację. Tak samo z Rosją. Przestrzegaliśmy przed resetem z Kremlem. A oni w tym czasie zdecydowali się na ograniczenie liczby żołnierzy, likwidację jednostek wojskowych na wschodzie i popadli w marazm zakupowy.

Obecnie widzimy imponujący wzrost wydatków na zbrojenia. Ale gdy w 2015 r. PiS przejmował władzę, nie podnosił kwestii bezpieczeństwa, tylko społeczne.

Jest mit dotyczący pierwszego etapu rządów PiS: że to tylko 500+. Ale to nie znaczy, że inne resorty próżnowały. Od 2016 r. rozpoczęły się w MON duże zamówienia. Opozycja mówi, że stało się to po wybuchu wojny w Ukrainie, co jest ordynarnym kłamstwem. Przecież baterie Patriot, samoloty F-35, czołgi Abrams i drony Bayraktar to zamówienia sprzed rosyjskiej agresji. Poza tym zastaliśmy armię 96-tys., a dziś łącznie z WOT liczy ponad 160 tys. Prawda jest taka, że to opozycja się obudziła, dopiero gdy wybuchła wojna. W trakcie poprzedzającej ją agresji hybrydowej na naszą granicę z kierunku białoruskiego politycy opozycji biegali tam z pizzą, reklamówkami i obrażali funkcjonariuszy.

Kiedy pan i ludzie ze stowarzyszenia OdNowa wejdą do PiS?

Jeśli wszyscy zapiszą się do PiS, nie będzie Zjednoczonej Prawicy. Siłą naszej koalicji jest zjednoczenie w różnorodności. Każde środowisko ma własne tożsamość i priorytety, które może realizować w ramach szerokiego obozu. OdNowa – jako stowarzyszenie, nie partia – może dzięki temu być najbardziej prosamorządowe, proprzedsiębiorcze i proeuropejskie, nie musi też odpowiadać za priorytety programowe np. Solidarnej Polski. Zjednoczona Prawica potrzebuje dla równowagi również umiarkowanego skrzydła.

OdNowa, licząca pięciu posłów, równoważy Solidarną Polskę? Raczej republikanów, innego kanapowego koalicjanta PiS.

Po pierwsze, po sobotnim kongresie programowym OdNowy, w którym wzięło udział ponad 700 delegatów, w tym samorządowcy, społecznicy, przedsiębiorcy i naukowcy, tego typu złośliwości ucichły. Pokazaliśmy siłę. Po drugie, liczba posłów w obecnej kadencji przestaje mieć znaczenie. Liczą się struktury i liderzy w terenie, którzy będą decydować o wyniku wyborczym. Każdy winien się skupiać na tym, by docierać do swoich odbiorców.

Rozmawiał pan już z prezesem Kaczyńskim o listach? Na ile zostaniecie na nich uwzględnieni?

Mamy podpisaną z PiS umowę koalicyjną. I zapewne zechce on skorzystać z naszego potencjału docierania do środowisk i wyborców umiarkowanej prawicy, samorządowców, przedsiębiorców. Proszę się o nasze pozycje na listach nie martwić.

Czy z waszymi propozycjami jesteście w stanie się przebić w Zjednoczonej Prawicy?

Im więcej będziemy mieli posłów, tym będziemy lepiej słyszalni. Na szczęście oprócz parlamentarzystów znaczenie mają samorządowcy, starostowie, prezydenci miast, burmistrzowie, wójtowie, radni. A takich osób już jest kilkaset w naszym stowarzyszeniu. To efekt naszej pracy w terenie.

Na ile istotnym potencjałem mogą być ci samorządowcy?

Ich obecność w naszych strukturach może być rozstrzygająca dla wyniku wyborów. Zwłaszcza że opozycja mocno upolityczniła działalność prezydentów największych miast – do tego stopnia, że tworzy się wrażenie, jakoby samorządowcy głosowali wyłącznie na naszych rywali. Możliwość pokazywania przez nas, że to nieprawda, jest niezwykle cenna dla Zjednoczonej Prawicy.

Szykujecie samorządom jakąś rewolucję?

Musimy skończyć ze strategiami horyzontalnymi, potrzebujemy indywidualnego podejścia, np. do poszczególnych miast. Czegoś na kształt indywidualnych kart rozwoju, wypracowanych wspólnie przez rząd i dany samorząd, wraz z harmonogramem i ze ścieżką finansowania.

Czyli chcecie jeszcze bardziej decydować o tym, kto dostanie pieniądze, a kto nie.

Absolutnie nie, chodzi o swoistą umowę rządu z danym samorządem z wzięciem pod uwagę jego charakterystyki i potrzeb. Czyli podpisujemy np. kartę rozwoju, w ramach której do czegoś się nawzajem zobowiązujemy.

A nie jesteście skazani na bratobójczą walkę z republikanami? Będziecie de facto konkurować o tych samych wyborców – od nich też słyszymy o przedsiębiorczości i samorządności.

Wszyscy jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że nie kandydujemy z osobnych list, tylko z jednej. Nie ma więc mowy o rywalizacji, nasze potencjały podczas wyborów zleją się w jeden strumień głosów dla Zjednoczonej Prawicy. Jeśli mówimy o jakiejkolwiek rywalizacji, to o charakterze merytorycznym – kto ma więcej dobrych pomysłów, kto ma zaplecze i zdolności operacyjne, by wcielać je w życie. ©℗