Dla zasady zaprzeczą wszystkiemu, w co wierzy większość. Zawodowi kontrarianie kompromitują tak potrzebny każdemu społeczeństwu nonkonformizm.

Góral Sebastian Pitoń po raz pierwszy pojawił się w debacie publicznej w czasie pandemii jako inicjator akcji „Góralskie Veto” wymierzonej w obostrzenia sanitarne i szczepienia na COVID-19. Opór mieszkańców Podhala przeciw lockdownom był zrozumiały - utrzymują się w dużej mierze z turystyki, którą rząd jednym dekretem zamknął. Nieufność do szczepionek też była zrozumiała - medyczne novum budziło naturalne obawy. Ale czy można zrozumieć hasła nowej inicjatywy Pitonia - Polskiego Ruchu Antywojennego? Głosi on nie tylko niechęć do pomocy zaatakowanej przez Rosję Ukrainie, lecz także gotowość pomocy Moskwie. Pitoń publicznie zadeklarował, że „gdyby był cesarzem Polski, wybudowałby 10-metrowy mur (na granicy z Ukrainą - red.), który pomógłby Władimirowi Putinowi, i dorzuciłby, ile może do akcji denazyfikacji”.
Haseł tych nic nie może usprawiedliwić. Nawet przywoływane przez Pitonia krzywdy historyczne, których Polacy zaznali od Ukraińców. Zanim jednak pośpieszycie z hipotezą, że za działalnością Pitonia stoi Kreml, pozwolę sobie zaoferować inną odpowiedź. Pitoń to nieuleczalny - i zawodowy - kontrarianin.

Kontrarianizm jako zaburzenie

„Kontrarianizm” to termin znany przede wszystkim ze świata finansów. Inwestor kontrarianin wyszukuje miejsca, w których tłum ulicznych inwestorów się myli i gra przeciw trendom. Finansista Naval Ravikant wyjaśnia, że taki inwestor „nie zawsze idzie pod prąd, ale zawsze rozumuje niezależnie i nie poddaje się presji grupy”. Do grona takich osób zalicza się m.in. Warrena Buffetta.
W sferze idei kontrarianizm nie ma ogólnie przyjętej definicji - pojęcia tego używa się zwykle z publicystyczną dezynwolturą. Spotkałem się np. z sugestiami, że w popularnym teście osobowości Myers-Briggs kontrarianom najbliżej do typu ENTP (Ekstrawertyk Intuicyjny Myśliciel Obserwator). Byliby to zatem krytyczni racjonaliści, którzy lubią angażować się w spory i podważać obiegowe opinie. Wydaje się jednak, że gdy mówimy o kontrarianach, nie mamy na myśli po prostu ludzi myślących krytycznie i mających odwagę wyrażać swoje zdanie. Pojęcie to nie oznacza inteligentnego nonkonformisty, lecz raczej kogoś, kto nie zgodziłby się nawet, że 2+2=4, jeśli tylko tak uważałaby większość albo jeśli byłoby to elementem jakiegoś oficjalnego komunikatu. Jak pisze analityk nowych technologii Alistair Fairweather w artykule „The Dangerous Allure of Contrarianism”, podstawą kontrarianizmu jest założenie, że „wszystkie oficjalne wypowiedzi są fałszywe”; założenie to stało się wręcz „artykułem wiary dla luźno powiązanej globalnej sieci liczącej setki milionów osób”.
Największą słabością postawy kontrariańskiej jest to, że oznacza ona nieustanne trwanie w błędzie. Dlaczego? Bo - wbrew powszechnemu wśród snobów przekonaniu - większość ma zwykle rację
Z kolei Elizabeth Svoboda, publicystka m.in. serwisu Psychology Today, dowcipnie zauważa w tekście „Field Guide to The Contrarian”, że kontrarianin „nigdy nie waha się przed przedstawieniem przeciwnego punktu widzenia, czy to na spotkaniu działu w firmie, czy to przy świątecznym stole. Ciągle wysyła e-maile promujące nietypowe filozofie. Jeśli powiesz «w prawo», on odwróci głowę w lewo”. Kontrarianin jest niejako na wojnie ze wszystkimi. Svoboda tłumaczy, że niektórzy ludzie wykazują taką postawę, bo sparzyli się konwencjonalnymi ideami - jak ktoś, kto obserwując w dzieciństwie rozwodzących się rodziców, poprzysiągł, że nigdy nie wejdzie w związek małżeński. Czasem ma to związek z zaburzeniami opozycyjno-buntowniczymi diagnozowanymi u dzieci, czyli tendencją do kwestionowania autorytetów (rodziców, nauczycieli) i odmowy spełniania poleceń, a wręcz robienia na przekór temu, czego się od nich oczekuje. Jak czytamy w opracowaniu lek. med. Magdaleny Miernik-Jaeschke z Centrum Dobrej Terapii, takie dzieci zachowują się prowokacyjnie, z rozmysłem sprawiają innym przykrość, a jednocześnie są „bardzo wrażliwe na swoim punkcie i długo rozpamiętują urazy”.
Połowa osób wyrasta z takich zachowań, u reszty objawy utrzymują się w dorosłości. Dorośli z tymi zaburzeniami odczuwają nieustanny gniew, a u części rozwija się nawet antyspołeczne zaburzenie osobowości. Możliwe, że przynajmniej niektórzy kontrarianie realizują swoje skłonności wyłącznie w wymiarze intelektualnym. Obcując z nimi, można odnieść wrażenie, że wywoływanie u innych niepokoju czy irytacji traktują jako satysfakcjonujący sport.

Luksusowe bzdury

Kontrarianie są wśród nas - w każdym środowisku, klasie społecznej, profesji. Najbardziej interesujący są jednak ci, którzy swoje poglądy prezentują szerokiej publice, a więc aktywiści, politycy, publicyści, intelektualiści. Jak ich identyfikować?
Trzeba być ostrożnym. Dziennikarka HuffPost Brittany Wong w tekście „How To Talk To A Contrarian” dostrzegła kontrarianina nawet w Sokratesie, który w rozmowach z ludźmi napotkanymi na ateńskiej agorze kwestionował ich przekonania, a dzięki temu wspólnie próbowali dociec prawdy. Sokrates wychodził z założenia, że „wie, że nic nie wie”. Czy tak zachowuje się kontrarianin? Nie. Kontrarianin ma całkowitą pewność, że racja leży po jego stronie, a z tego, jak formułuje swoje komunikaty, często bije także poczucie wyższości.
Nawiasem mówiąc, w pewnej mierze kontrariańskie tendencje są dla ludzi naturalne - zwłaszcza w XXI w. Z jednej strony człowieka cechuje silna potrzeba przynależności, utożsamiania się z grupą i akceptacji, z drugiej - obawiamy się, że znikniemy w tłumie 8 mld ludzi. Co więc robimy? Niektórzy, jak pisał w „Bojaźni i drżeniu” filozof Søren Kierkegaard, wybierają drogę prostszą, czyli bycie częścią mas: „Oglądając tłumy ludzi naokoło siebie, zajęty najrozmaitszymi sprawami świata, ucząc się, jak to jest na świecie, człowiek taki zapomina o sobie, uważa za rzecz bardzo kłopotliwą być sobą i sądzi, że znacznie łatwiej i pewniej jest być takim samym jak inni, małpować, stać się numerem wśród tłumu”.
Wielu desperacko szuka jednak sposobu, by się wyróżnić. Mogą służyć im do tego sztuka, ekscentryczny ubiór czy posiadanie osobliwych poglądów. Psycholog Rod Henderson z Uniwersytetu w Austin przekonuje z kolei, że nietypowe opinie służą najbogatszym klasom społecznym do „sygnalizowania” swojego statusu. Posiadanie luksusowego zegarka czy samochodu nie jest teraz tak wyjątkowe jak kiedyś. Henderson uważa nawet, że wśród elit trwa dzisiaj wyścig na coraz bardziej odjechane „luksusowe poglądy” (np. „jestem poliamorystą”) i przestrzega, że nie chodzi w nich o prawdę, lecz wyłącznie o oryginalność i niekonwencjonalność.
Interesujący - a także niebezpieczni - są moim zdaniem kontrarianie zawodowi, czyli tacy, którzy odkryli, że ludzi, którzy podzielają ich poglądy albo którym imponuje bezkompromisowość, można na różne sposoby wykorzystać. Oferują im poczucie wyjątkowości, m.in. po to, by zmieniać zachowania innych. Jak zauważa psycholog Adrian Furnham w tekście „Ahead of The Curve: The Psychology of Contrarianism”, „mała, silna, wyrazista «kontrariańska sekta» może mieć zaskakująco silny wpływ na stadnych konformistów”.

Sektarianie

Po „kontrariańskich sektach” nie należy spodziewać się wiele dobrego. Motywacją ich guru jest korzyść osobista, a nie prawda. Nie wiem, czy Sebastian Pitoń czerpie korzyści w twardej walucie, ale na pewno gwarantuje sobie pięć minut sławy. Są jednak i tacy, którzy na kontrarianizmie zarabiają. W Polsce są to np. twórcy telewizji wRealu24, utrzymującej się z darowizn od widzów, czy osoby pokroju Jerzego Zięby, kwestionujące „oficjalną medycynę” i zarabiające na sprzedaży pseudoleków. W USA jest to m.in. Alex Jones i jego serwis InfoWars.
Niebezpieczeństwo związane z istnieniem kontrariańskich sekt obrazują wydarzenia z 6 stycznia 2021 r., gdy zawodowy „uberkontrarianin” Donald Trump po przegranych wyborach prezydenckich zachęcił swoich zwolenników do marszu na Kapitol, który zakończył się zamieszkami i śmiercią pięciu osób. Inny przykład to ruch Black Lives Matter, który nie ma jednego przywódcy, lecz skupia wielu antyrasistowskich aktywistów, przekonanych, że dla naprawy amerykańskiego systemu społeczno-gospodarczego można wzniecać rozróby uliczne.
Ale nawet ci, którzy nie chcą wywoływać rewolucji, są zazwyczaj daleko od prawdy. Jak zauważył Reid Hoffman, współtwórca LinkedIn, „łatwo być kontrarianinem, trudno być kontrarianinem i mieć rację”. Największą słabością postawy kontrariańskiej jest bowiem to, że właściwie oznacza ona nieustanne trwanie w błędzie. Dlaczego? Bo - wbrew powszechnemu wśród snobów przekonaniu - większość ma zwykle rację, co jest dobrze udokumentowane w badaniach naukowych. W dużym skrócie chodzi o to, że każdy z nas jest nośnikiem jednostkowej i swoistej wiedzy, którą instytucje, takie jak rynek czy demokracja, agregują i uśredniają. Racja tłumu nie jest absolutna czy precyzyjna, ale jest „w okolicy” słuszności. Pisałem o tym szerzej w tekście „Cała prawda mas” (DGP nr 250/2020). To, że większość ma zwykle rację, oznacza, że kontrarianin ma rację rzadko. Ale bywa - na nieszczęście - że miewa ją w newralgicznych kwestiach. Tak jak nikt nie sprawdza czasu na zepsutym zegarze - mimo że dwa razy dziennie wskazuje właściwą godzinę - tak i kontrarianin nie znajduje jednak posłuchu poza swoją tradycyjną publiką wtedy, gdy akurat trzeba. Jego reputacja przyćmi jego słuszne przestrogi.
Im więcej kontrarian w debacie publicznej, tym większa szansa, że nie usłyszymy głosu Kassandry albo jej nie uwierzymy. Można sobie wyobrazić skrajny scenariusz, w którym prowadzi to do zagrożenia dla cywilizacji, jaką znamy. Co, jeśli pojawi się np. jakiś wyjątkowo nośny trend całkowicie zmieniający postrzeganie posiadania dzieci, który w dłuższej perspektywie doprowadzi do zaniku dzietności? Jeśli przestrzegać będą przed tym kontrarianie, zignorujemy ich. To, oczywiście, wizja dystopijna i wyjątkowo mało prawdopodobna, ale celowo przerysowuję zagrożenie, by być lepiej zrozumianym. Z drugiej strony mieliśmy w historii przypadki, gdy małe grupy odrealnionych kontrarian dochodziły do władzy, stając się przyczyną śmierci i głodu, by wymienić chociażby rosyjskich komunistów.
Niestety, musimy pogodzić się z obecnością kontrarian. Żyjemy w demokracji, a w niej koszt wygłaszania ekscentrycznych opinii jest niemal zerowy. Co innego w autorytaryzmach, a zwłaszcza w totalitaryzmach. Tam kontrarian nie znajdziemy, gdyż sprzeciwianie się establishmentowi byłoby zbyt dużym ryzykiem. Albo - jak w Korei Północnej - słowa takie jak „bunt” czy „protest” zniknęły tam ze słownika.

Nie podawać dalej

Choć obecność kontrarian świadczy o wigorze naszej demokracji, to ich postawa w radykalnej i sprofesjonalizowanej wersji jest niebezpieczna. Czy da się zminimalizować jej destrukcyjny wpływ? Na poziomie instytucji jest to trudne. Wolność słowa jest wartością najcenniejszą i nawet kontrarianom, w tym Pitoniowi, nie można jej odmawiać. Możemy jednak neutralizować ich na poziomie osobistym w relatywnie prosty sposób. Najpierw trzeba ich rozpoznać (a żeby to zrobić, wystarczy pozwolić im swobodnie wypowiedzieć się na kilka tematów), a potem po prostu ignorować - nie „podawać dalej”, nie wchodzić z nimi w polemiki. Będą wtedy coraz głośniejsi, osiągną nawet poziom śmieszności, aż wreszcie wytracą energię i znikną.
W zamian powinniśmy hołubić i dowartościowywać prawdziwych nonkonformistów. Prawdziwych, czyli takich, których intencją nie jest stanie zawsze w opozycji i prowadzenie wojny ze wszystkimi wokół. Chodzi mi o ludzi, którzy są na tyle krytyczni, bystrzy i wnikliwi, by odkrywać intelektualne mielizny, w które czasami wpada społeczeństwo.
Spośród takich ludzi rekrutują się mężowie stanu, jak Martin Luther King czy osoba, która na placu Tiananmen stanęła naprzeciw czołgów w proteście przeciwko komunistycznemu reżimowi. To dzięki takim nonkonformistom ludzkość wyszła ze stanu niewolnictwa, a kobiety uzyskały prawo głosu. To oni krzyczą: „król jest nagi”.
Niewielu ma w sobie odwagę i niezłomność, by zgłaszać votum separatum wtedy, gdy go najbardziej potrzeba. Z psychologicznego punktu widzenia zdolność do przeciwstawiania się tłumowi to nie lada sztuka. Siłę presji społecznej udowodniły słynne eksperymenty laboratoryjne przeprowadzone w latach 50. XX w. przez polsko-amerykańskiego psychologa Solomona Ascha. Ich uczestnikom, studentom płci męskiej z Swarthmore College w USA, przedstawiono cztery linie różnej długości: jedną linię wzorcową i trzy porównawcze. Mieli stwierdzić, która ma długość najbardziej zbliżoną do wzorcowej. Odpowiedź była zawsze oczywista. Przeprowadzono 18 prób badawczych. Za każdym razem tylko jeden z uczestników eksperymentu w danej grupie był prawdziwym badanym - reszta to osoby, które zostały zawczasu poinstruowane, by w 12 z 18 prób badawczych udzielić niewłaściwej odpowiedzi, czyli zaprzeczyć oczywistej prawdzie. Prawdziwy badany zawsze odpowiadał na końcu i miał wiedzę na temat tego, co powiedziała reszta grupy. Asch sprawdzał, ile razy uczestnicy ulegną presji otoczenia. Okazało się, że średnio 75 proc. uczestników co najmniej raz zgodziło się z błędną oceną większości (jeden z badanych, ewidentnie kontrarianin, stwierdził, że nie uległ presji grupy, bo „czerpał niemal sadystyczną przyjemność z odróżniania się”). Asch prowadził też badanie w grupie kontrolnej bez konfidentów - tam mniej niż 1 proc. uczestników udzieliło nieprawidłowej odpowiedzi.
Jednak bycie tylko „numerem w tłumie” nie mieści się w etosie obywatela demokratycznego państwa. Każdy z nas w jakimś zakresie powinien być nonkonformistą i nieustannie ćwiczyć się w krytycznym myśleniu. Daniel Coyle w książce „The Code of Culture” (Kod kultury) podpowiada ciekawy trop, jak można to robić. Autor przywołuje eksperyment, w którym wzięły udział dwie grupy: studenci szkół biznesowych i dzieci w wieku przedszkolnym. Poproszono ich o zbudowanie jak najwyższej konstrukcji przy użyciu 20 kawałków niegotowanego spaghetti, metra przezroczystej taśmy, metra sznurka i jednej słodkiej pianki, która musiała wieńczyć budowlę. Kto wygrał? „W dziesiątkach prób przedszkolaki budowały konstrukcje o średniej wysokości 26 cali, a studenci szkół biznesu budowali konstrukcje o średniej wysokości mniejszej niż 10 cali” - pisze Coyle. I tłumaczy, że przyczyną porażki studentów było to, że zamiast w rozwiązywanie problemu angażowali się w „zarządzanie statusem”: „Zastanawiają się, gdzie jest ich miejsce w szerszym ujęciu: kto tu rządzi? Czy krytykowanie czyjegoś pomysłu jest w porządku? Jakie są tu zasady? Ich interakcje wydają się płynne, ale ich zachowanie jest pełne nieefektywności, wahań i subtelnej rywalizacji. Spędzają tak dużo czasu na zarządzaniu statusem, że nie udaje im się uchwycić istoty problemu. W rezultacie ich pierwsze wysiłki są często bezowocne, a im samym kończy się czas” - wyjaśnia autor. Jaka z tego nauka? Aby wykształcić w sobie nonkonformistę, który „dostrzega istotę problemu”, trzeba umieć wyłączyć się, przynajmniej na chwilę, ze społecznego równania, zapomnieć o oczekiwaniach otoczenia. Należy to robić nie po to, by wszystko zanegować, lecz po to, by w bardziej wartościowy sposób przysłużyć się społeczeństwu. ©℗
Autor jest publicystą i wiceprezesem Warsaw Enterprise Institute