Zasada niezmieniania reguł na mniej niż pół roku przed wyborami może nie dotyczyć propozycji składanych przez PiS.

Od momentu gdy partia rządząca wyszła z projektem zmian – zakładającym m.in. zwiększenie liczby lokali wyborczych na obszarach poza dużymi miastami czy zmiany w sposobie funkcjonowania komisji wyborczych – trwa dyskusja, czy na tego typu korekty nie jest za późno w świetle orzecznictwa TK.

Spór o daty i zakres

Przede wszystkim spór dotyczy tego, kiedy mija czas na zmiany w ordynacji wyborczej. W tej sprawie pojawiają się dwie interpretacje i obie odwołują się do orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego, który mówił o wprowadzaniu zmian w ordynacji z co najmniej półrocznym wyprzedzeniem przed elekcją.
Pierwsza mówi, że te pół roku należy liczyć od daty wyborów, a ponieważ pierwszy możliwy termin to 15 października, to zmiany powinny zostać opublikowane i wejść w życie do połowy kwietnia. Druga wskazuje, że pół roku liczy się nie od daty wyborów, ale od pierwszej czynności kalendarza wyborczego, czyli zarządzenia wyborów, czego w tym przypadku dokonuje prezydent. Konstytucja mówi, że powinien to zrobić nie później niż 90 dni przed upływem czterech lat od rozpoczęcia kadencji parlamentu (co nastąpiło 12 listopada 2019 r.). W takim razie ostateczny termin decyzji głowy państwa to 14 sierpnia, a pół roku od tej daty to połowa lutego.
Spór ma istotne konsekwencje polityczne, bo od jego rozstrzygnięcia zależy, czy zmiany będą kwestionowane, czy nie.

Napięte terminy

Nawet w szeregach PiS nie ma pewności, od kiedy liczyć okres półrocznej „karencji”. – To już odpowiedzialność tych, którzy wyszli z tymi propozycjami. Niech robią tak, by zmiany zostały wdrożone i nie były kontestowane – ucina nasz rozmówca z KPRM.
Na wszelki wypadek plan zakładał, że temat uda się sfinalizować jeszcze w lutym, ale wiele wskazuje na to, że to niemożliwe. Pierwsze czytanie w Sejmie odbyło się 11 stycznia, a jako że zmiana jest kodeksowa, nie mogła być przegłosowana na tym samym posiedzeniu, będzie to możliwe dopiero na obecnym, które rozpoczyna się dzisiaj. Następnie ustawą zajmie się Senat – ten zbiera się 31 stycznia (ale raczej wyłącznie w celu rozpatrzenia ustawy o Sądzie Najwyższym), a następnie 8–9 lutego oraz 21–22 lutego. Zapewne ordynacją zajmie się w tym ostatnim terminie. I o ile nie zostanie zwołane dodatkowe posiedzenie Sejmu pod koniec lutego, by np. rozpatrzyć poprawki izby wyższej, to najbliższa okazja do tego będzie dopiero na posiedzeniu 7–9 marca. Potem jeszcze decyzja prezydenta i dwutygodniowe vacatio legis. Może więc się okazać, że nowe wyborcze reguły zaczną działać dopiero na mniej niż sześć miesięcy przed wyborami.
Opozycja, co nie dziwi, woli bardziej restrykcyjne podejście do tych kwestii. – To łamanie ciszy legislacyjnej, ponieważ termin liczy się od pierwszej czynności prezydenta, a nie od dnia wyborów – mówi nam Robert Kropiwnicki z PO. Także PSL uważa, że nie ma mowy o wprowadzeniu tych przepisów w tej kampanii. – Za późno się za to zabrali, to jest nieuczciwe podejście do wyborców – mówił nam w lider ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz.
O rozstrzygnięcie sporu poprosiliśmy Krajowe Biuro Wyborcze (KBW). To jednak nie kwapi się do takiej oceny. – Kompetencja do zarządzenia wyborów do Sejmu i Senatu oraz do wyznaczenia ich terminu należy do Prezydenta RP. Natomiast konieczne do zachowania vacatio legis dla uchwalania istotnych zmian w prawie wyborczym wynika wprost z ogólnie dostępnego orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego – podaje KBW.

Co na to trybunał?

Orzeczenie, do którego wszyscy się odwołują, TK wydał 3 listopada 2006 r., a dotyczyło ono zmian w ordynacji samorządowej i możliwości blokowania list. Jednak najważniejsze przy tej okazji były dwa stwierdzenia dotyczące prac nad ordynacją w ogóle. Po pierwsze, sędziowie stwierdzili: „konieczność zachowania co najmniej sześciomiesięcznego terminu od wejścia w życie istotnych zmian w prawie wyborczym do pierwszej czynności kalendarza wyborczego jest nieusuwalnym co do zasady normatywnym składnikiem treści art. 2 Konstytucji”. Jak widać, TK mówi o podejściu bardziej restrykcyjnym. Po drugie, ważne w tym kontekście jest użycie pojęcia istotnych zmian. W uzasadnieniu TK wskazał, że uważa za nie takie, które mają istotny wpływ na ostateczny wynik wyborczy i wymienił tu: a) wielkość okręgów wyborczych, b) wysokość ewentualnych „progów wyborczych” w systemie proporcjonalnym, c) przyjęty system ustalania wyników wyborów (przeliczania głosów na mandaty). A proponowane zmiany akurat tych kwestii nie dotykają.

Ułatwienia bez karencji?

Dlatego ostatecznie może się okazać, że dyskusja o terminach – w przypadku tego konkretnego projektu PiS – jest bezcelowa. Z naszych ustaleń wynika, że o braku istotnych zmian w prawie wyborczym na spotkaniu z parlamentarzystami mówił Sylwester Marciniak, szef Państwowej Komisji Wyborczej.
Podobne zdanie wyraża nasz rozmówca, znający się na prawie wyborczym. – Po pierwsze, zmiany dotyczą nie okręgów wyborczych, co faktycznie miałoby wpływ na wynik wyborów, lecz obwodów, czyli technicznego umożliwienia wyborcom oddania głosu. Po drugie, projekt PiS zakłada ułatwienie oddania głosu poprzez zwiększenie liczby tych obwodów i zagęszczenie tym samym sieci lokali wyborczych. Zmiany byłyby „istotne”, gdyby obwody łączono w większe, co utrudniałoby oddanie głosu – argumentuje rozmówca DGP. ©℗