Firm, które zgłosiły się do organizacji wypoczynku zimowego dla dzieci i młodzieży, jest dziś o połowę mniej niż przed rokiem. Obłożenie obozów nie przekracza 20 proc.

Początek ferii zimowych już w połowie stycznia, a jak dotąd do Ministerstwa Edukacji z chęcią zorganizowania w tym czasie obozu lub półkolonii zgłosiło się niespełna 700 przedsiębiorców, z których 305 wciąż czeka na zatwierdzenie złożonego wniosku. Dla porównania przed rokiem o tej porze było ich już niemal 1,5 tys.
Mniej organizatorów oznacza też mniej dzieci, dla których przygotowano zorganizowany wypoczynek w czasie wolnym od szkoły. Jak dotąd liczba uczestników obozów zimowych w kraju lub za granicą wynosi nieco ponad 10 tys. Kolejne 4,5 tys. będzie mogło spędzić czas na półkoloniach. To również wynik gorszy od tego z ubiegłego roku, kiedy na obóz i półkolonie zapisanych w grudniu było trzy razy tyle dzieci. Dane przesłane DGP przez resort edukacji wskazują, że jest najgorzej od co najmniej pięciu lat.

Topniejące zasoby

Główne powody gorszej sytuacji? Inflacja i wysokie stopy procentowe.
– Moje dziecko w tym roku zimowisko będzie miało w domu. Zaoszczędzone pieniądze wydam na obóz latem, na który jeździ od początku podstawówki. Decyzję podjęłam, gdy przeglądałam oferty biur podróży. Jest o kilkadziesiąt procent drożej niż przed rokiem. Nawet mimo promocji, na które wciąż można trafić o tej porze roku – mówi mama 11-letniej Soni z Warszawy.
Tadeusz Olszewski z biura podróży Krystad w Bydgoszczy opisuje, że jego firma ma w planie zorganizować cztery turnusy: dwa w Tatrach i dwa w Zwardoniu. Planowana liczba uczestników na każdy to po 40 osób. Obecne obłożenie jest na poziomie 15 proc., co Olszewski określa jako nadzwyczaj skromne.
– Już w czasie pandemii, a tym bardziej teraz, przy obecnym poziomie inflacji, przestaliśmy traktować przerwę zimową jako okres żniw. Jednak bazowanie wyłącznie na wyjazdach letnich donikąd nas nie zaprowadzi. Chodzi zwłaszcza o zlecenia dla kadry. Jeśli nie dostanie ich od nas, będzie szukać gdzieś indziej. A sprawdzeni wychowawcy i instruktorzy są na wagę złota – opisuje.
Dodaje, że widać topniejące zasoby rodziców. – W wakacje nasza branża tak nie odczuła nadciągającego kryzysu, bo rodzice prędzej rezygnowali z wyjazdów rodzinnych, byle tylko dzieci mogły odpocząć na obozach. Zimą, kiedy przerwa trwa tylko dwa tygodnie, przeważa myślenie, że lepiej przesiedzieć ten czas w domu, niż uszczuplić oszczędności w niepewnych czasach – opisuje.
Barbara Czerwińska-Albin z Biura Turystycznego Czerwiński Travel, która w Polskiej Izbie Turystyki stoi na czele oddziału turystyki dziecięcej i młodzieżowej, mówi, że dziś już trudno o wyjazd tańszy niż 2 tys. zł za tydzień. – Aktualne cenowe widełki to 2,2–2,8 tys. zł. Do tego trzeba doliczyć kieszonkowe, wypożyczenie sprzętu, gdy ktoś nie posiada własnego, a to koszt 40–50 zł za dobę – wylicza.
Za szybujące dziś ceny, przekonuje, odpowiedzialne są rosnące koszty energii, ogrzewania, paliwa, usług.

Niepokojący trend

Rozmówczyni DGP wskazuje, że cena karnetów uprawniających do wejścia na stoki poszła w ciągu roku w górę o 30 proc. Przewoźnicy, którzy wcześniej brali ok. 5 zł za 1 km dla 50-osobowego autokaru, dziś chcą 8 zł. Rok temu ośrodek, w którym kwaterowano młodzież, wystawiał za dobę rachunek nieprzekraczający 90 zł. Dziś ceny, bez luksusów, oscylują w granicach 140 zł. Choć są i oferty 180 zł za dobę. Do tej listy Czerwińska-Albin dodaje też koszty wyżywienia. – Podstawowe produkty żywnościowe zdrożały. Podobnie ich obróbka, bo dzieciom trzeba wydać ciepłe posiłki. Koszt wyżywienia dla grup jest dziś większy o ponad 30 proc. niż przed rokiem – mówi.
To wszystko, jej zdaniem, przekłada się na zainteresowanie zimowym wypoczynkiem. – Mam nadzieję, że moje obawy okażą się na wyrost, ale liczba zgłoszeń, które pokazuje dziś MEiN, może okazać się finalnie niższa – opisuje.
Dodaje, że codziennie ma informacje z różnych miejsc w kraju o wycofywaniu się organizatorów z poczynionych jeszcze jesienią rezerwacji. Powodem jest niskie obłożenie planowanych imprez. – Jeszcze we wrześniu, kiedy byliśmy wypoczęci po wakacjach, inflacja nie dawała się mocno we znaki, organizatorzy z ostrożnym optymizmem patrzyli na sezon zimowy, szukali miejsc na zimowiska. Jednak od końca października obserwujemy niepokojący, narastający trend rezygnacji z zaklepanych miejsc. – Nawet od stałych klientów słyszymy dziś, że obawiają się tego, co będzie w styczniu, lutym. Wolą zatrzymać niewielką rezerwę finansową, niż wydać ją na wyjazd. Sprzedaż ferii wyhamowała. Ci, którzy jednak się decydują, wolą zainwestować nieco więcej i wysłać dzieci na Słowację, gdzie jest lepiej rozbudowana infrastruktura. Ten sezon, obym się myliła, może więc być szczególnie trudny dla rodzimych ośrodków – podsumowuje.