- Każda instytucja państwowa jest wybierana przez polityków. Jeśli mamy przygotować rekomendacje dla rządu w zakresie demografii, muszą to czynić osoby, które chcą i potrafią współpracować z władzą - mówi w rozmowie z DGP Michał Kot, dyrektor Instytutu Pokolenia.

W ostatnim wydaniu DGP opisaliśmy nowe dane GUS. Pokazywały, że w każdym kolejnym miesiącu tego roku przyszło na świat mniej dzieci niż rok wcześniej. Instytut Pokolenia powstał dziewięć miesięcy temu, by przeciwdziałać temu zjawisku. Czy coś się urodziło?
Formalnie działamy od stycznia. Merytorycznie od trzech miesięcy. Naszym zadaniem jest analizowanie, badanie zjawisk demograficznych i na tej podstawie przekazywanie ekspertyz i rekomendacji. Zaczęliśmy od przeglądu danych i prac naukowych, by zrozumieć, dlaczego Polacy, choć chcą, nie realizują aspiracji rodzinnych.
Kto i co chce? W najnowszym badaniu CBOS „Młodzież 2021” po raz 10. zapytano uczniów ostatnich klas szkół ponadpodstawowych, co jest dla nich najważniejsze. Tych, co mówią, że rodzina, dzieci, jest najmniej od początku badań. To priorytet tylko dla 33 proc.
W tym wieku trudno oczekiwać, że człowiek dokładnie wie, co w życiu zamierza robić. Aż 80 proc. młodych ludzi jest na „tak” i liczba dzieci, którą chcieliby mieć statystycznie przekracza liczbę gwarantującą zastępowalność pokoleń. Jedynie 20 proc. z grupy 18-24 lat deklaruje, że nie chce mieć dzieci. Nie trzeba Polaków zachęcać do rodzicielstwa, raczej należy usunąć bariery, które im w tych aspiracjach przeszkadzają.
I to jest zadanie Instytutu?
Mamy dwa obszary działań. Po pierwsze szukanie przyczyn, po drugie znajdywanie rozwiązań. Mamy lukę między aspiracjami a rzeczywistością. Do 2015 r. głównym jej powodem były kwestie materialne. Spora część z nich została usunięta, czego konsekwencją jest wzrost urodzeń kolejnych dzieci. Natomiast problemem na teraz jest spadek liczby urodzeń pierwszego i drugiego dziecka. Przyczyn jest wiele, a jedna z kluczowych to samotność. Polacy chcą założyć rodzinę, ale nie mają z kim. Innym istotnym obszarem jest tzw. work life balance. Tutaj staramy się inspirować tym, co robią inni. Weźmy Czechy. Wprowadzono tam rozwiązania finansowe, które powodują, że do ukończenia przez dziecko 3. roku życia rodzic, najczęściej matka, zajmuje się nim, niewiele tracąc materialnie w stosunku do tego, gdyby pracował zawodowo.
ikona lupy />
Michał Kot, dyrektor Instytutu Pokolenia / Materiały prasowe
My mamy 500 plus, od niedawna Rodzinny Kapitał Opiekuńczy. To za mało?
To rozwiązania idące w dobrą stronę, ale ważne jest, by poszerzyć je na wszystkie rodziny, a efektów możemy spodziewać się w perspektywie dekad, nie lat. Pod warunkiem że polityka demograficzna będzie prowadzona stabilnie i konsekwentnie w wytyczonym kierunku.
A my wiemy, jako kraj, w jakim kierunku idziemy?
Strategia demograficzna, która powstała w Ministerstwie Rodziny i jest na ostatnim etapie prac, jeśli zostanie przyjęta, wskaże ten kierunek. Ale musimy też spojrzeć na inny obszar, który powoduje, że dzieci mamy mniej. To kwestia rozpadu więzi społecznych. Na koniec 2021 r. Komisja Europejska przeprowadziła badania, z których wynika, że w ciągu ostatnich trzech lat poczucie samotności bardzo wzrosło. I o ile w 2018 r. najbardziej samotną grupa byli seniorzy, to dziś są nimi młodzi ludzie. Instytut Pokolenia pogłębił tę kwestię w swoim badaniu, za chwilę opublikujemy wyniki.
Przy GUS mamy Naukową Radę Statystyczną, Rządową Radę Ludnościową przy premierze, Komitet Nauk Demograficznych PAN. Przy Ministerstwie Rodziny - pełnomocnika rządu ds. polityki demograficznej. Co ma Instytut, czego nie mają tamte instytucje?
W większości są albo mocno naukowe, albo czysto doradcze. My mamy zadanie nie zatrzymywać się na diagnozach naukowych, lecz wypracowywać konkretne rekomendacje dla premiera, Rady Ministrów i szeroko pojętej administracji.
Czym różni się pana instytut od Państwowego Instytutu Rodziny i Demografii, który do życia miała powołać ustawa, ale prace nad nią zamarły? Przeglądając założenia obu, widać, że są zbieżne.
Nie chcę się wypowiadać w imieniu polityków. To nie moja decyzja. Odpowiadam za instytucję, która istnieje, i chcę wywiązać się z oczekiwań. A są one takie, by korzystając z badań, realizowanych m.in. przez Rządową Radę Ludnościową czy Komitet przy PAN, a głównie własnych, wypracowywać rekomendacje. Współpracujemy także z Ministerstwem Rodziny, pełnomocnikiem rządu ds. polityki demograficznej i środowiskami naukowymi nad praktycznym wdrożeniem rekomendacji wynikających ze wspomnianej Strategii Demograficznej.
Czyli jest szansa, że w końcu się ukaże?
Z tego, co wiem, brakuje tylko decyzji RM. Prace trwać musiały, by zyskać jak najszersze poparcie dla zawartych tam propozycji.
A Instytut jest jednym z gwarantów wypracowania takiej zgody ponad podziałami?
Rodzina, wbrew temu, jak jest postrzegana w debacie politycznej, to jedna z ostatnich wartości, która jednoczy Polaków.
Ale wizja rodziny już nie?
Obraz idealnej rodziny, jaki ukazuje się w kolejnych badaniach, gdy Polacy mówią o swoich marzeniach, to: mama, tata, dwoje lub troje dzieci, dom na przedmieściu i pies. Trzeba zejść z ideologii do konkretów. Wówczas okazuje się, że w zasadzie myślimy podobnie. Rada Instytutu składa się z osób, które są ekspertami, nie stronami sporu politycznego. Posiadają autorytet naukowy i społeczny.
W radzie jest np. Tomasz Cichocki. Z wykształcenia teolog i katecheta. Czy nie był kiedyś radnym PiS?
Ale już od lat nie jest, zajmuje się działalnością edukacyjną.
Jak Instytut ma być autonomiczny i apolityczny, gdy dyrektorów i radę powołuje oraz odwołuje premier.
Każda instytucja państwowa jest wybierana przez polityków. Jeśli mamy przygotować rekomendacje dla rządu, muszą to czynić osoby, które chcą i potrafią współpracować z władzą. Być może tamto rozwiązanie byłoby bardziej pluralistyczne, ale obecny tryb powołania dyrektora przez premiera daje większe szanse, że nasze rekomendacje będą lepiej słuchane.
Jaki jest budżet instytutu?
W skali roku - do 10 mln zł. To pieniądze, które na tym etapie rozwoju Instytutu pozwalają przygotować dobrej jakości raporty. Na pewno jednak nie są to środki pozwalające na tworzenie np. kampanii medialnych.
Dyrektor, wicedyrektorzy, członkowie rady. Czy to stanowiska kadencyjne, wybieralne?
Nie ma kadencyjności. Dopóki rząd i premier będą uznawali, że jest wartość z naszej pracy, będziemy działać. Tak rozumiem statut Instytutu.
Rozmawiała Paulina Nowosielska