Złożyliśmy obietnice, które rozbudziły apetyt nie do zaspokojenia. Nie zbudujemy w pięć lat więcej i szybciej niż Gierek. Z Jadwigą Emilewicz rozmawia Jan Wróbel.

Wysłałem do pani poseł Jadwigi Emilewicz list: „Pani poseł, wygląda na to, że Polskę już niedługo szlag trafi. Ten uczony wniosek wyłania się: po pierwsze - z badań, a po drugie - z intuicji (oby jej pani nie podzielała!). Badania pokazują konsekwentnie niski poziom zaufania społecznego Polaków do instytucji państwa, do polityków, przedsiębiorców, obcych oraz do siebie nawzajem. To ostatnie łatwo możemy zauważyć chociażby w popularności hasła «Chcę to mieć na piśmie» - i to nie na byle jakim piśmie, ale takim z solidnymi trzema pieczęciami. Deklarujemy co prawda wyjątkowo wysoki poziom zaufania do członków własnej rodziny, ale państwo jednak nie jest federacją rodzin. Jest żmudnie budowaną złożoną strukturą zapewniająca wspólną przestrzeń do życia i rozwoju. Aby ta struktura działała, wymaga ona możliwie dużego zaufania do sądów, samorządów, kontrahentów, pracodawców, uczestników gry rynkowej, mediów, nauczycieli, policji, sąsiadów itd. Inaczej działa wadliwie albo słania się ze słabości. Jakby mało było tego kulturowego tła, mamy jeszcze władzę, która lubuje się w pokazywaniu przegranym gestu Kozakiewicza. Buduje lotnisko i kanał morski, ale świadomie nie buduje zaufania. Bo jakoś to będzie? Kreślę się z szacunkiem, czekam na odzew”. I zaczęliśmy rozmawiać.
W czasie, w którym nowoczesne państwa się tworzyły, a społeczeństwa budowały całą tę tkankę organizacji i instytucji - nas nie było na mapie Europy. Owszem, pewne procesy następowały, w Wielkopolsce pod pruskim zaborem powstawały spółdzielnie, programy stypendialne, pierwsze szkoły dla kobiet. Dawaliśmy radę, nawet moja rodzima Galicja uzmysławia, że jakąś tkankę społeczną wytworzyliśmy nawet pod zaborami...
Lubię historię, ale może byśmy nieco przyspieszyli.
Nowoczesne państwo z nowoczesnym społeczeństwem tworzymy dopiero 30 lat. Choć mamy niemal nieprzerwany wzrost PKB od prawie trzech dekad, to zasobów kapitałowych nie mamy dużo, tym zdrowym tłuszczem dopiero obrastamy. Mimo tak długiego okresu wzrostu gospodarczego własnego kapitału też mamy o wiele mniej niż stare państwa UE. Skąd zatem oczekiwanie, że nawyki społeczeństwa obywatelskiego i stabilnego ładu instytucjonalnego wytworzą się szybciej?
Po drodze było państwo styropianowe…
Były lepsze i gorsze momenty…
Na kolanach…
Nie wszystkie szanse zostały wykorzystane…
W ruinie…
Były to lata systematycznego wzrostu, a jednak Norwidowskie „Polska jest ostatnie na globie społeczeństwo, a pierwszy na planecie naród” ciągle wisi nad nami. Krótkookresowo potrafimy świetnie się zmobilizować, ale słabiej nam wychodzą strategie długookresowe. I to nie tylko przypadłość sektora publicznego. Gdybyśmy chcieli zobaczyć, ile osób w stały sposób angażuje się w działalność społeczną, byłoby to nieprzyjemne zaskoczenie.
Od lat słabo nam wychodzi, a od siedmiu bardzo nie wychodzi - budowanie państwa wspólnego, dla wszystkich. Budujemy dla swoich. Państwo ma być „nasze”, a nie polskie.
Nie zgodzę się. Wiem, że Rafał Matyja od lat narzeka, że nie budujemy instytucji. I choć teza wydaje się pociągająca, na koniec pozostaje pytanie, czy my nie wymagamy od siebie startu w olimpiadzie, choć na razie kończymy z sukcesem międzyszkolny turniej. W tym roku uzyskaliśmy „pełnoletność” w UE, do której wstąpiliśmy w 2004 r. Jak na 18 lat w Unii, a 33 lata od upadku komunizmu, jak na bardzo młode państwo nowoczesne, zrobiliśmy bardzo dużo. W punktowaniu samych siebie jesteśmy mistrzami świata, natomiast nie umiemy - pytanie: dlaczego? - tworzyć narracji polskiego sukcesu. Opowiedzmy wreszcie sobie i światu o naszych osiągnięciach.
Mam taką teorię politologiczną: starcy - chodzi raczej o sposób myślenia niż biologię - umieją robić to, co robili w latach 90.: wieczne „śmierć wrogom”, każdy cel polityczny osiągany poprzez „wojnę na górze”…
Nie dostrzega pan, że dzieje się zmiana pokoleniowa? We wszystkich formacjach politycznych liderzy decydują się na przekazanie części kompetencji nowej generacji, ponieważ rozumieją, że rodzaj zaangażowania w sytuacji kryzysowej wymaga gotowości do pracy ponadnormatywnej. Kiedy byłam w rządzie, widziałam w czasie zmagania się ze skutkami COVID-19, jak wzrosło znaczenie młodszych polityków. Na pewno nie bez znaczenia było to, że pracowaliśmy wtedy niemal non stop - co jednak łatwiej się znosi, kiedy jest się młodszym. I liderzy - ci, o których pan mówi, rozpoczynający swoje boje o Polskę w latach 90. i wcześniej - doskonale to rozumieją.
Zaraz z nostalgią pomyślę o nocnych obradach Sejmu i podpisywaniu ustaw przez niedospanego prezydenta - bądź co bądź, to była szkoła błyskawicznego działania.
Były nocne obrady, kiedy uchwalaliśmy tarcze gospodarcze i finansowe. Ale chyba nie ma pan wątpliwości, że tego wymagał czas, w jakim się znaleźliśmy. Dzięki temu już po pierwszym miesiącu pandemii mogliśmy zawieszać składki na ubezpieczenia społeczne czy wypłacać postojowe dla pracowników. Podobnie jak pan wspominam czas nocnej pracy w Sejmie - z posłami i koalicji, i opozycji - z sentymentem. Mówię to bez ironii.
Pani jeszcze może czekać, ja mam prawie 60 lat i coś mi się wydaje…
Trochę więcej optymizmu. Także w sprawie tworzenia się kapitału społecznego, zaufania i współpracy - to musi potrwać. Badania tego obszaru w latach 90. i współcześnie przynoszą podobne wyniki. Nawyki zmieniają się powoli. Znacznie wolniej niż prawo. Nie jest to szczególne dla Polski, w całym regionie mamy ten kłopot, ale udało się np. zbudować zaufanie wobec Polskiego Funduszu Rozwoju. Jeżdżę po Polsce i ciągle spotykam się z przedsiębiorcami i naprawdę wysłuchuję rozmaitych uwag…
Pretensji.
I pretensji także, ale w sprawie PFR zawsze dochodzimy szybko do zgody - udało się stworzyć instytucję opartą na zaufaniu. Transfery finansowe na oświadczenie? Czy to kiedyś w Polsce działało? Fakt, że zapowiedzi PFR są realizowane w ustawach i w praktyce, że dzieje się to, co miało się dziać, w czasie, w którym deklarowano, że się wydarzy - pomaga budować atmosferę współpracy. Zobaczmy te wyspy, które możemy nazwać sukcesem. W czerwcu byłam w Waszyngtonie. Opowiadałam o tym, ilu uchodźców z Ukrainy przyjęła Polska, ilu z nich znalazło pracę, ilu szkoły - Polska dostała owacje na stojąco. Nie muszę dodawać, że o taką reakcję trudno u nas.
Bo nie wiadomo, komu klaskać: czy Polsce agentów Herr Tuska, czy satrapy Kaczyńskiego.
Przy tym ogromnym zaangażowaniu prywatnych ludzi oraz mniejszych i większych organizacji społecznych rząd nie pytał o preferencje partyjne. I nie pamiętam reakcji Mateusza Morawieckiego, która nie zaczynałaby się od podziękowania wszystkim Polakom.
Mój znajomy miał taką, powiedzmy, przygodę, podczas kryzysu migracyjnego na granicy białoruskiej. Dzieci kupiły mu, chyba w przypływie purnonsensowego żartu, koszulkę Straży Granicznej. Kiedy chodził w niej, bo prezent zobowiązuje, po ulicach Warszawy, zbierał wyzwiska. Zdarzyło się, że ktoś plunął mu pod nogi. Jeszcze parę lat temu mało kto w ogóle rozpoznałby mundur jakieś służby. A teraz? Teraz jest wojna. W mediach, bywało, mówiło się o esesmanach na granicy.
Jesteśmy bardzo podzieleni. I nie jest to kwestia ostatnich lat. Mgliście, ale jednak pamiętam, z czasów licealnych, „wojnę na górze”, o której pan mówił. Czy było wtedy inaczej?
W tym było inaczej, że nikt nie myślał wtedy odruchowo o Straży Granicznej, o służbach celnych, o telewizji publicznej, o sądach, że to sługusy władzy - a teraz to naturalny odruch pomyśleć, że to, co państwowe, jest narzędziem PiS przeciwko reszcie. Państwo kojarzy się z ośmiornicą, której głowa jest na Nowogrodzkiej.
Język się zmienił, zbrutalizował. I znowu pytanie, czy to jest polska specjalność, czy też mamy do czynienia z tym problemem w wielu krajach Europy. Poza tym nie pamiętam, aby brutalny atak na funkcjonariuszy policji czy Straży Granicznej spotkał się z jednoznaczną krytyką ze strony opozycji…
Niech mi pani znajdzie telewizję publiczną w demokratycznej Europie, która całkowicie przejęła rolę bańki internetowej ostrych zwolenników rządu, komicznie nachalnych w walce z głupią opozycją, dowodzoną przez wrogów własnego kraju.
Pokażę panu coś innego. Bardzo uważnie obserwowałam w ostatnich latach media niemieckie. Towarzyszyło mi niezmienne zdumienie, że wszystkie popierają niemal w każdej sprawie politykę rządu. Wszystkie, jak po sznurku.
Po sznurku, ale bez siekiery.
Jednak nie było w nich nawet cienia krytyki choćby w tak dotkliwej kwestii jak zamknięcie elektrowni atomowych, na co zgrzytał zębami cały niemiecki przemysł. Nawet kryzys uchodźczy z 2015 r. nie wywoływał kontrowersji. Czy to normalna sytuacja?
Fajnie, że inni mają problemy, ale to nie usprawiedliwia własnych win.
Mamy tak podzielony świat medialny, że jedni mają telewizję publiczną, a drudzy media prywatne - i strzelają do siebie z biodra. Kiedy prowadzę auto i jakiś kierowca pokazuje mi środkowy palec, to nie przejmę od niego tej normy kulturowej, lecz nie łudzę się, że wszyscy dostosują się do mojej. Ja tylko apeluję, by widzieć też to, co się udało. A nie uruchomilibyśmy 500+, PFR, tarcz finansowych czy funduszu inwestycji lokalnych, gdyby nie umiejętne wciągnięcie do współpracy sektora prywatnego oraz gdyby nie zdolność premiera do poruszania się w obu tych światach - prywatnej przedsiębiorczości i publicznej administracji. W wielu sprawach administracja państwowa dzięki nastawieniu szefa rządu i ministrów zdecydowała się na ryzyko - czego nigdy by nie zrobiła za Tuska - i osiągnęła rezultaty szybciej, niż można się było spodziewać po doświadczeniach poprzednich dekad. A wracając do pańskiego listu, samorząd w Polsce jest dobrze oceniany przez Polaków i ma wiele bardzo dużych osiągnięć. Czy to jednak znaczy, że mam zamykać oczy na wykorzystywanie ustaw i pięknych słów dla budowania w gminach małych państewek, lokalnych grupek, których zasady przyzwoitości nie obowiązują? To tam, na dole, znajdzie pan przykłady takiego „państwa”, którego na pewno nigdy nie chcielibyśmy zbudować w skali kraju. W wielu miejscach wójtowie czy burmistrzowie powściągają takie praktyki, dzięki indywidualnym cnotom ukształtowanym jednak nie w systemie, lecz poza systemem.
Tak w ogóle…
Konkretnie. Spółka odpadowa w gminie X - i domyśla się pan, kto nią zarządza.
Swoi.
Gdzie jest stryj, gdzie jest wuj, gdzie są ich krewni, skoro największym pracodawcą w gminie jest gmina. I nie mówię „wina Tuska”, bo ten system stworzyliśmy sami - cała klasa polityczna.
Być może przyszedł czas na głęboką korektę. Ale to tylko tak w ogóle, bo w szczególe to mamy rządy PiS, rządy, w których króluje narracja, że oczyścimy, zdobędziemy i przegnamy. Zamiast szczególnie dbać o reputację służb w państwie dba się o straszenie służbami.
A czy dla wspólnego przeglądu stanu samorządu terytorialnego po ćwierćwieczu od reformy znajdziemy zrozumienie w opozycji? Niech pozostanie to pytaniem retorycznym. Przejdźmy do mojego ulubionego tematu - wymiaru sprawiedliwości. I znowu konkretnie.
A bardzo proszę. „Sądy są problemem” - to Jarosław Kaczyński.
Bo są problemem. Były od 1989 r., były, kiedy doszliśmy do władzy. Co najbardziej ciągnie w dół oceny zaufania Polaków do państwa, to opieszałość sądów. Zrobiliśmy wiele, by nie zrobić zbyt dużo w kluczowych obszarach - rozprawy się ciągną, brak cyfryzacji Krajowego Rejestru Sądowego, w efekcie nie można przyspieszyć wielu procedur administracyjnych ani w pełni wdrożyć oczekiwanych przez rynek rozwiązań, takich jak np. prosta spółka akcyjna, nie mówiąc o tym, że spadamy w globalnych rankingach konkurencyjności. I to podstawowy brak w naszych reformach wymiaru sprawiedliwości - procedury, sprawność działania, elektronizacja czynności sądowych. Ale tak sobie pomyślmy - czy, jak się czasem słyszy, zakneblowaliśmy Temidę? Powyrzucaliśmy wszystkich sędziów?
Nie daliście rady. Za to bałagan udało się wam zrobić.
Dużo gadamy, wszyscy się oburzamy, także pan retorycznie sprawnie kroczy, ale faktycznie - żadnej personalnej rewolucji w sądach nie było. Z mojej perspektywy tematy, którymi się zajmuję, a więc gospodarka, to sieć naczyń połączonych z wymiarem sprawiedliwości. Nie da się rozwijać państwa bez trwałego rozwoju przedsiębiorczości, a ten wymaga sprawnego i zrozumiałego sądownictwa. Kropka. Nie ma zmian, które fundamentalnie w tym właśnie obszarze zmieniłyby praktykę działania sądów. Czy mnie to cieszy? Nie.
Bo tak w ogóle dobrze było chcieć reformować sądy, ale tak w szczególe to PiS przedstawia swoje działania jako rekonkwistę. Tyle że tak zaczęta reforma już w założeniach nie jest „państwowa”, tylko partyjniacka.
W technologii dokonywania reform jedno jest pewne: udają się tylko wtedy, kiedy znajdzie się rzeczników zmian wewnątrz reformowanej struktury.
Obsobaczany wielekroć minister Ziobro to właśnie proponował w pierwszym pakiecie zmian - zwiększyć udział pomijanych sędziów niższych szczebli w tworzeniu nowej struktury. Jednak kierownictwo nawy państwowej wyrzuciło ten projekt do kosza.
Dlaczego udało się otworzyć zawody prawnicze w 2005 r.? Przecież nie było to w interesie radców prawnych, notariuszy, adwokatów. Jednak Przemysław Gosiewski znalazł wśród prawników i samych radców, doktorów prawa z ograniczonym dostępem do zawodu, zwolenników zmian. Był konflikt, ale i był sukces - a dzisiaj ocenia się tamte reformy dobrze. Tym razem wybrano inny modus operandi. Na początku nie można było odmówić całemu obozowi Zjednoczonej Prawicy dobrego zdefiniowania problemu wymiaru sprawiedliwości. Jednak jeszcze zanim cokolwiek się zaczęło, już nastąpił bunt wewnątrz systemu. A dzisiaj, czy należy walczyć dalej o reformę sądownictwa? Mamy teraz sytuację wielowarstwowych kryzysów, przy czym wojna w Ukrainie ma znacznie większe skutki niż pandemia. Musimy przedefiniować tyle elementów polityki, ale też naszego dnia codziennego, że sprawa reformy sądownictwa zeszła na dalszy plan. Szczególnie że musimy wykorzystać ten krótki, historyczny moment, w którym mamy okazję zmienić miejsce Polski w Europie, wskutek wstrząsu, jaki niesie inwazja rosyjska. To okienko jednak szybko się zamyka. USA znowu skupi się na Chinach, demokraci i Joe Biden tracą gwałtownie poparcie, ceny światowe zdestabilizują strategię wielu rządów, znaczący europejscy gracze pewnie chętnie zapomną o Ukrainie. Teraz mamy nasze pięć minut - ze skutkami na dziesięciolecia. W tym kontekście reforma wymiaru sprawiedliwości jawi się jako mniej fundamentalna. Ważniejsze jest, czy uda nam się stworzyć w Polsce centrum szkoleniowe dla wojsk Europy Środkowo-Wschodniej, centrum cyberbezpieczeństwa regionu, współtworzyć nową architekturę energetyczną dla UE i wreszcie związać Ukrainę z Zachodem. To jest dziś nasza racja stanu wymagająca maksymalnej koncentracji politycznej i konsensusu ponad podziałami.
Jak sprzęt dla żołnierzy będzie amerykański, to szkolić będą Amerykanie, a my będziemy podawać herbatę.
Ale to u nas są dziś najlepsze centra szkolenia wojsk piechoty i po realizowanych właśnie zakupach prawdopodobnie w Polsce będzie największy w regionie potencjał obronny. Szkolić będą mogli nasi specjaliści wraz z Amerykanami. Jak pokazuje wojna rosyjsko-ukraińska - przyszłe konflikty nie będą tylko przebiegać w cyberprzestrzeni. Znaczenie wojsk lądowych nie słabnie. To jasne, że swoją rolę odegrają wojskowi z USA, ale mogą mieć w Europie Środkowej partnerów świadomych swojej roli.
Doświadczenie uczy też, że w minionych dekadach na prawicy pojawiały się najciekawsze analizy dotyczące zarówno zmian europejskich, jak i polskich problemów. To samo doświadczenie nauczyło już nawet największych, i byłych, optymistów, że PiS z nich nie korzysta. W zamian prowadzi chaotyczną politykę z jednym wspólnym
akordem - my to my, a tamci to źli.
Pan mówi, że Zjednoczona Prawica niczego nie potrafi, a ja, że często potrafi, niekiedy osiąga częściowy sukces, a niekiedy przegrywa. Patrzę realistycznie, pan pesymistycznie. I podtrzymuję tezę, że prawica ma dziś ciekawsze i celniejsze zaplecze merytoryczne. I zdecydowanie potrafi z niego korzystać.
A nie optymistycznie pani, a realistycznie ja? Przykład z mieszkaniami - lata kolejnych deklaracji, śmiałych planów i porażek. Wreszcie Jarosław Kaczyński wskazał winnego. Czy to imposybylizm władzy, która prędzej zje słoik tartego chrzanu niż skoordynuje działalność kilku resortów? A skąd. Winny jest układ - tym razem deweloperski. Tak potężny, że czujna władza pisowska go dotąd nie zauważyła. Co tam, byle był wróg, przeciwko któremu można wzburzyć masy ludowe.
W rekordowym 2020 r. budował przede wszystkim sektor prywatny, głównie deweloperski - 65 proc.
Mniej niż dwie trzecie. TBS-y i inne komunalne budownictwo to jakieś 5 proc. Budujemy też indywidualnie.
Budownictwo indywidualne to ok. 33 proc. Oczekiwanie, że nastąpi proste przeniesienie transferów pieniężnych i mechanizm ruszy, było błędem. Podobnie przekonanie, że po ustaleniu kryteriów w pół roku będą efekty. Na szczęście teraz mechanika jest już przez nas dobrze zrozumiana i instrumenty są dobrze nastrojone. A mieszkania dostępne się budują. Głównie przez samorządy korzystające z nowych instrumentów wsparcia.
Aha.
Proces uzyskiwania pozwolenia na budowę w 2019 r. trwał ok. 550 dni. Skróciliśmy go o ok. 110 dni poprzez uproszczenie i cyfryzację procedur. Przyspieszenie procesu technologicznego nie jest możliwe…
Nie chce mi pani chyba powiedzieć, że ta informacja zaskoczyła rządzących.
Kiedy słucham Adriana Zandberga, który mówi, że „to” jest na pstryk, to zachęcam do pewnej powściągliwości retorycznej.
Chce mi pani powiedzieć…
Złożyliśmy obietnice, które rozbudziły apetyt nie do zaspokojenia. Nie zbudujemy w pięć lat więcej i szybciej niż Gierek - także dlatego, że Gierek budował w podłych standardach, bez dbałości o środowisko, efektywność energetyczną i prawo własności. Zmieniły się warunki prowadzenia inwestycji. Kiedy budowano Ursynów, nikt się nie pytał, czy nie ma tam siedliska rzadki gatunek motyla oraz ile miejsc parkingowych trzeba zapewnić na jedno mieszkanie. Inny jest model finansowania. Nie zaskoczyło to obozu rządzącego, ale fakt, nie od razu wyciągnięto wnioski. Jednak od startu programu do dziś wiele się zmieniło, i - znowu - nie potrafimy o tej zmianie opowiedzieć. Po pierwsze, na rynek wchodzi nowe pokolenie młodych ludzi, którzy niekoniecznie chcą kupić mieszkanie, ponieważ nie wiedzą, czy za pięć lat będą mieszkać w tym samym miejscu, w którym są dziś. Pokolenie nauczone, że kredyt frankowy to kiepskie rozwiązanie. Ciasne, ale własne to nie jest coś, czego pożądają dzisiejsi 20- czy 30-latkowie, choć przedstawiciele tego pokolenia nieraz wysłuchali tej maksymy od rodziców i dziadków - bo też mieszkanie było zwykle jedynym dobrem, które można było dzieciom zostawić w spadku. Wniosek? Ułatwiamy proces budowlany dla sektora prywatnego, mieszkań na własność, ale tworzymy równolegle segment mieszkań na wynajem, z dogodnymi warunkami stabilnego wynajmu długoterminowego. Krajowy Zasób Nieruchomości (KZN) ruszył. To nie mogło stać się bardzo szybko, bo przejmowanie gruntów od miast, od Lasów Państwowych czy Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa, nieraz w środku dużych miast, trwa. Ustawa w tej sprawie została przyjęta latem 2020 r. Wyposażyliśmy KZN w realny instrument, jakim jest Fundusz Rozwoju Mieszkalnictwa, który już od 2020 r. dysponuje 1,5 mld zł, co daje impuls do powstania ok. 100 tys. mieszkań. Warto przypomnieć, że jeżeli chodzi o budownictwo społeczne, to dzięki moim zmianom aż 35 proc. wartości inwestycji samorządy mogą otrzymać jako instrumenty dotacyjne, bezzwrotne. Uelastycznienie zasad funkcjonowania KZN pozwoliło na kooperację z samorządami poprzez wejście we wspólne przedsięwzięcie budowlane w formie społecznych inicjatyw mieszkaniowych, a dodatkowo każdy SIM może dostać minimum 3 mln zł na prace przygotowawcze inwestycji. Dodatkowo zmieniliśmy zasady finansowania mieszkań komunalnych z funduszu BGK. I dzieje się. Wsparcie dla lokali komunalnych, które utworzyliśmy, wynosi nawet 80 proc. wartości inwestycji. Chcemy zminimalizować ubóstwo mieszkaniowe także wśród najbiedniejszych, aby każdy mógł mieszkać w godziwych warunkach. Dodając do tego premię termomodernizacyjną, okazuje się, że mamy cały wachlarz instrumentów. Takie właśnie było założenie od początku prac - spojrzeć na politykę mieszkaniową jako bezwzględny i konieczny warunek zrównoważonego rozwoju. To doceniły samorządy, dla których wcześniej utworzenie TBS było albo olbrzymim wysiłkiem, albo było wręcz niemożliwe. Ponad 300 gmin przystąpiło już do formuły opracowanej w moim ministerstwie.
Po linii pani mówi i na bazie faktów. Tylko coś ten układ deweloperski się pani zgubił.
To, że Polska jest niezaplanowana, a „warunki zabudowy” są monetą przetargową, to jednak nie retoryka, lecz skutek działania sił postępujących dla prywatnego zysku, często kosztem dobra ogółu.
Może niepotrzebnie jestem wobec pani zgryźliwy. Może tak się współczesna demokracja ułożyła, że trzeba dzielić, szczuć, przejmować,
zawłaszczać i prowadzić krucjaty. Jest w demokracji pewne piękno, ale się zgubiło. Takie czasy.
Demokracja zawsze upraszczała rzeczywistość, ale teraz doszła do postaci twitterowego limitu 280 znaków.
Trudno nie pomyśleć, że ten, kto chce naprawiać demokrację w duchu wspólnego działania, jest naiwniakiem do siódmej potęgi. Demokracja, którą teraz mamy, tak bardzo ulega mediom społecznościowym, że o żadnej budowie państwa wspólnego, z instytucjami po prostu państwowymi nie ma mowy. Skończyło się.
Nie jest to tylko polski problem…
Mało pocieszające.
Jednak jestem większym optymistą niż pan. Jak na 30 lat zrobiliśmy naprawdę dużo. Państwo, dziennikarze, też nie bardzo nam pomagają - politycy są pokazywani jako… No, krótko mówiąc, media prowokują postawę ucieczki od bycia politykiem, jest to zajęcie ukazywane jako z gruntu niewłaściwe. A przecież PFR nie zrobili menedżerowie, lecz politycy. 500+ także. Nie zohydzajmy polityki młodym ludziom. Nie ma lepszej formy działania na rzecz dobra wspólnego jak obecność w polityce. Naszym celem powinna być pozytywna selekcja - jeśli w młodzieżówkach i na listach wyborczych będą dobrze wykształceni z praktyką zawodową ludzie, odczujemy poprawę. Jeżeli polityka będzie w powszechnym odbiorze drogą dla tych, którym nic nie wyszło, doczekamy się nieszczęścia.
Próbowałem, dla picu, zatrudnić się w Centrum Informacyjnym Rządu, na stanowisku naczelnika wydziału. Wśród wymogów nie było ukończenia Krajowej Szkoły Administracji Publicznej (KSAP). Podobnie było w przypadku 20 innych ofert z różnych instytucji państwowych. Za to certyfikat z ABW musiałem mieć zawsze.
KSAP istnieje, o miejsce na studiach tamże stara się wielu kandydatów, sama, w czasach ministerialnych współpracowałam z ich korpusem.
Fajnie, istnieje, ale ta szkoła miała być zapleczem systemu apartyjnej służby cywilnej. A PiS nie ceni żadnych utrudnień w mianowaniu dowolnej postaci na dowolnym szczeblu. W stosunku do KSAP widać jak w soczewce, co kierownictwo PiS myśli o państwie.
Nie mam poczucia, że po ministerstwach przeszła wielka kadrowa miotła. Skądinąd modeli służby cywilnej jest w świecie demokracji kilka. Ani lepszych, ani gorszych. Nie znam takiego, w którym urzędnicza kadra menedżerska nie podlega wymianie po zmianie politycznej.
Wprowadziliśmy model państwowców wyszkolonych tak, by pracowali w oddaleniu od partyjnych wzmożeń. PiS ten model odrzucił. On nawet do szkół wprowadza przedmiot, który potępia opozycję, a chwali prawicę.
Historia i teraźniejszość? Podręcznik prof. Roszkowskiego rzeczywiście nie zebrał pozytywnych recenzji…
„Na te decyzje gniewnie zareagowały polskojęzyczne media”. Jak za Gomułki...
Mam trójkę dzieci, wszystkie w szkołach publicznych. Tak, jestem zmęczona niedomaganiami polskiej edukacji, ale zawsze staram się stawiać pytanie: dlaczego? Może największym problemem nie są przedmioty i podręczniki, lecz ludzie? To nie programy trzeba reformować, ale zastanowić się nad selekcją do zawodu. Premiować sowicie najlepszych, takich, którzy są w stanie nie zabić w dzieciach pasji odkrywania świata. To wielka sztuka, która zasługuje na wysokie wynagrodzenie. Przecież dziecko po ukończeniu siódmego roku życia więcej czasu spędza w szkole niż w rodzinie. Jeśli zgadzamy się z tezą, że „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”, to warto zainwestować w korpus nauczycielski. Ale na pewno nie można nie dostrzegać wysp pewnej doskonałości. W Warszawie np. istnieje technikum mechatroniczne, do którego stara się dostać ok. 1,5 tys. chętnych. Jak widać i w publicznym systemie edukacji można próbować objąć wyspę we władanie. Państwo musi docenić wreszcie wagę edukacji. Do tego trzeba więcej pieniędzy, za które będzie można więcej wymagać. W jednej ze szkół, do której chodzą moje dzieci, właśnie odchodzi dwóch świetnych nauczycieli. Chyba czas pomyśleć, dlaczego tak się dzieje.
Bez urazy, ale gdybyśmy tak rozmawiali z 10 lat temu, pomyślałbym: „Łał, ale niezła ekipa idzie po władzę. Poruszą bryłę świata, pchną Polskę do przodu”. No, niestety, dzisiaj już nie udziela mi się pani entuzjazm...
Nie, to nie był entuzjazm. Realizm. Wierzę, że kształcenie kadr jest najważniejsze i że zmiany pokoleniowe zachodzą nieuchronnie. Jestem również przekonana, że wciąż prawica w Polsce ma ciekawsze pomysły na przyszłość. ©℗