Ani myślę usprawiedliwiać szefów kaprali, a już nie daj Bóg szefów wykorzystujących podwładnych dla popisów własnego ego. Warto jednak pamiętać, że nie wszyscy redaktorzy z owianych złą sławą lat 90. zachowywali się wtedy tak, że dzisiaj z lękiem otwierają internet. Nie ma co tworzyć mitów, że „wtedy” tak być musiało. Nie musiało. Dobrze natomiast stworzyć powszechne przekonanie, że dzisiaj tak być nie musi. Czasy nie bardzo zmieniają się same, zmieniają się, kiedy nam na zmianach zależy.

Znowu mam poczucie, że coś mnie w życiu ominęło. Do mediów trafiłem na dobre w połowie lat 90., miałem przyjemność współzakładać początkowo miesięcznik, a potem tygodnik „Nowe Państwo”. Wbrew cokolwiek usypiającemu tytułowi, pismo miało być prawicową latarnią morską, dowodzoną przez Jarosława Kaczyńskiego (!); wysuniętą placówką Polski w kraju zalanym „Gazetą Wyborczą”. Kierowała nami prawa ręka Jarosława – Adam Lipiński, o którym wszystko można powiedzieć, ale nie to, że był zniewalającym guru, podrywaczem, toksycznym liderem itd. Owszem, co nieco palił papierosy. Ale był kulturalny, prawy. Kiedy po latach stał się na chwilę antybohaterem skandalu politycznego, miałem poczucie (i nie ja jeden), że jest szczególną złośliwością losu, iż padło akurat na niego.
Po „Nowym Państwie” kolejna przygoda to „Życie” pod redakcją Tomasza Wołka. Jedynym mobbingiem, z jakim się zetknąłem, była konieczność wysłuchiwania niesmacznych żartów. Niestety, zazwyczaj okropnie śmiesznych. W redakcji relacje były nieraz napięte, rywalizacja tłumiła w skonfliktowanej młodzieży niektóre zasady dobrego wychowania, ale w samym szefie tyle było toksyny, ile diabła w główce zapałki. Nawiasem mówiąc, pismo upadło; triumfy święciła za to „Wyborcza”, może dlatego, że tratowała tam zespół Helena Łuczywo.
Z szefostwem „Dziennika” widywałem się rzadko, ale ludzie opowiadają, że w tej gazecie to już miło bardzo nie było. Upadła jednak z trzaskiem, czyli TO nie działa automatycznie. Wreszcie, przyznam się Państwu, zatelefonował w swoim czasie redaktor Lis. I, uwaga, był sympatyczny! Może się zgrywał (żart). W każdym razie zaprosił do pisania felietonów do ówczesnego „Wprost”. Z pozycji współpracownika wiele nie widać, za to wszyscy mogliśmy zobaczyć, że kiedy Tomasza wywalali z redakcji, to praktycznie cały zespół za nim poszedł. Do „Newsweeka”. Obecny szef tego popularnego tygodnika napisał w swoim pierwszym (poruszającym) wstępniaku, że: „Na szczęście czasy się zmieniają, tyle tylko, że nie zmienił się Tomek”. Ani myślę usprawiedliwiać szefów kaprali, a już nie daj Bóg szefów wykorzystujących podwładnych dla popisów własnego ego. Warto jednak pamiętać, że nie wszyscy redaktorzy z owianych złą sławą lat 90. zachowywali się wtedy tak, że dzisiaj z lękiem otwierają internet. Nie ma co tworzyć mitów, że „wtedy” tak być musiało. Nie musiało. Dobrze natomiast stworzyć powszechne przekonanie, że dzisiaj tak być nie musi. Czasy nie bardzo zmieniają się same, zmieniają się, kiedy nam na zmianach zależy.