Od przybytku głowa nie boli – mówi stare przysłowie. Tyle że nie sprawdza się to w polityce, co pokazuje najnowsza historia pomysłów dotyczących zmian w Sądzie Najwyższym.

Swój projekt ma prezydent, swój zgłosił PiS, swój lada dzień ma ujawnić Ministerstwo Sprawiedliwości. A ból głowy wynika z tego, że każdy koń w tym zaprzęgu ciągnie w swoją stronę, choć teoretycznie każdy z pomysłów miałby zniwelować zastrzeżenia dotyczące Izby Dyscyplinarnej.
Najbardziej radykalny jest projekt Zbigniewa Ziobry. Na razie znamy jego założenia. Szef MS proponuje znaczne zmniejszenie liczby sędziów SN, a przy okazji projekt może pozwolić pozbyć się tzw. starych sędziów, za którymi minister i prokurator generalny nie przepada. Propozycja prezydenta zakłada likwidację ID SN i powołanie w jej miejsce Izby Odpowiedzialności Zawodowej, złożonej z 11 sędziów, którzy mogliby orzekać także w innych izbach SN. Poszukiwanie kompromisu z Brukselą jednocześnie jednak usztywnia ziobrystów (i najpewniej zmotywowało do zapowiedzenia własnego projektu ustawy, przyblokowanego – jak słyszymy – przez Pałac Prezydenta). Zdaniem polityków Solidarnej Polski projekt przygotowany w Pałacu legitymizuje dalsze podważanie statusów sędziowskich, co spowoduje jeszcze większy chaos niż ten, z którym obecnie boryka się wymiar sprawiedliwości.
Wreszcie jest trzeci projekt, autorstwa posłów PiS, przedstawiony już po inicjatywie Andrzeja Dudy. Liczący raptem 11 artykułów zakłada m.in. pozostawienie ID w SN, tyle że ma ona być organem odwoławczym w sprawach odpowiedzialności zawodowej innych grup prawniczych niż sędziowie. Sprawy dyscyplinarne sędziów sądów powszechnych i wojskowych rozpatrywać miałby Sąd Najwyższy jako całość. Projekt PiS wzbudza mieszane uczucia w obozie rządzącym, przede wszystkim z uwagi na mało precyzyjne sformułowania. Jak to, że sędzia będzie mógł być pociągnięty do odpowiedzialności za wydane orzeczenie, jeśli do tego „doszło na skutek poważnych i całkowicie niewybaczalnych zachowań ze strony sędziego”.
Taka paleta pomysłów pokazuje słabość, a nie siłę władzy. Ponieważ służy publicznej licytacji, a nie faktycznemu rozwiązaniu problemu. Jeśli większość rządowa działa sprawnie, to o takich rzeczach nie mówi, a je robi – przy dobrze działającej machinie politycznej powinniśmy zobaczyć jeden uzgodniony projekt, popierany zarówno przez PiS, jak i prezydenta. Jeszcze niedawno od polityków Solidarnej Polski można było nieoficjalnie usłyszeć sugestie, że swojego projektu nie złożą, a raczej zawalczą o najważniejsze dla nich poprawki przy pracach sejmowych nad projektami prezydenta i PiS. – Dla nas kwestie organizacyjne są drugorzędne, ale warunkiem naszego poparcia jest niepodważanie statusu sędziego – słyszeliśmy. Koncepcja najwyraźniej zmieniła się po sobotnim zarządzie SP, na którym Zbigniew Ziobro znów nakreślił swoje warunki pozostania w koalicji.
Od tego, co ostatecznie wyniknie z prac parlamentarnych nad pomysłami dotyczącymi ID SN, uzależnione jest odblokowanie przez Unię 36 mld euro z Funduszu Odbudowy dla Polski. Do tej pory sygnały z Brukseli były takie, że przedstawienie projektu ustawy to krok w dobrą stronę, ale niewystarczający – bo przecież musi ona przejść cały proces legislacyjny i nie wiadomo, co ostatecznie się w niej znajdzie. Teraz sytuacja na linii Warszawa–Bruksela znów się skomplikuje – trudno przewidzieć, czym się skończy licytacja na projekty. A na szali są eurofundusze, które pomogłyby podkręcić tempo gospodarczego wzrostu. Co więcej, na pewno przełożyłyby się na wzrost poparcia dla PiS, ale dziś ten scenariusz się oddala. Nie mówiąc już o pewnej oczywistości, że te pieniądze nam jako obywatelom, państwu i gospodarce się należą i rządzący mają obowiązek działać tak, by do Polski napłynęły. Ich polityczne korzyści czy koszty są tu drugorzędne. ©℗