Rząd jest gotowy wpisać do KPO kwestie związane z praworządnością – dowiedział się DGP. Mimo to spór z Komisją Europejską powoli wymyka się spod kontroli..

Komisja Europejska zasugerowała, w jaki sposób może odmrozić proces akceptacji Krajowego Planu Odbudowy. To uwolniłoby miliardy euro dla Polski w ramach odbudowy po pandemii. Plany krajowe mają realizować rekomendacje z tzw. semestru europejskiego: przeglądu polityk gospodarczych państw członkowskich dokonywanego co roku przez KE. W naszym semestrze Bruksela wskazuje na praworządność. Chodzi o to, by w polskim planie rząd dał gwarancje nie zależności sądownictwa.
KE zrobiła takie zastrzeżenie w negocjacjach i się do niego odniesiemy. To zostanie zrobione – słyszymy zapewnienie od osoby z rządu. Ale to tylko jedna dobra wiadomość na tle wielu złych. W rządzie słyszymy, że spór z Brukselą dochodzi do punktu, z którego może być trudno się wycofać. Podobny głos popłynął z Berlina. Wolfgang Schäuble, przewodniczący Bundestagu, miał ostrzec kolegów w Brukseli przed „posuwaniem za daleko” sporu z Polską i Węgrami – pisał portal Euractiv. Po obu stronach pojawiają się zwolennicy radykalizacji. Komisja, która do niedawna czuła się bezradna w sporach z Polską, poczuła polityczną moc.
Widmo dotkliwych kar ze strony Trybunału Sprawiedliwości UE i – co ważniejsze – hamulec zaciągnięty w sprawie KPO to w przeciwieństwie do postępowania w Radzie dotyczącego art. 7 realne środki nacisku na Warszawę. Komisarze są więcej niż chętni, by z nich skorzystać. Najlepszym przykładem jest wniosek do TSUE o kary finansowe za niedostosowanie się Polski do wcześniejszego postanowienia trybunału. W liście do KE rząd poinformował, że są szykowane rozwiązania prawne, które mają zlikwidować Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego. KE uznała jednak te tłumaczenia za niewystarczające, bo część spraw nadal się toczy przed ID. Stąd przyjęty w błyskawicznym tempie wniosek do TSUE.
Rząd wskazuje, że zrobił to, co mógł, podobnie jak I prezes SN, która wstrzymała wpływ spraw do ID i apelowała do sędziów o wstrzemięźliwość. Ale w toczących się postępowaniach nie może im niczego nakazać, bo paradoksalnie naruszałoby to ich niezawisłość. Część sędziów kojarzonych ze Zbigniewem Ziobrą nie widzi zaś powodu, by ulegać. I w Brukseli, i w Warszawie są zwolennicy i przeciwnicy kompromisu, ale ci ostatni dostają coraz potężniejsze argumenty, co może się skończyć kraksą. Może ją przybliżyć to, co się stanie wokół wykonania postanowienia TSUE.
W reakcji na decyzję TSUE widać spór o „non est”, czyli o to, czy prawo krajowe może wyłączyć stosowanie rozstrzygnięcia TSUE. Trybunał Konstytucyjny powiedział, że decyzje TSUE nie obowiązują, ale już odpowiedź rządu i I prezes SN była odmienna. Zapowiedź zmian ustawowych oznacza zaś deklarację wykonania werdyktu trybunału z Luksemburga. PiS ma dwa miesiące, żeby pokazać, w którym kierunku pójdzie projekt ustawy likwidującej ID. Równie ważne będzie, co się stanie z KPO oraz czy TSUE nałoży na nas kary. Jeśli będą one poważne, rozdźwięk się pogłębi.
Sytuacja zrobiła się na tyle gorąca, że – jak słychać w obozie rządowym – jeśli wezmą górę zwolennicy twardego kursu, zapowiadanej ustawy może nie być. Z kolei orzeczenie TK może tylko dolać oliwy do ognia. – Jeśli TK powie, że część prawa UE jest niekonstytucyjna, to zostanie bardzo źle odebrane w UE – mówi prawnik Artur Nowak-Far, były wiceszef MSZ. – Polska poniekąd powróci do statusu aktywnego obserwatora, który miała w 2003 r., chwilę przed przystąpieniem do UE. Nikt przecież nie będzie włączać w proces stanowienia prawa kraju, który sam siebie spod tego prawa wyjmuje – dodaje.
Nawet jeśli uda się uniknąć zderzenia i ustawa trafi do Sejmu, może nie być dla niej większości. Ziobro zastrzega, że zgodzi się na zmiany w ID tylko wraz z całościową reformą wymiaru sprawiedliwości. Reforma, którą wymarzył sobie Ziobro, nie wzbudzi entuzjazmu w Brukseli, więc zamiast likwidacji jednego problemu powstanie kolejny. Do tej pory spory z KE nie miały widocznych konsekwencji materialnych, ale to się zmienia. Odczuwalne straty uruchomią eurosceptyków, którzy będą nagłaśniali rozbieżności i efekty sporu z Brukselą, szykując grunt pod kampanię polexitową. Ofiarą może być PiS, które wewnętrznie nie wytrzyma presji, potem większość rządowa, w końcu pozycja Polski.
– Zostało zasiane ziarno realnego polexitu – mówi jeden z polityków obozu rządowego. Decydujące mogą być nawet drobiazgi. Na zaostrzenie kursu wobec Polski przez Fransa Timmermansa, komisarza w poprzedniej kadencji odpowiadającego za praworządność, mogło mieć wpływ to, że na okładce jednego z polskich tygodników został przedstawiony w mundurze Wehrmachtu, a od ministra sprawiedliwości otrzymał mało dyplomatyczny list. KE oczekuje też gestów dobrej woli, tymczasem rząd nie może sobie na nie pozwolić w obawie przed zarzuceniem mu miękkości przez Solidarną Polskę.
Jak słyszymy od jednego z ziobrystów, w resorcie sprawiedliwości nie spodobało się samo spotkanie premiera z wiceprzewodniczącą Věrą Jourovą, która przyjechała na obchody podpisania porozumień sierpniowych. Z naszych informacji wynika, że długo nie było jasne, z kim spotka się wiceszefowa KE. Choć sama liczyła na spotkanie z premierem, początkowo desygnowano do rozmów wicepremiera Piotra Glińskiego. Jako swego rodzaju puszczenie oka do ziobrystów należy zatem traktować komunikaty kancelarii premiera, że to Jourová zabiegała o rozmowę i że była ona kurtuazyjna.

opinie

Antoni Dudek politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego: Ta zabawa może się wymknąć spod kontroli

Polexit to nadal polityczny straszak. Nie było intencją wicemarszałka Ryszarda Terleckiego zapowiadanie polexitu, jak to próbuje opozycja przedstawiać. Był to tylko element rozgrywki z Brukselą. Natomiast z politycznymi straszakami jest tak, że w dłuższej perspektywie zamieniają się one w realny problem. Ten w Polsce nazywa się energetyka.
Prawda jest taka, o czym PiS i opozycja nie chcą mówić Polakom, że transformacja energetyczna będzie generować olbrzymie koszty. Kiedy zacznie to docierać do większej liczby obywateli, euroentuzjazm Polaków może zacząć słabnąć. To nie jest kwestia wyłącznie tego, ile przeciętny mieszkaniec zapłaci za światło, lecz także konkurencyjności gospodarki. Powstaje pytanie, czy Polska będzie w stanie wynegocjować od UE dłuższe okresy przystosowawcze albo większe środki na transformację. Jeśli nie, to hasła, które głosi z jednej strony Solidarna Polska, a z drugiej niektórzy konfederaci, będą zyskiwały na popularności. W tym sensie zabawa w polityczne straszaki, którą PiS zaczyna uprawiać, może się wymknąć spod kontroli. Dyskusje o polexicie będą się nasilały w rytm podwyżek cen prądu.
Natomiast jeśli TSUE nałoży na Polskę kary, będzie to potężny wizerunkowy cios dla PiS. Partia będzie musiała się zastanowić nad drastycznymi środkami, o których mówił Terlecki. Ale do tego może nie dojść z prostego powodu: za chwilę Mateusz Morawiecki wyciągnie projekt ustawy likwidujący Izbę Dyscyplinarną, który pozwoli uniknąć kar. A jeśli Zbigniew Ziobro będzie przeciw, to dobierze się posłów z innych ugrupowań. Ziobro albo się z tym pogodzi, albo wystąpi z koalicji. Ta druga opcja jest jednak mniej prawdopodobna, bo może oznaczać odejście donikąd. ©℗ not. mc

Piotr Buras dyrektor warszawskiego oddziału Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych: Polexit byłby koszmarem

Eskalacja konfliktu wokół praworządności, a zwłaszcza zablokowanie Krajowego Planu Odbudowy przez Brukselę, zaskoczyły PiS. Nie wiedząc, jak wyjść z potrzasku, partia rządząca idzie w zaparte, grożąc drastycznymi krokami i robiąc aluzje do polexitu. Ale te antyunijne wypowiedzi nie są adresowane tylko do najtwardszego elektoratu. Są skierowane także do Brukseli i innych stolic UE.
Wbrew propagandzie PiS nikomu w UE nie zależy na wypchnięciu Polski z Unii ani na odebraniu jej pieniędzy. Wręcz przeciwnie, polexit to koszmar, o którym nikt nawet nie chce myśleć. Obawa, że zdecydowana reakcja na deptanie rządów prawa wzmocni w Polsce antyunijne nastroje, zawsze była jednym z głównych źródeł wstrzemięźliwości w działaniach Brukseli czy Berlina. Dziś PiS liczy, że podsycając dyskusję o wyjściu z UE, skłoni instytucje do wycofania się z zaostrzonego właśnie kursu. Paradoksalnie, deklaracje Donalda Tuska, że zamierza nakłaniać Brukselę do powstrzymania się od kar finansowych w imię interesu polskich obywateli, mogą nawet wzmacniać ten przekaz.
Wyjście z Unii nie jest celem PiS. Grając antyunijną kartą, obóz rządzący zdaje się natomiast wzorować na skrajnej prawicy we Francji (Marine Le Pen) i we Włoszech (Matteo Salvini), gdzie stosunek do UE stał się jednym z głównych wyznaczników polaryzacji społecznej. Jarosław Kaczyński zdaje się liczyć, że uda się w Polsce podsycić płomień krytyki Unii do rozmiarów, które pozwolą PiS skutecznie się nim ogrzać. Po tym, jak wyczerpują się inne źródła poparcia, a przed Polską stoją rozliczne wyzwania, na które PiS nie ma odpowiedzi, strategia ta może mieć racjonalne podłoże. Ale oznacza ona niebezpieczne igranie z ogniem. W sprzyjających warunkach płomień antyunijnego populizmu może przerodzić się w polexitową pożogę. ©℗ not. mc