Pod hasłami "Żaden człowiek nie jest nielegalny", działacze różnych organizacji i aktywiści manifestowali w piątek wieczorem w centrum Białegostoku solidarność z uchodźcami koczującymi po białoruskiej stronie granicy z Polską w Usnarzu Górnym (Podlaskie).

W akcji wzięli udział m.in. działacze KOD, partii Razem, Fundacji Ocalenie, Domu Otwartego, jednak - jak informowali organizatorzy w zapowiedziach wydarzenia - akcja odbyła się i była organizowana ponad szyldami organizacji.

Na znak solidarności z uchodźcami uczestnicy manifestacji w pewnym momencie symbolicznie zdejmowali buty, by - jak tłumaczyli - ludzie mogli poczuć jak czują się koczujący przy granicy. Domagano się udzielenia pomocy migrantom oraz przestrzegania prawa.

"Ludzkie życie ważniejsze niż granice", "Otwórzcie serca, otwórzcie granice", "Jezus też był uchodźcą", "Głodnych nakarmić" - m.in. takie hasła mieli na ta trzymanych kartkach.

"Spotykamy się tutaj, aby wyrazić swój smutek i gniew z powodu stanu uchodźców (w Usnarzu)" - mówił jeden z organizatorów i wymieniał, że są "głodni, przemoczeni, wychłodzeni, spragnieni, zmęczeni, zrozpaczeni, chorzy" oraz dodał, że protestujący nie zgadzają się także na to, że ludzka tragedia jest "wykorzystywana do celów polityków", a wobec migrantów "siany jest wirus nienawiści".

"Nie spełniamy wymogów prawnych, a do tego daliśmy się polityce odczłowieczyć" - mówiła Alicja Łepkowska-Gołaś z Fundacji Ocalenie. "Po tej drugiej stronie zawsze trzeba zobaczyć człowieka. Polityka spowodowała, że wielu z nas w tej chwili w Polsce nie widzi tego człowieka. Nie można odmawiać ludziom wody, jedzenia i wyciągniętej ręki" - mówiła.

Natalia Gebert z Domu Otwartego dodała, że dla uchodźców ważne jest, aby mieli świadomość, że w kraju, w którym chcą znaleźć pomoc, są ludzie, którzy jej udzielą i nieludzkie jest "granie ludźmi przepychanymi na granicy". "Nie może być tak, że jest się człowiekiem drugiej kategorii tylko dlatego, że się miało pecha i urodziło gdzie indziej" - dodała.

Od kilkunastu dni na wysokości miejscowości Usnarz Górny, po białoruskiej stronie granicy koczuje grupa cudzoziemców. Polskie służby nie pozwalają im dostać się do Polski, a służby białoruskie na wycofanie się z tego miejsca. Grupa jest pilnowana przez SG, wojsko i policję. Kilkaset metrów od tego miejsca z migrantami próbują się cały czas kontaktować aktywiści i wolontariusze z tłumaczem. Koczującym nie można podać żywności, wody, leków o co cały czas apelują przyjeżdżający w to miejsce różni ludzie.

Polska Straż Graniczna informowała w piątek, że grupa koczujących to 28 osób (wcześniej 25), Fundacja Ocalenie, na podstawie informacji, które udaje się uzyskać przez kontakt za pośrednictwem tłumacza, który próbuje za każdym razem mówić do migrantów przez megafon, że 32.

Polska uważa, że odpowiedzialność za sytuację imigrantów ponosi Białoruś. Polski rząd proponował władzom tego kraju wysłanie pomocy humanitarnej z myślą o imigrantach, ale otrzymał odpowiedź odmowną.

Polskie służby mundurowe pilnujące grupy nie zezwalają na przekazanie jej pomocy bezpośrednio z polskiej strony, np. przez wolontariuszy Ocalenia, czy innym osobom, które próbowały to zrobić.

Rzeczniczka SG ppor. Anna Michalska informowała w piątek, że SG widzi, że grupa migrantów "rotuje się", strona białoruska dostarcza tym osobom jedzenie i picie, czasem ukrywając to za samochodami. Informowała także, powołując się na obserwacje funkcjonariuszy, iż nie widać, by ktoś z tej grupy potrzebował nagłej pomocy medycznej.

SG codziennie informuje o kolejnych próbach nielegalnego przekroczenia polsko-białoruskiej granicy. W piątek po południu Michalska informowała, że tylko do godz. 16 tego dnia zatrzymano 30 osób, które nielegalnie przekroczyły granicę polsko-białoruską.