Opozycja może zakładać, że PiS sobie z Polskim Ładem nie poradzi. Ale co, jeśli oni zaczną coś skutecznie robić?

Gdyby szukać podsumowania reakcji środowisk opozycyjnych na przejęcie inicjatywy przez obóz rządowy – poprzez przeforsowanie europejskiego Funduszu Odbudowy i ogłoszenie Polskiego Ładu – wystarczy zerknąć na dwa twitterowe wpisy Marka Migalskiego, ekscentrycznego i mało poważnego politologa, który zmienił się w komentatora-celebrytę zadeklarowanego po jednej stronie sceny politycznej.
W pierwszym zareagował przytomnie. „PO i Lewica już nie tylko kłócą się między sobą, ale też prowadzą wewnętrzne wojny podjazdowe. I to w czasie, gdy wreszcie wychodzimy z epidemii, życie wraca do normalności, a ZP prezentuje nowy program. PiS nie wygrywa, bo jest tak dobry, lecz dlatego, że opozycja jest tak słaba”. W kolejnym był już godnym reprezentantem swojej formacji. „Na zapowiedź Nowego Ładu zareagowałem natychmiast” – tymi słowami opatrzył zdjęcie samolotu, sugerując… Właśnie co? Emigrację? Ucieczkę?
To żart, ale będący samospełniającą się przepowiednią. Trudno go nie uznać za nieco masochistyczną demonstrację słabości. Zaprawionej elitaryzmem: my możemy i mamy dokąd uciekać.
Poczucie bezsilności
Polityka to dziś wielki mem. Ale niedobrze, gdy ludzie ją uprawiający nie umieją wyjść poza internetowe hasełka. Michałowi Szczerbie Nowy Ład (jeszcze nie zmieniony na Polski Ład) skojarzył się z nazizmem: znalazł przedwojenną gazetę, gdzie używa się tego określenia wobec programu NSDAP. O Nowym Ładzie Franklina Roosevelta poseł PO nie słyszał. I nie umie reagować inaczej niż obelżywymi skojarzeniami. To nie tylko żałosne (choć robią to dziś wszyscy), ale wyjątkowo nieskuteczne. W takich hiperbolach kryje się trudne do ukrycia poczucie bezsilności. Wszyscy poza najtwardszym antypisowskim elektoratem to zauważą.
Gdy piszemy o opozycji, najwięcej miejsca poświęcamy oczywiście Platformie (albo Koalicji) Obywatelskiej, bo to jej wystąpienia są najmocniej sprzężone z opozycyjnymi mediami i opozycyjnymi celebrytami. Ale akurat tym razem nawet w tych mediach pojawiły się zadziwiająco przytomne opinie. „Gazeta Wyborcza” wezwała rywali PiS do wypracowania spójnego, ale też zniuansowanego kontrprogramu. Politycy PO wolą się jednak bawić w przypominanie wypowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego sprzed lat: o Polakach zap…cych za miskę ryżu. Naprawdę sądzicie, że powstrzymacie tym huragan?
Złość opozycji można nawet zrozumieć. PiS przeszedł do kontrataku w wyjątkowo trudnym dla niej momencie. Migalski ma rację: i starcie między PO a Lewicą, i wewnętrzne obrachunki w Platformie kontrastują z poważnym tonem, w jakim PiS prezentuje swoje zapowiedzi – w aurze prawicowej jedności.
Przeciw opozycji działa też kalendarz. Rząd Morawieckiego może uruchomić kilka chwytliwych zmian, z podatkową na czele, ale ostatecznych efektów społeczno-ekonomicznych nie poznamy przed rokiem wyborczym, czyli w 2023 r. Liderzy PO oraz innych partii opozycyjnych wyliczają więc długą listę spraw niezałatwionych w ciągu ostatnich pięciu lat. Borys Budka krzyczy, że slajdy to jeszcze nie społeczne i ekonomiczne fakty. Gdzie ambitny program budowy tanich mieszkań na wynajem? Gdzie e-samochody na ulicach polskich miast?
Oczywiście można odpowiedzieć wyliczaniem pustych zapowiedzi rządu Donalda Tuska, który obiecał zastąpienie NFZ kilkoma konkurującymi ubezpieczalniami, co miało być receptą na marnowanie w służbie zdrowia publicznych środków. Ale zostawmy to. Za dużo w polityce nieustannego licytowania się wzajemnymi porażkami i zaniechaniami. Porażki i zaniechania TAMTYCH stają się dla NAS uniwersalnym alibi.
Wiele w tych krzykach obecnej opozycji nawet się zgadza. Pisowscy „fachowcy” bywa, że potykają się o własne nogi. Zapełnianie publicznych instytucji własnymi ludźmi udaje się często lepiej niż przedsięwzięcia zapowiadane modernizacyjnym językiem. Ale przecież poprawa ściągalności podatków powiodła się, nawet jeśli walkę z VAT-owskimi mafiami zmieniono w mit. A program 500+, trzynasta czy czternasta emerytura, podniesienie płacy minimalnej czy wreszcie jako pewien efekt ogólny utrzymanie niskiego bezrobocia, okazały się faktami.
Można kwestionować sens niektórych z tych programów. 500+ nie poprawił przyrostu naturalnego (choć zmniejszył rozmiary biedy). Zamiast trzynastej czy czternastej emerytury być może należało podjąć batalię o naprawę służby zdrowia. Ale politycznej sprawczości tak kontrastującej z ośmioletnią pustką dwóch kadencji koalicji PO-PSL trudno zaprzeczać.
Warto też zauważyć, że w Polskim Ładzie PiS podejmuje kilka kwestii do pewnego stopnia ponadpartyjnych czy nawet przekraczających granice ideowych podziałów. W zasadzie wszyscy mówili, że jedna z najniższych w Europie kwot wolnych od podatku uderza w niezamożnych Polaków. Wszyscy przyznawali, że prędzej czy później staniemy przed problemem podniesienia składki zdrowotnej, bez czego nadal będziemy na szarym końcu w konkurencji europejskich wydatków na służbę zdrowia. Podjęcie tematu śmieciowych umów było może najtrudniejsze. Ale wzorce cywilizowanych rynków pracy w Europie wzywały do jakichś rozwiązań i w tej sferze.
Można zakładać: oni sobie z tym nie poradzą. Ciężej wytłumaczyć, dlaczego myśmy sobie nie poradzili. Owszem, to wycieczka w coraz odleglejszą przeszłość. Ale co, jeśli ONI zaczną coś skutecznie robić?
Czy wolnościowcy wygrają?
Są w Polskim Ładzie i takie zapowiedzi, które generują spór według logicznych podziałów programowych: wolnościowcy kontra egalitaryści.
Politycy KO-PO ostrzegają przed drenowaniem kieszeni najbardziej rzutkich i przedsiębiorczych, na razie tylko podniesioną składką zdrowotną, ale przecież wielkie ubytki w dochodach państwa z tytułu podnoszenia kwoty wolnej mogą wymagać kolejnych obciążeń. Premiera już przyłapano na klasowych wypowiedziach, w których domagał się większego obciążania bogatych „na wspólne drogi i szkoły”. Ale nie wystarczy przypomnieć, że sam premier jest bogaty. Trzeba wykazać bardziej fundamentalnymi argumentami, dlaczego to niedobre nawoływanie.
I należy przyznać, że politycy Platformy próbują to zrobić. Ich głos, brzmiący nagle we wspólnym chórze z Rafałem Ziemkiewiczem czy Konfederacją, przywraca polityce polskiej treść. Dopiero co mieliśmy scenę polityczną przechyloną w jedną stronę, w sensie ekonomicznym zdecydowanie lewą. Teraz – zamiast licytacji, kto bardziej się opiekuje Polakami: rządzący czy główna partia opozycji – dostajemy wreszcie klarowne stanowisko PO. Teza, że inwestowanie może być spowolnione, że ludzie nie zechcą ponosić ryzyka, nie jest do automatycznego udowodnienia. Różne historyczne przykłady mogą służyć przeciwstawnym argumentom. Ale zwłaszcza w obliczu łagodzenia pandemicznych restrykcji debata jest potrzebna. A może i jakoś przyszłościowa. Kolejne socjologiczne badania pokazują, że zwłaszcza młodsze roczniki zwracają się na powrót ku ekonomicznej wolności. Ja zawsze pisałem, że gdyby po stronie opozycyjnej kierownictwo znalazło się w rękach ludzi o większym autorytecie, mogliby oni podjąć bardziej otwartą polemikę z polityką rozdawnictwa i społecznych transferów uprawianą przez PiS.
Ale brak takich ludzi powoduje, że nie będzie o to łatwo. Platforma dźwiga odpowiedzialność za osiem lat niezbyt udolnej polityki pozyskiwania wydatków, często nieskutecznej nie z powodu hołdowania wolnościowej filozofii, ale wysługiwania się rozmaitym grupom interesów. Co więcej, w opozycji ta sama PO zabrnęła w licytację z PiS, stała się formacją niskich podatków i wielkich wydatków. Jeśli teraz podpisuje się w praktyce pod większością pomysłów zapisanych w Polskim Ładzie (lamentując, że zostały jej ukradzione), jak chce to godzić z walką przeciw fiskalizmowi?
Moralistyka zamiast myślenia
Co gorsza, niedawny bój o zablokowanie europejskiego Funduszu Odbudowy przypomniał o mieliznach totalnej opozycyjności. Także mieliznach intelektualnych – plan obalenia rządu przy tej okazji jawi się jako fantasmagoria Borysa Budki. Towarzyszy temu za to potężna dawka moralistyki. Wojowanie z Lewicą przy użyciu epitetu „zdrajcy” nie tylko szkodzi wizerunkowo całej opozycji i rozwiewa marzenia o wspólnych listach wyborczych. Jest wielkim manifestem bezsilności. A dla Polaków przykładem podporządkowania interesów narodowych kalkulacjom partyjnym czy środowiskowym emocjom.
Dlaczego w takim razie mieliby wierzyć takiej opozycji w innych sprawach, choćby w sporze o kształt systemu podatkowego? Zwłaszcza gdy PiS-owi łatwo przedstawić przestrogi przed fiskalnym dławieniem rozwoju w kategoriach obrony interesów najbogatszych.
Skądinąd problem jest poważniejszy niż jałowość histerycznych wystąpień Budki. To pytanie, w jakiej politycznej rzeczywistości żyjemy. Jeśli pod okupacją totalitarystów, każdy przejściowy choćby kompromis wywołuje dylematy z czasów stanu wojennego. A debata o społeczno-gospodarczych dylematach to strata czasu. Trzeba walczyć z dyktaturą i tyle.
Wyraził to prof. Jan Hartman, radykalnie progresywny intelektualista, nawołujący do tworzenia nowej Lewicy, skoro stara zdradziła. Z jego wypowiedzi wynika, że zdradziła też Unia Europejska, bo ofiarowała Kaczyńskiemu i Morawieckiemu „fundusz wyborczy”, a opozycję postawiła przed fundamentalnym kłopotem. „Historia zatoczyła koło! Witajcie w PRL bis/pis! Jak za Gierka Zachód zasypie Polskę pieniędzmi, żeby była trochę mniej «ruska» i nie trzeba się było bać «dziczy» za Odrą. Nikt już nie będzie oczekiwał, że na wschodzie będzie demokracja. Wystarczy, żeby reżimy były grzeczne – kleptomańskie, lecz mało bijące ludzi. Mogą być chamsko nacjonalistyczne, wulgarnie klerykalne i ogólnie prostacko-cyniczne. Byleby brały kasę i nie przeszkadzały” – napisał.
Wypowiedzi polityków, zwłaszcza Platformy, nie były tak radykalne, ale coś z tego tonu dawało się w nich wyczuć. Czy uprawiać normalną politykę, czy zastygać w pozie opozycjonistów z lat 80.? Notabene taka analogia powinna prowadzić do co najmniej dwuznacznych wniosków, bo Solidarność z „okupantami” jednak się dogadała. No ale myślenie polityczne w Polsce stało się towarem deficytowym.
Pamiętając o meandrach „walki o praworządność”, opozycja powinna brać pod uwagę to, jak widzi obecne polskie państwo przeciętny Polak, nie tylko harcownik z internetowych forów. Owszem, pomysły PiS z 500+ na czele zaczęły tracić powaby, to też widać w badaniach. Ale z tego nie wynika, że nowe otwarcie nie może się rządzącym udać. I nie tylko z powodu propagandy TVP czy kontroli nad lokalnymi gazetami, jaką zyskał Orlen.
Pytania bez odpowiedzi
Wojny wewnątrz PO to skutek pojęciowego chaosu. Zresztą ułomny, bo żaden z krytyków Budki wskazujących na spadki w sondażach nie zakwestionował istoty jego strategii. Grzegorz Schetyna oferuje mit swojej technicznej skuteczności. Budka z kolei ukarał wyrzuceniem dwóch posłów, niedobitych reliktów konserwatywnych poglądów. Nikt jednak nie debatuje otwarcie o ideowym obliczu Platformy. W tym samym czasie opuściła ją Róża Thun, dla której okazała się ona zbyt mało proeuropejska, ale też zbyt łagodna wobec PiS na forum Europy. W takim zamęcie nie padają podstawowe pytania.
Nie padają zresztą także po stronie Lewicy, która zachowała się racjonalnie w sprawie europejskiego Funduszu Odbudowy, ale która z kontestowaniem Polskiego Ładu ma jeszcze większy kłopot, bo konsumuje on wiele jej postulatów. Więc wybiera poszczególne, istotnie kontrowersyjne punkty. Czy zastąpienie programu budowy tanich mieszkań dopłatami do kredytów nie jest rezygnacją z prospołeczności na rzecz interesu deweloperów?
Lewica ma własne kłopoty z elektoratem. Ten, który ją dziś popiera, młody i wielkomiejski, jest mniej socjalny, przyciąga go radykalizm światopoglądowy. Trudne może być pozyskanie mniej zamożnych Polaków, bo oni niekoniecznie dobrze się czują w permanentnej wojnie o polityczną poprawność.
Z wszystkich tych pytań paradoksalnie zwolniony jest Szymon Hołownia ze swoim rachitycznym organizacyjnie i enigmatycznym programowo ruchem. Dlatego to on przejmuje dziś wyborców, dla których stare partie są zgrane, bo zajęte własnym interesem. Jeśli jego przywództwo się umocni, stanie jednak przed wszystkimi dylematami, które zjadają dziś PO, a po części i Lewicę. Jego pozycja po opozycyjnej stronie jest niezagrożona. Ale skuteczność w walce z trzecią kadencją PiS – i owszem. ©℗