W warszawskim samorządzie od tego roku obok pani dyrektor czy inspektor będzie urzędować dyrektorka i inspektorka. Autorzy pomysłu liczą, że podchwycą go inne miejscowości. I że zajdą zmiany w prawie.

– Chodzi o równość kobiet w codziennym życiu i docenienie ich pracy – mówi Aldona Machnowska-Góra, wiceprezydentka (co podkreśla) Warszawy. To była obietnica wyborcza prezydenta Rafała Trzaskowskiego, ona też mocno optowała za tym pomysłem. Jak mówi, na razie zmiana jest hybrydowa. Od 1 stycznia żeńskie formy stanowisk są dla chętnych m.in. w stopkach wysyłanych e-maili, nagłówkach pism, wizytówkach czy tabliczkach na drzwiach. Nie ma ich na dokumentach o charakterze formalnym, pieczątkach czy legitymacjach. Dlaczego? – By nikt nie zakwestionował np. umowy – tłumaczy prezydentka. Aby „reforma” się dopełniła, potrzebne są zmiany w ustawie o pracownikach samorządowych i rozporządzeniu Rady Ministrów z 2018 r., które precyzyjnie wymieniają stanowiska. Są tam telefonistka, sekretarka, sprzątaczka, ale już inspektor, dyrektor, prezydent mają tylko męskie formy. – Jesteśmy w kontakcie z posłankami. Chcemy w pierwszych miesiącach roku przygotować propozycję, która trafi do Sejmu.
Potwierdza to Aleksandra Gajewska z KO. – To nie będą rozwiązania siłowe, bo efekt byłby przeciwny do zamierzonego. Chcemy dać możliwość – mówi.
Spytaliśmy inne samorządy, czy widzą potrzebę zmian. – UM Poznania od 2016 r. dopuszcza możliwość używania żeńskich końcówek w nazwach stanowisk – chyba że przepisy narzucają określoną formę. Używanie feminatywów zależy od woli pracowniczek – mówi Wojciech Kasprzak, dyrektor Wydziału Organizacyjnego. Dodaje, że w ramach realizacji Karty Różnorodności, podczas Miesiąca Dialogu o Języku w 2019 r. odbył się wykład dotyczący historii używania żeńskich form.
Łukasz Kolasa z UM Szczecina przyznaje, że tu takiego tematu nie ma. – Może się pojawi – nie wyklucza. W tej dziedzinie tutejsza Akademia Sztuki była prekursorką. Latem przepracowała statut tak, by obok każdej formy męskiej pojawiła się żeńska. Uczelnią kieruje więc rektora, a wydziałem dziekana (bo dziekanka budzi skojarzenia z urlopem dziekańskim).
Inne samorządy są bardziej sceptyczne. – Mnie nie przynosi ujmy męska forma stanowiska – mówi Anna Kulbicka-Tondel, rzecznik prasowy prezydenta Torunia. Podobnie Agata Grzegorczyk z gdyńskiego referatu. W mniejszych gminach komentują: czy to żart?
Jak zapewnia Aleksandra Gajewska, inicjatywa parlamentarna jest poważna, choć nie liczy na pełne poparcie strony rządzącej. Stawia na solidarność kobiet, szczególnie tych, które wywodzą się z samorządów.
Urszula Nowogórska z Koalicji Polskiej (PSL), samorządowiec, rozwiewa złudzenia. – Hołduję tradycji. Nie lubię tworzenia na siłę form żeńskich, które brzmią śmiesznie, jak zdrobnienia – mówi. – Feminatyw nie jest potrzebny do podkreślenia, że kobieta jest fachowcem.
Anna Kwiecień (PiS) z sejmowej komisji samorządu terytorialnego idzie dalej. – Taki projekt byłby absurdem, bez szans na powodzenie – ocenia. Woli określenie „pani poseł” zamiast „posłanko”. – Czy ktokolwiek, wchodząc do gabinetu, mówi „dzień dobry, doktorko”? To wydumane problemy pań wojujących, które chcą, by treści feministyczne wdzierały się w każdą dziedzinę życia. Polityczna poprawność ma swoje granice. To granica śmieszności.
Co na to eksperci od języka? – Poprawność polityczna nie jest niczym złym, jeśli nie przybierze postaci karykaturalnej. Tu takiego zagrożenia nie widzę – uważa dr hab. Katarzyna Kłosińska, przewodnicząca Rady Języka Polskiego przy Prezydium PAN. – W inicjatywie warszawskiego samorządu mowa jest o możliwości, nie nakazie. Jeśli pani inspektor chce być nazwana inspektorką, to taka forma pojawi się na jej wizytówce. Jeśli zdecyduje się pozostać inspektorem, to tak się stanie.
Przekonuje, że w formach żeńskich dwie sprawy są istotne. Po pierwsze – kwestia identyfikacji. Jeśli kobieta chce być tak określana, to można jej to ułatwić. Po drugie – chodzi o przyzwyczajenia. Na przykład gdy w latach 80. XX w. pojawiły się „-ożki” – psycholożki, socjolożki – wiele osób nie potrafiło tego zaakceptować. Dziś to się zmienia. Ona sama do pewnych form się przyzwyczaiła, inne trudno jej zaakceptować. Jest językoznawczynią, ale nie lubi być nazywana pracowniczką akademicką. Lekarka, aktorka, nauczycielka – te nazwy były „od zawsze”. Wynika to stąd, że kobiety w tych zawodach były widoczne, co przełożyło się na język. Natomiast dawniej panie nie były ministrami czy dyrektorami, dlatego nie tworzono żeńskich nazw tych funkcji. – Co więcej, po wojnie była tendencja, by maskulinizować prestiżowe zawody, miało to być formą nobilitacji. Padały też słuszne argumenty, że forma męska obsługuje obie płcie. Weźmy konstytucję, która mówi, że głową państwa jest prezydent. Nieracjonalne jest myślenie, że jeśli zostanie nim kobieta, to zapis straci moc. Formy żeńskie długo jednak były postrzegane jako mniej poważne, np. profesorka, doktorka. Skoro jednak zaczynają być coraz częściej używane w języku oficjalnym, to znaczy, że tracą to nacechowanie – mówi. Zastrzega, że warto zadbać o to, by były zgodne z zasadami. W polszczyźnie do ich tworzenia służy zwykle przyrostek „-ka”, dlatego najbardziej właściwe wydają się: ministerka, prezydentka itp. (a nie: ministra, prezydenta – przecież nie mówimy: lekara, tylko lekarka). Wbrew temu, co się słyszy, „-ka” nie ma tu charakteru zdrabniającego (bo ministerka to nie „mała ministra”).