Zdaniem związku, dyrekcja zastosowała odpowiedzialność zbiorową, podczas gdy położne, przypisane do konkretnych odcinków pracy na oddziale, nie mogły ich opuszczać.
Jak powiedziała we wtorek PAP przewodnicząca Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w szpitalu Wanda Gut, która była wtedy na dyżurze, nie wszystkie pracownice wiedziały, co się działo w części oddziału zajmującej się patologią ciąży.
Przed kilkoma dniami kobieta w ósmym miesiącu ciąży zgłosiła się do szpitala, ponieważ przestała czuć ruchy dziecka; zdiagnozowano, że dziecko nie żyje. Według relacji pacjentki i jej męża, na które powołują się media, gdy rozpoczęła się akcja porodowa, kobiecie nie udzielono pomocy; pozostawiona bez opieki, urodziła na podłodze jednej ze szpitalnych sal.
Sprawę bada prokuratura – jej wstępne ustalenia pokrywają się z doniesieniami medialnymi. Znane są już częściowe wyniki sekcji zwłok dziecka. „Mamy potwierdzenie, że do śmierci dziecka doszło w łonie matki, przed zgłoszeniem się pokrzywdzonej do szpitala” - powiedział we wtorek PAP rzecznik Prokuratury Okręgowej w Kielcach, Daniel Prokopowicz. Kompletne wyniki sekcji będą znane najwcześniej za kilkanaście dni.
Kontrolę w szpitalu przeprowadził już wojewódzki konsultant ds. ginekologii i położnictwa. W poniedziałek dyrektor lecznicy Grzegorz Fitas poinformował, że podjął decyzję o rozwiązaniu umowy z ośmioma osobami, które dyżurowały, gdy kobieta rodziła. To ordynator, pielęgniarka oddziałowa, dwoje lekarzy dyżurnych oraz cztery położne pracujące wówczas na zmianie.
Według Gut ze względu na rozlokowanie oddziału i podział obowiązków, nie wszystkie z położnych mogły pomóc rodzącej, bo oddział położniczo-ginekologiczny zajmuje dwie kondygnacje szpitala: na drugim piętrze umiejscowiono położnictwo z salą porodową i patologią ciąży, a ginekologia znajduje się na czwartym piętrze.
„Tego dnia na dyżurze było pięć położnych – dwie na ginekologii, jedna na patologii, jedna na położniczym, jedna na sali porodowej (...) Ani położnictwo, ani sala porodowa, ani ginekologia nie miały żadnych informacji od koleżanki z patologii ciąży, że coś u niej się dzieje. Ja pracując tego dnia na czwartym piętrze, dowiedziałam się o tym, co zaszło na patologii dopiero z mediów” – opowiadała Gut.
„Każdy (pododdział – PAP) ma osobny grafik i osobną obsadę. I bardzo często jest tak, że jest jedna osoba na danym odcinku pracy. Ze szkoleń wiem, że nie wolno mi iść na inny odcinek wykonywać czynności położniczo-pielęgniarskich, jeśli nie ma mnie tam w grafiku” – argumentowała Gut. Dodała, że jako szefowa związku zawodowego wiele razy monitowała dyrekcję lecznicy, że przedstawiciele organizacji nie zgadzają się na jednoosobową obsadę dyżurów. Postulat znalazł się też w zapisach zawieszonego sporu zbiorowego z władzami lecznicy.
„To, że my pomagamy sobie wzajemnie, kiedy koleżanka zwraca się o pomoc, bo jesteśmy między sobą solidarne, to robimy to wbrew zasadom. Bardzo współczuję pacjentce, że stało się tak, jak się stało – jeśli rzeczywiście jest to prawda, to ktoś powinien ponieść konsekwencje. Tylko że w tej chwili to jest na zasadzie +polowania na czarownice+. Jeśli ta położona, która była z nią bezpośrednio, tak się zachowała, jak ta pacjentka mówi, to niech prokuratura to rozstrzygnie” – podkreśliła Gut.
Z pięciu położnych, które mają być zwolnione, tylko jedna nie należy do związków zawodowych. Dyrekcja szpitala zgodnie z przepisami zwróciła się do organizacji z pismem o zamiarze zwolnienia kobiet. Rozwiązanie umowy o pracę będzie można wręczyć dopiero po tym, gdy władze organizacji odpowiedzą na pismo. Według Gut odpowiedź będzie przekazana w środę.
Gut dodała, że jeśli zostanie zwolniona w trybie art. 52 Kodeksu pracy (bez wypowiedzenia z winy pracownika), złoży pozew do sądu. To samo zapowiedziały jej koleżanki. „Niech sąd rozstrzygnie, czy rzeczywiście my w czymś zawiniłyśmy, nie mając świadomości, że coś się dzieje” – zaznaczyła.
Dyrekcja szpitala nie chciała ustosunkować się do zarzutów przedstawicielki związków zawodowych. Jak poinformowano PAP w sekretariacie placówki, "wszystko w tej sprawie zostało powiedziane w poniedziałek".
Dyrektor szpitala mówił wtedy, że nie znalazł wytłumaczenia, dlaczego przy rodzącej kobiecie nie było lekarza i położnej. „Nie stwierdziłem faktu, że byli tak bardzo zajęci, że nie potrafili zająć się tą kobietą. (…) Nie było odbieranego w tym czasie innego porodu” – mówił Fitas.
„Jedna procedura nie była przestrzegana. Oddział znajduje się na dwóch piętrach. Położna, która w nim była musiała wyjść poza oddział, nie poprosiła innych położnych o zastąpienie jej” – mówił dyrektor szpitala.
Starachowicka lecznica jest kontrolowana przez świętokrzyski NFZ. Sprawdzana jest tzw. dostępność świadczeń - czy w tym konkretnym czasie na oddziale dyżur pełniło tyle osób (lekarzy, położnych), ile jest wymaganych w warunkach koniecznych do funkcjonowania oddziału. Trwa postępowanie wyjaśniające Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Świętokrzyskiej Izby Lekarskiej.
Rzecznik Ministerstwa Zdrowia Milena Kruszewska przekazała w poniedziałek PAP, że minister Konstanty Radziwiłł zapoznaje się z raportem z kontroli w starachowickim szpitalu, przeprowadzonym przez wojewódzkiego konsultanta ds. ginekologii i położnictwa. „Trudno na obecnym etapie wskazać, kiedy analizy się zakończą” – powiedziała. Jak zaznaczyła, także inne organa - prokuratura i samorządy zawodowe - są na etapie zbierania informacji. W sobotę Radziwiłł zapowiedział dokładne wyjaśnienie sytuacji. „Jeżeli się okaże, że są osoby winne, będą wyciągnięte konsekwencje”- zapowiedział.(PAP)