Wprowadzenie pełnych i stałych kontroli na wszystkich granicach Niemiec to już nie postulat, ale obietnica wyborcza. Spór z Niemcami o przywrócenie czasowych kontroli granicznych trwa od rządów PiS i obaj premierzy – zarówno Mateusz Morawiecki, jak i Donald Tusk – argumentowali, że decyzje niemieckich władz to podważanie funkcjonowania strefy Schengen.
Lider niemieckich chadeków Frierdrich Merz na miesiąc przed przedterminowymi wyborami parlamentarnymi ma przedstawić w Bundestagu pięciopunktowy plan dotyczący polityki migracyjnej. Ma on zawierać m.in. projekt ustawy pozwalający na przywrócenie stałych kontroli granicznych. Merz nie zamierza jednak zabiegać o znalezienie większości parlamentarnej do przeforsowania projektu – wciąż formalnie jest szefem największej partii opozycyjnej i uważa, że to rządzący z SPD i Zieloni powinni znaleźć wspomnianą większość. Języczkiem u wagi jest bowiem Alternatywa dla Niemiec, która z zaostrzenia polityki migracyjnej uczyniła główny motyw trwającej obecnie kampanii wyborczej. Krajowe media podkreślają, że AfD od lat była oddzielona „kordonem sanitarnym”, tj. znajdowała się poza nawiasem głównego nurtu polityki, co mogłoby zostać przełamane, jeśli zagłosowałaby wraz z chadekami za poparciem przepisów przedstawionych przez Merza. Berlin może mieć jednak większe trudności z wprowadzeniem regulacji na gruncie przepisów europejskich, które nie zezwalają na permanentne kontrole granic.
Antyeuropejskie posunięcie w sprawie kontroli granicznych
Zgodnie z kodeksem granicznym Schengen kontrole na granicach wewnętrznych UE mogą być prowadzone jako wyjątki, głównie na skutek zagrożenia dla bezpieczeństwa kraju. Wprowadzenie takich kontroli należy uargumentować i zaznaczyć czas trwania oraz ich charakter. Obecnie kilka krajów UE prowadzi wyrywkowe kontrole, w tym głównie busów przewożących większe grupy ludzi w związku z presją migracyjną. Część państw, w tym Niemcy, przedłuża jednak swoje kontrole po ustaniu ich obowiązywania, co de facto powoduje trwałe przywrócenie części infrastruktury granicznej oraz personelu, na co przepisy nie zezwalają. Komisja Europejska kilkukrotnie upominała państwa za takie praktyki, ale w istocie ani razu nie nałożyła kary na Berlin, choć problem ten stale podnosi polski rząd. Spór z Niemcami o przywrócenie czasowych kontroli granicznych trwa od rządów PiS i obaj premierzy – zarówno Mateusz Morawiecki, jak i Donald Tusk – argumentowali, że decyzje niemieckich władz to podważanie funkcjonowania strefy Schengen.
W podobnym tonie do pomysłów Merza odnosi się szefowa resortu spraw zagranicznych Annalena Baerbock z Partii Zielonych, według której taki krok to zdrada sojuszników w Unii Europejskiej. – Jeśli wdrożymy ten pomysł, Europa się rozpadnie. To antyeuropejskie posunięcie, które jest niemożliwe do wdrożenia – mówiła niedawno w Brukseli.
Wyborcze wzmożenie
Kontrole na niemieckich granicach to pośrednio krytyka polskich władz za nieudolną ochronę wschodniej granicy UE. Berlin uważa bowiem, że wzrost liczby nielegalnych migrantów w kraju jest podyktowany faktem, że przedostają się oni przez granicę polsko-białoruską, skąd trafiają do Niemiec. Tusk stanowczo odpierał te zarzuty kierowane przez rząd Olafa Scholza, a tymczasowe kontrole graniczne stały się źródłem niezbyt przyjaznych relacji polsko-niemieckich jesienią ub.r. Rząd reagował wówczas natychmiastowo, a po pierwszych zapowiedziach Scholza o przedłużeniu kontroli premier określił je jako „nie do zaakceptowania”. Tym razem jednak na próżno szukać analogicznych głosów Tuska, dla którego Merz w roli kanclerza będzie najpoważniejszym partnerem na europejskim podwórku – obaj będą reprezentować chadecki sojusz Europejskiej Partii Ludowej.
Na razie sprawę skomentowała tylko Austria. Pełniący obowiązki kanclerza Alexander Schallenberg z centroprawicowej Austriackiej Partii Ludowej (ÖVP) powiedział, że chociaż z zadowoleniem przyjął fakt, że Berlin ponownie rozważa swoją politykę migracyjną, to musi być ona oparta na zasadach obowiązującyh w Schengen.
Rozwiązanie to cieszy się jednak poparciem niemieckiego społeczeństwa. – Według badań za zaostrzeniem polityki migracyjnej i kontroli na granicach opowiada się nie tylko elektorat CDU i AfD, lecz także większość wyborców SPD. W zasadzie tylko wyborcy Zielonych i partii Die Linke są bardziej sceptyczni wobec tego typu pomysłów – tłumaczy DGP Łukasz Jasiński z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Jego zdaniem CDU zaostrza narrację m.in. dlatego, że chce przeciągnąć na swoją stronę część wyborców AfD.
Choć partia Friedricha Merza prowadzi w sondażach z poparciem na poziomie 31 proc., to AfD od dłuższego czasu zajmuje drugie miejsce z wynikiem oscylującym w granicach 20 proc. – Od grudnia obserwujemy wzrost poparcia dla AfD. Mieliśmy od tego czasu do czynienia z łańcuchem zdarzeń, który działa na ich korzyść. Najpierw doszło do zamachu w Magdeburgu, potem do ataku nożownika w Aschaffenburgu. Na to wszystko nakłada się wsparcie ze strony Elona Muska – mówi analityk PISM.
Na ten moment nie wiadomo, czy CDU osiągnie swój cel. W niemieckich mediach pojawiły się bowiem spekulacje, że ugrupowanie Alice Weidel może przedłożyć Bundestagowi własny projekt ustawy. Wątpliwe jednak, żeby jakakolwiek partia poparła pomysł autorstwa AfD, natomiast w przypadku projektu Merza może być to pierwszy nieformalny test potencjalnej przyszłej wielkiej koalicji z prowadzącą w sondażach CDU oraz rządzącą obecnie, zamykającą sondażowe podium partią Scholza – SPD. ©℗