W ciągu półrocza poparcie szefów brytyjskich firm dla pozostania we Wspólnocie spadło o 12 pkt proc. Wśród małych przedsiębiorstw liczba zwolenników i przeciwników brexitu jest zbliżona
Brytyjski biznes zaczyna mieć wątpliwości co do członkostwa w Unii Europejskiej. Choć nadal jest to najbardziej prounijna grupa, w ciągu ostatniego półrocza wyraźnie spadło poparcie menedżerów wielkich firm dla pozostania w niej. A wśród szefów małych i średnich przedsiębiorstw liczba zwolenników i przeciwników brexitu jest zbliżona.
Według sondażu prowadzonego co kwartał przez firmę audytorsko-konsultingową Deloitte wśród dyrektorów finansowych największych brytyjskich spółek giełdowych w ostatnim kwartale zeszłego roku za pozostaniem w Unii opowiedziało się 62 proc. z nich. To oczywiście wciąż bardzo dużo, szczególnie że jej opuszczenie poparło tylko 6 proc. ze 137 pytanych. Ale pół roku wcześniej opinię, że dalsze członkostwo w Unii jest korzystne dla brytyjskiego biznesu, wyrażało 74 proc. z nich, zaś wyjścia chciało 2 proc. Wzrosła także grupa tych, którzy odpowiedzieli, że ich decyzja w referendum zależeć będzie od wyniku negocjacji premiera Davida Camerona w sprawie nowych warunków członkostwa (z 23 do 28 proc.) oraz tych, którzy nie mają zdania lub odmówili jego ujawnienia (z 1 do 4 proc.). Jakkolwiek trudno się spodziewać, by wielki biznes masowo przeszedł na pozycje antyunijne, spadek poparcia dla dalszego członkostwa w ciągu sześciu miesięcy aż o 12 pkt proc. musi dawać do myślenia.
– To sugeruje, że istnieje duże oczekiwanie na to, iż renegocjacja zaowocuje konkretną poprawą pozycji Wielkiej Brytanii i znacząca mniejszość woli poczekać na jej efekty. Z powodu niezmiennie słabego ożywienia gospodarczego w Europie, kryzysu migracyjnego i wątpliwości co do charakteru unii monetarnej opinia publiczna stała się nastawiona bardziej negatywnie i podobna zmiana nastąpiła także wśród dyrektorów finansowych – mówi BBC Ian Stewart, główny ekonomista Deloitte.
Przepytywani przez tę firmę dyrektorzy to wpływowa, ale jednak bardzo wąska grupa. Na wynik referendum mocniej wpłyną opinie przedstawicieli małych i średnich przedsiębiorstw. W sondażu przeprowadzonym we wrześniu zeszłego roku przez Federację Małego Biznesu (FSB) wśród ok. 6000 skupionych w niej członków za pozostaniem w Unii opowiedziało się 47 proc. z nich, za wyjściem – 41 proc. Zatem wyniki niewiele odbiegały od opinii całego społeczeństwa, a trzeba pamiętać, że tamto badanie odbyło się w momencie, gdy kryzys migracyjny – który dość mocno odbił się na stanowisku Brytyjczyków – dopiero się zaczynał. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że dziś wyniki byłyby jeszcze bardziej wyrównane. Warto też zauważyć, że jeśli wziąć pod uwagę firmy z samej Anglii, to przewaga tych, których szefowie wolą zostać w UE, była minimalna (43:41 proc.).
David Cameron w kampanii przed zeszłorocznymi wyborami parlamentarnymi obiecał, że referendum w sprawie dalszego członkostwa w UE odbędzie się najpóźniej do końca 2017 r. Ale coraz więcej wskazuje, że Brytyjczycy zdecydują o tym już w tym roku – jako potencjalne daty wskazywane są czerwiec, lipiec bądź wrzesień, choć wiele zależy od tego, kiedy się uda zakończyć rozmowy na temat brytyjskich żądań. Szef rządu chce uniknąć przedłużania tematu referendum, bo niepewność szkodzi brytyjskiej gospodarce, a im później głosowanie się odbędzie, tym bardziej nastroje społeczne mogą się przesuwać w kierunku brexitu. O ile do połowy zeszłego roku sondaże wskazywały na bezpieczną – kilku-, rzadziej kilkunastopunktową – przewagę zwolenników pozostania w Unii, to po tym, jak zaczął się kryzys migracyjny, sytuacja się wyrównała. Spośród sześciu grudniowych sondaży każda ze stron wygrała w trzech. W styczniu w jednym przewagę (44:38) mieli zwolennicy członkostwa, w drugim podobną (42:38) – jego przeciwnicy.
Równie rozbieżne jak sondaże są opinie – także te wygłaszane przez przedstawicieli biznesu – na temat tego, w jaki sposób ewentualne wyjście z Unii wpłynie na brytyjską gospodarkę. Głównym argumentem zwolenników dalszego członkostwa jest uniknięcie niepewności na rynku, bo biznes lubi przewidywalność. – Opuszczenie Unii jest krokiem w ciemność i nie sądzę, aby było to ryzyko warte podjęcia – uważa Stuart Rose, były prezes firmy Marks & Spencer, który obecnie stoi na czele kampanii na rzecz pozostania w UE „Britain Stronger in Europe”. – Bycie częścią największego rynku na świecie pozwala brytyjskiej gospodarce się rozwijać, tworzyć nowe miejsca pracy w całym kraju i utrzymywać niższe ceny w sklepach. Wyjście z Unii naraża to wszystko na ryzyko i nawet zwolennicy wyjścia przyznają, że może ono spowodować gospodarczy ból dla Wielkiej Brytanii – dodaje Will Straw, dyrektor kampanii. Podobne tezy wygłaszają prezesi wielu firm. – Aktywnie wspieramy kampanię na rzecz pozostania Wielkiej Brytanii w UE. Absolutnie nie ma wątpliwości, że brytyjska gospodarka będzie się lepiej rozwijać wewnątrz Unii niż poza nią – przekonuje szef Ryanaira Michael O’Leary. Najbardziej jednoznacznie w tej sprawie wypowiada się sektor bankowo-ubezpieczeniowy. Niektóre instytucje finansowe, jak HSBC, JP Morgan, Deutsche Bank czy Citigroup, mówią nawet, że w przypadku brexitu rozważą przeniesienie części swojej działalności brytyjskich oddziałów do Europy kontynentalnej. – Będziemy musieli dokonać zmian w naszej działalności i przenieść niektóre jej obszary z powrotem do UE. To technicznie nie jest niemożliwe, choć wyjątkowo kosztowne i wyjątkowo nieefektywne. I to oznacza, że skala naszej aktywności tu się zmniejszy – ostrzega James Bardrick, szef brytyjskiego oddziału Citigroup.
Nie znaczy to jednak, że wszystkie sektory patrzą na sprawę w ten sposób. – Mamy fabryki w Luton i Ellesmere Port. Nie odwrócimy się plecami do Anglii. Jeśli Brytyjczycy zdecydują się wyjść z Unii, życie nadal będzie się toczyć. Znajdziemy sposoby, aby dalej inwestować – przekonuje Karl-Thomas Neumann, prezes Opla. Z kolei w zeszłym tygodniu obóz przeciwników Unii został wzmocniony deklaracją innego potentata rynku motoryzacyjnego – Toyoty, która oświadczyła, że ewentualne wystąpienie z Unii nie spowoduje żadnego ograniczenia działalności japońskiego koncernu na brytyjskim rynku.
Z kolei zwolennicy brexitu z kręgów biznesowych – np. przedsiębiorstwa skupione w organizacji Business for Britain – przekonują, że spowoduje on uwolnienie się Wielkiej Brytanii z przeregulowanej i nadmiernie protekcjonistycznej struktury, jaką stała się Unia Europejska, i w ostatecznym rozrachunku wyjdzie to gospodarce na dobre. Szczególnie że Londyn nie zerwie kontaktów z resztą Europy, lecz może tak jak Norwegia czy Szwajcaria zawrzeć z nią umowę o wolnym handlu. Zresztą nawet te firmy, które nie opowiadają się wprost za wyjściem, liczą na to, że efektem renegocjacji Camerona będzie reforma Unii i poluzowanie biurokratycznych przepisów. – Jest zdecydowanie zbyt wiele siania paniki w takich kwestiach jak miejsca pracy. Nie jest w niczyim interesie, byśmy przestali handlować, i nie sądzę, żebyśmy ani my, ani Bruksela wprowadzali bariery handlowe. To, czego potrzebujemy, to mniej biurokracji, która bywa kosztowna, a czasami wręcz śmieszna. Niezależnie, czy oznacza to renegocjacje, czy wyjście, tak jak jest, być nie może. Czasami jest nam łatwiej sprzedawać do Ameryki niż do Europy – przekonuje Graeme MacDonald, prezes JCB, jednej z największych na świecie firm produkujących maszyny budowlane i rolnicze.
Niezależnie, jakie jest stanowisko poszczególnych firm w sprawie referendum, pomysł ograniczenia unijnej biurokracji z pewnością poparłyby chyba wszystkie działające w Wielkiej Brytanii.
51,4 proc. brytyjskiego eksportu towarów trafia do pozostałych państw UE (jeśli brać pod uwagę eksport dóbr i usług, odsetek ten wynosi 45 proc.)
-0,8/+0,6 w takim zakresie procentowym może w realistycznych scenariuszach się zmienić, według think tanku Open Europe, brytyjski PKB do 2030 r. w efekcie wyjścia z UE
17,6 proc. taki odsetek PKB Unii Europejskiej wytwarza Wielka Brytania, choć stanowi 12,7 proc. jej populacji