Co roku pojawia się kolejna odsłona tej samej opowieści. Ci sami bohaterowie, inne miejsca i okoliczności. Nie ma miejsca na artystyczne uniesienia. Jest korporacyjny plan. Z Maciejem Balcerzakiem rozmawia Rafał Woś

Rafał Woś: Co czytać na wakacjach?
Maciej Balcerzak: Proponuję czytadła. Czyli książki od początku korporacyjne.
Ale nie o korporacjach?
Oczywiście, że nie. Tylko powstające tak, jak powstają produkty korporacyjne. Książki Dana Browna, trylogia „Millennium” Stiega Larssona lub psychologiczne thrillery duetu Hjorth i Rosenfeldt. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to są świetnie przygotowane produkty. Nie wielka literatura, ale właśnie produkty. Za których sukcesem stoją znane korporacyjne schematy.
Jakie?
W korporacjach robi się to tak, że na początek wpuszcza się na rynek kilka podstawowych produktów. I patrzy, co się będzie działo. Jeśli któryś z nich chwyci, to machina korporacyjna dopilnuje, by produkt na stałe zagościł na rynku. Te książki mają działać tak, że po 30 stronach człowiek chce jak najszybciej przeczytać ją do końca. A 15 minut po skończeniu i odłożeniu książki na półkę pozostać z mglistym przekonaniem, że nie bardzo wiemy, o czym to było, ale wciągało. Co rok czy półtora na rynku pojawia się kolejna odsłona tej samej opowieści. Ci sami bohaterowie w innym miejscu i okolicznościach. Ta sama objętość czy szata graficzna. Tu nie ma miejsca na artystyczne uniesienia. Jest korporacyjny plan: czytelnik zna 900 stron, więc czeka na kolejne 900. A jak wychodzi 700, to trzeba to sztucznie dopompować. Ubawiłem się, gdy czytając jedną z części trylogii szpiegowskiej Vincenta V. Severskiego, trafiłem na długi opis wyprawy jednego z bohaterów do lasu. Z którego to opisu absolutnie nic potem nie wynika. No, ale w masowych produktach korporacyjnych forma jest zazwyczaj ważniejsza od treści.
A autor?
Kto wierzy, że za sukcesem książkowego bestsellera stoi tylko geniusz autora, jest w błędzie. Tak to może było kiedyś. Teraz autor jest tu odpowiednikiem korporacyjnego lidera, który przedsięwzięcie firmuje. Ale bez całej machiny, która go otacza, te książki na pewno by tak nie wyglądały. Czy Dan Brown mógłby pisać co kilka lat książki, które sprawiają wrażenie, jakby ich autor za każdym razem był najlepszym na świecie ekspertem od wypraw krzyżowych, innym znów razem poświęcił życie na studia nad „Boską komedią” Dantego? I tak w regularnych odstępach.
Fabryka?
Oczywiście, że tak. Tu wszystko jest pod kontrolą. Nawet jak autor umiera, to... nic nie szkodzi. Zawsze można – jak w przypadku „Millennium” Stiega Larssona dopisać czwartą część przygód Mikaela Blomqvista piórem innego autora (książka ma się ukazać 1 września 2015 r. – aut.). Na razie mówiliśmy tylko o samym procesie tworzenia i formatowania produktu. A zostaje jeszcze jego promocja i wydłużanie życia poprzez znane z korporacyjnego świata sprzedawanie tego samego po kilka razy. Dan Brown w twardej oprawie, Dan Brown w miękkiej oprawie, Dan Brown w wersji broszurowej, Dan Brown jako e-book, Dan Brown jako audiobook... strach otworzyć lodówkę! Mówiłem panu, korporacyjny świat.