Podatek bankowy? Małgorzata Zaleska z zarządu NBP nie widzi problemu. Większość specjalistów biorących udział w sondzie DGP jest sceptyczna
Stanisław Kluza b. przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego, b. minister finansów / Dziennik Gazeta Prawna
Stanisław Gomułka główny ekonomista BCC, b. wiceminister finansów / Dziennik Gazeta Prawna
Dariusz Filar ekonomista, Uniwersytet Gdański, b. członek RPP / Dziennik Gazeta Prawna
Bogusław Grabowski ekonomista, były członek RPP / Dziennik Gazeta Prawna
Mirosław Gronicki ekonomista, były minister finansów / Dziennik Gazeta Prawna
Krystyna Skowrońska posłanka PO, przewodnicząca sejmowej komisji finansów publicznych / Dziennik Gazeta Prawna
Jednym z tematów trwającej kampanii wyborczej stał się podatek bankowy. Zdaniem pomysłodawców z Prawa i Sprawiedliwości mógłby on dawać budżetowi ponad 5 mld zł rocznie. PiS już raz, w 2011 r., zgłaszał taki projekt. Zakładał on, że banki płaciłyby 0,39 proc. wartości aktywów.
Wczoraj pomysł skomentowała w wywiadzie dla DGP Małgorzata Zaleska, członek zarządu Narodowego Banku Polskiego. – Nie wierzę, że instytucje finansowe przestaną udzielać kredytów po ewentualnym wprowadzeniu podatku bankowego – tak skomentowała najczęściej wskazywany argument przeciwko nowej daninie od banków. Przypomniała, że idea podatku bankowego to reakcja na ostatni kryzys finansowy i że „pierwotnie miał on obowiązywać we wszystkich państwach unijnych. To się nie udało, bo nie znaleziono kompromisu w tej sprawie na poziomie UE, a poza tym europejskie lobby bankowe odegrało tu swoją rolę”.
O opinie w sprawie podatku bankowego poprosiliśmy kilku ekspertów zajmujących się branżą bankową (na ogół byli lub są związani z instytucjami finansowymi). Większość jest sceptycznie nastawiona do tego pomysłu. Podkreślają, że złym pomysłem jest opodatkowywanie wybranych branż, bo inwestorzy będą kierować się ku działalności, która nie jest obłożona podatkiem; że banki z łatwością przerzucą dodatkowe opłaty na klientów; że nie należy karać banków za dobre wyniki, zwłaszcza że mają już dodatkowe obciążenia – jak większa składka na Bankowy Fundusz Gwarancyjny.
W tym gronie wyróżnia się głos Stanisława Kluzy, byłego ministra finansów i byłego szefa nadzoru. Jego zdaniem podatek miałby sens, o ile nie byłby traktowany wyłącznie jako źródło dochodów dla budżetu, a ponadto jeśli jego wprowadzenie byłoby częścią większego pakietu zrównującego pozycję banków i odbiorców ich usług – firm z innych branż albo klientów indywidualnych. ©?
Banki w pierwszym etapie transformacji gospodarczej były „hołubionym sektorem”, dostały wiele narzędzi prawnych, instytucjonalnych, które miały służyć ich wzmocnieniu. I to miało uzasadnienie, ale gdy osiągnęły pewien poziom rozwoju, te preferencje pozostały. Wprowadzenie podatku bankowego powinno się odbyć w ramach szerszej dyskusji na temat roli i usytuowania sektora bankowego w gospodarce, jego uprzywilejowania wobec innych sektorów. Mam na myśli bankowy tytuł egzekucyjny, odpowiadanie przez dłużnika całym majątkiem, a nie tylko do wysokości zadłużenia, czy brak pewnych produktów, jak kredyty hipoteczne o stałym oprocentowaniu. Podatek powinien mieć nie tylko funkcję fiskalną, dlatego jego stopa nie powinna być zbyt wysoka, ale i funkcję ostrożnościową, tak by zniechęcał banki do nadmiernie ryzykownej działalności przez to, że jego wysokość zależałaby od wielkości określonych elementów bilansu banku.
To nie jest tak, że banki w Polsce unikają płacenia podatków. Płacą CIT. Zysk netto, który pokazują, to już zysk po opodatkowaniu. Argument, że trzeba wprowadzić jakieś dodatkowe obciążenie ze względu na transfer zysków, w przypadku banków nie ma zastosowania. Wprowadzenie podatku bankowego oznaczać będzie za to nierówne traktowanie przedsiębiorstw. I skoro wszystkie banki będą obłożone tym podatkiem, to bez problemu będą mogły przerzucić go na klientów – bo nie zadziała mechanizm konkurencji. Naiwnością jest sądzić, że nowa danina pomniejszy dochody właścicieli banków. Co do celu wprowadzenia nowego podatku: jeśli jest to cel fiskalny, to może da się go osiągnąć jakimś innym sposobem? Zawsze można przecież podnieść niższe stawki VAT. Oczywiście może pojawić się argument, że podwyżka VAT uderzy w najbiedniejszych, którzy zwykle nie korzystają z usług bankowych. Podatek bankowy zostałby więc de facto nałożony na klasę średnią, która z tych usług korzysta.
Jestem przeciwnikiem tego podatku. Polskie banki mają wystarczająco dużo obciążeń, jak składka na Bankowy Fundusz Gwarancyjny, żeby jeszcze im dokładać. Pamiętajmy, że jest to sektor zyskowny, rentowny, który już płaci podatki. Podatek od aktywów pogorszy tę rentowność. Zresztą nie jest rozstrzygnięte, co ma być opodatkowane. Stwierdzenie, że opodatkujemy aktywa, jest uproszczeniem. Wszystkie aktywa? A dlaczego nie pasywa? A może opodatkowanie krótkoterminowych pożyczek zaciąganych przez banki będących elementem pasywów byłoby lepszym rozwiązaniem? Nie wszystko w tej sprawie jest proste i jednoznaczne. Tu są dość poważne spory teoretyczne. Bez głębszej analizy lepiej tego nie robić. I zawsze trzeba pamiętać o tzw. efekcie netto. Wprowadzenie podatku bankowego może uszczuplić bazę do wyliczania CIT. I z jednej strony będziemy się cieszyć miliardami z nowej daniny, ale martwić się spadkiem wpływów z podatku dochodowego od firm.
Jaki jest cel wprowadzenia tego podatku? Czy to ma być podatek od transakcji, czy od aktywów? Czy te pieniądze mają trafiać do funduszy na restrukturyzację banków? A może do budżetu? Na razie mamy informacyjny chaos. Jest projekt ustawy PiS-u sprzed kilku lat – ale od tamtego czasu na rynku minęła epoka. Żaden z argumentów, który podnoszono w tamtym czasie za granicą, pracując nad koncepcją podatku bankowego, w Polsce nie działa. Nasz system bankowy nie jest przerośnięty, nie szkodzi sektorowi realnemu, bo nie generuje baniek spekulacyjnych. Jest prosty pod względem struktury, jest bardzo konkurencyjny, nie mamy żadnych grup bankowo-ubezpieczeniowych. Banki polskie nie odgrywają żadnej roli w globalnych transakcjach finansowych. No i nie grozi nam ryzyko dokapitalizowania ich przez finanse publiczne, bo sektor bankowy jest zdrowy. Kiedy trzeba podnieść kapitały, to on sobie radzi na warunkach rynkowych. Nie ma powodu, by wprowadzać podatek.
Chciałabym zobaczyć projekt. Bo wtedy będę wiedziała, jak się do tego odnieść. Chciałabym wiedzieć, czy pomysłodawcy przeprowadzili wyliczenia, symulacje, jak nowy podatek wpłynie na działalność banków. Jeśli miałby to być podatek od aktywów, to znaczy, że banki płaciłyby go od udzielonych kredytów. A skoro tak – czy chodzi o to, żeby kredyty były droższe, i przez to np. mniej dostępne. I czy przypadkiem nałożenie tego podatku nie spowoduje, że przy jakiejś niekorzystnej zmianie stóp procentowych banki będą osiągały stratę na swojej działalności? Powoływanie się przy tym na historyczne dane trochę mija się z celem, marże banków są dziś niższe niż kilka lat temu. Pierwszoplanowym problemem jest zapewnienie bezpieczeństwa depozytów. I zapewnienie finansowania rozwoju gospodarki. Co będzie, jeśli podatek będzie przerzucony na kredytobiorców – czyli zwiększy koszty u nich? Przedstawiając taki pomysł, powinno się to robić na liczbach.
Można dyskutować o sposobie opodatkowania przedsiębiorstw. Na przykład odejść od liniowego CIT i wprowadzić progresję. Ale ustalanie dodatkowych obciążeń dla wybranych sektorów to zły pomysł. To wykrzywia cały proces podejmowania decyzji gospodarczych. Bo inwestor, mając do wyboru działalność opodatkowaną jakimś podatkiem i taką, która nie jest nim opodatkowana, wybierze tę drugą. Dlatego z punktu widzenia racjonalności ekonomicznej wprowadzanie podatku bankowego jest nieracjonalne. Zwolennicy tego rozwiązania uważają, że skoro banki mają duże – jak mówią – zyski, to poradzą sobie z dodatkowym obciążeniem. I tu pojawia się pytanie: czy nowy podatek ma być karą za efektywność? Czy to ma być tak, że ci efektywni, bardziej rentowni mają płacić na rzecz nieefektywnych? Podatek dla wybranego sektora oznacza nierówne traktowanie uczestników obrotu gospodarczego. To byłby wyłom w funkcjonowaniu gospodarki.