Mieszczaństwo to także ciężko pracujący ludzie. Dlaczego zazwyczaj ich potępiamy, a gloryfikujmy robotników? - z Deirdre McCloskey rozmawia Rafał Woś.
Podobno trylogia jest na ukończeniu?
Tak. Prawdopodobnie jeszcze w tym roku ukaże się trzecia część mojego cyklu o burżuazji.
Czytałem, że książek miało być sześć.
O nie! (śmiech). Tego nikt by nie wytrzymał. Każda z nich ma przecież po 800 stron!
Proszę opowiedzieć, skąd ta obsesja na punkcie mieszczaństwa.
To oczywiste. Historyk patrzy na dzieje ludzkiego gospodarowania i widzi wiele wieków mizernego wzrostu i powolnego rozwoju. A potem na scenę dziejową wchodzi burżuazja i bam! – gospodarka zaczyna się kręcić w zapierającym dech w piersiach tempie. Rozpoczyna się rewolucja przemysłowa. Innowacja goni innowację, rośnie stopa życiowa. Przypadek? Nie sądzę. Moim zdaniem to właśnie rozwój burżuazji umożliwił ten niesamowity cywilizacyjny skok, którego doświadczył w ciągu minionych 150 lat świat Zachodu.
Co jest w burżuazji takiego szczególnego?
Na początku lat 90. trafiłam na książkę Johna Caseya „Pagan Virtues” (Cnoty pogańskie), w której analizował katalog cnót, takich jak odwaga, sprawiedliwość, skromność i powściągliwość, które przez wieki były fundamentem społeczności starożytnych. Uświadomiłam sobie, że należałoby napisać podobną książkę na temat cnót mieszczańskich. Ta potrzeba była we mnie od dawna. Nawet wtedy, gdy jako nastolatka miałam poglądy mocno lewicujące. Już wtedy przeszkadzała mi atmosfera podejrzliwości, którą otaczano w środowiskach lewicowych mieszczaństwo. Przecież to ludzie, którzy też ciężko pracują. Czemu ich potępiać, a gloryfikować robotników? – myślałam. Potem zostałam ekonomistką i zobaczyłam, że mieszczaństwo to historycznie bardzo ważna grupa społeczna. Specyficzna i najbardziej przedsiębiorcza część klasy robotniczej.
Marks by się z panią nie zgodził. Dla niego burżuazja – choć nie była arystokracją – wyzyskiwała robotników, nie czując przy tym z nimi żadnej solidarności.
Burżuazja to też ludzie pracy. Tylko bardzo niewielu z nich zdołało dołączyć do klasy próżniaczej. Przecież spora część burżuazji to inteligencja i wolne zawody. Tak jest do dziś, choć dziś nie mówi się już „burżuazja”, lecz raczej „klasa średnia”. Pan i ja też jesteśmy częścią tej klasy. I co, powiedziałby pan o sobie, że się pan w życiu obija i wyzyskuje?
Na pewno się nie obijam. Jest 9 rano, a my siedzimy tu i pracujemy. Pani uczestniczy w konferencji, a ja przyszedłem przeprowadzić wywiad dla swojej gazety.
Właśnie. Moim zdaniem ma to związek z etyką mieszczańską oraz burżuazyjnym poczuciem godności. I właśnie dlatego napisałam trylogię. Składają się na nią „The Bourgeois Virtues: Ethics for an Age of Commerce” (Cnoty mieszczańskie, czyli etyka dla czasów biznesu) z 2006 r., „Bourgeois Dignity. Why Economics Can’t Explain the Modern World” (Godność mieszczańska, czyli dlaczego ekonomia nie może wyjaśnić współczesnego świata) wydana w 2010 r. A niebawem wyjdzie trzecia część „The Treasured Bourgeoisie: How Markets and Innovation Became Ethical, 1600–1848, and then Suspect” (Drogie mieszczaństwo. O tym, jak rynek i innowacje stały się etyczne, a potem podejrzane). Próbuję w nich pokazać, jak etyka i godność mieszczańska stworzyły kapitalizm. I odwrotnie, jak kapitalizm pozwolił się rozwinąć etyce mieszczańskiej i ją ulepszył. Tak, że mogła ona ewoluować i stale korygować swoje słabe strony.