Przewoźnicy oskarżają, ministerstwo się tłumaczy. W całej Polsce trwają blokady dróg zorganizowane przez międzynarodowych przewoźników drogowych. To reakcja na wprowadzone w styczniu przez Niemców nowe zasady dotyczące płacy minimalnej. Wynika z nich, że każdy, kto pracuje na terenie Niemiec, powinien zarabiać co najmniej osiem i pół euro na godzinę. Podobne zasady chce wprowadzić Francja.

Przewoźnicy uważają, że polski rząd za mało robi, by ich bronić. Rzecznik ministerstwa infrastruktury i rozwoju Piotr Popa uważa, że jest inaczej. Podkreślił on, że to właśnie na wskutek działań rządu, strona niemiecka wstrzymała wejście w życie przepisów wykonawczych do ustawy o płacy minimalnej. Dzięki temu polscy transportowcy na razie mogą pracować na starych zasadach. Popa zaznaczył też, że cały czas działa międzyresortowy zespół, który zajmuje się sprawą przewoźników. Przypomniał również, że sprawą zajmowała się premier Ewa Kopacz, która rozmawiała o przewoźnikach z kanclerz Niemiec Angelą Merkel.

Z nieoficjalnych informacji wynika, że Niemcy bronią przed Komisją nowych przepisów. Jeśli ta zezwoli wdrożenie regulacji, wiele polskich firm będzie się musiało wycofać z tego rynku, a to oznaczałoby dla nich bankructwo. Na razie jednak nie ma mowy o planie ratunkowym dla przewoźników. Piotr Popa zaznaczył, że z wszelkimi posunięciami trzeba poczekać do rozstrzygnięcia Komisji Europejskiej, która zadecyduje, czy przepisy o płacy minimalnej są zgodne z zasadami wolności gospodarczej.

Z szacunków wynika, że w tej chwili średnia płaca polskiego kierowcy przewożącego towary po Europie wynosi 12 złotych za godzinę.