Separatyści i wspierający ich Rosjanie próbują ustalić swoje panowanie w Zagłębiu Donieckim od południa i wyznaczyć granice Noworosji. Na północy ukraińska armia i oddziały ochotników umacniają to, co udało im się już przejąć
Jak wrócimy, będziesz pierwszy – taką wiadomość na jednym z portali społecznościowych otrzymał Serhij Borozencew. Z lokalnym działaczem Batkiwszczyny rozmawialiśmy w jego kancelarii prawnej przy ulicy Lenina na Socmiście, socjalistycznym mieście, starej dzielnicy Kramatorska.
Właśnie z tego miejsca 16 czerwca uprowadzili go rebelianci, którzy na trzy miesiące utworzyli w 200-tysięcznej metropolii na północy Zagłębia Donieckiego zręby republiki separatystycznej. Dziś Borozencew zastanawia się, na ile realny jest powrót jego dawnych oprawców. Ludzie z Donieckiej Republiki Ludowej (DRL) uciekli stąd dwa miesiące temu.
– Właściwie w mieście zmieniło się niewiele. Rządzą ci sami ludzie. Gdy była tu DRL, cieszyli się z każdego zestrzelonego śmigłowca ukraińskiego. Dziś przygotowują wybory parlamentarne, które odbędą się pod koniec października. Jurij Połupan, dawniej działacz nielegalnej Rosyjskiej Jedności, będzie w Kramatorsku szefem okręgowej komisji wyborczej. To człowiek, który od początku był liderem Antymajdanu w mieście – opowiada Borozencew. Kilkaset metrów od jego kancelarii ludzie tacy jak Połupan przygotowywali referendum, które miało dać niepodległość. W budynku rady miejskiej do dziś zachowały się odbijane na ksero karty do głosowania. Zwolennicy Połupana przekonują, że ma doświadczenie w organizowaniu plebiscytów.
Borozencew jest pesymistą. Mimo że w mieście pojawiły się propagandowe billboardy „Kramatorsk to Ukraina”, jest pewien, że władza pozostanie w rękach tych samych ludzi. – Stare elity na nowo dzielą się stanowiskami – opowiada. W jego opisie system miasta opiera się na specyficznym dyrektoriacie. Rządzą szefowie kilku wielkich fabryk i „zaprzyjaźniona” z nimi administracja. Gdy byli tu separatyści, dyrektoriat dawał im schronienie w mieście. Gdy przyszła ukraińska armia, wysupłali w sumie 6 mln hrywien (1,5 mln zł) na odbudowę tego, co w Kramatorsku zniszczyła artyleria.
Dziś przekonują, że jedność kraju jest dla nich święta. – O tym, jak zabetonowane są lokalne elity, niech świadczy przykład szefa tutejszej skarbówki. Od 1993 r. najważniejszą z punktu widzenia biznesu funkcję pełni ta sama osoba. Człowiek związany z Wiktorem Janukowyczem – komentuje polityk.
Kijów nie ma czasu na rozliczenia. Kilkanaście kilometrów stąd, mimo obowiązującego od piątku zawieszenia broni, nadal toczą się walki.
Donieck, Gorłówkę, Debalcewe, Iłowajsk kontrolują rebelianci. W samym Kramatorsku większość ludzi nie miałaby nic przeciwko temu, by była tu znów Noworosja. Stary Kramatorsk to dzielnica zabudowana proletariackimi familokami z lat 20. Iryna prowadzi tu swoją prywatną wojnę o ukraińskość. Namawia nauczycieli i dyrektorów tutejszych podstawówek, by wywieszali flagi narodowe. Mobilizuje ludzi do malowania krawężników i lamp na niebiesko i żółto. Jest w mniejszości. Nad wejściem do szkoły na ul. Sadowej flaga zawisła dopiero po tym, jak za prywatne pieniądze kupiła ją sama Iryna. Szkoła ma swoje tradycje. Uczył się tu popularny w całym ZSRR piosenkarz Iosif Kobzon. Jego fanem był też Wiktor Janukowycz. Iryna najpierw stoczyła walkę z dyrektorem, który jest co najmniej ukraińskosceptyczny.
Gdy na murach pobliskich domów pojawiły się proukraińskie napisy, natychmiast zamalowano je symboliką DRL i sloganami w stylu „Ukraina to nie Europa”. Stary Kramatorsk pozostał noworosyjski. Niezależnie od tego, czy będą tu wojska ukraińskie, czy nie. Iryna pokazuje ulicę prowadzącą do dworca autobusowego. – Gdy po raz pierwszy do Kramatorska przyjechali żołnierze brygady powietrznodesantowej z Dniepropetrowska, ktoś skierował ich wozy bojowe w tę ulicę. To była pułapka. Na drodze kręciło się pełno cywili. Nikt z żołnierzy nie odważyłby się strzelać.
Rebelianci przejęli ich wozy i później chwalili się nimi na głównym placu w Słowiańsku – opowiada Iryna. To był przykład symbiozy między ludnością a rebeliantami w Starym Kramatorsku.
Skoro tak, może tu rzeczywiście powinna być Noworosja? Dla Iryny taki wariant nie wchodzi w rachubę. Proukraińska aktywistka nigdy nie zaakceptuje władzy tych, których nazywa w najłagodniejszym wariancie kryminalistami i alkoholikami. Nic nie zmieni jednak faktu, że jest w mniejszości. Czarno-biały opis: źli separatyści, dobrzy lojaliści – nie jest prawdziwy. Kramatorsk jest niemal podręcznikowym przykładem absolutnego rozczarowania mieszkańców polityką lokalnych elit. – Dobry informatyk zarabia tu 3 tys. hrywien (750 zł). W Kijowie cztery razy tyle. Podobnie jest w przypadku innych profesji. Oczywiście mówimy o szczęściarzach, którzy mają pracę – opowiada Ołeh. Przez ostatnie dwie dekady w Kramatorsku miało miejsce ekstremalne uwłaszczenie się rządzących na wszystkim, na czym można się tylko uwłaszczyć. Dyrektorzy przez pośredników i z udziałem lokalnych urzędników handlowali ziemią, pobierając od tego prowizję. Rozkradziono wszystko, co tylko dało się ukraść. Zostały tylko półmetrowe dziury w drogach rozsiane na niemal wszystkich odcinkach jezdni. I cztery pomniki Lenina, których nikt nie zdołał obalić.
– Ludzie, którzy opowiedzieli się po stronie separatystów, to nie banda bezdomnych. To byli zwykli mieszkańcy Kramatorska, którzy uwierzyli w rosyjski sen, emerytury trzy razy wyższe niż na Ukrainie. Można szukać z nimi porozumienia, ale najpierw trzeba dać im pracę i nadzieję na przyszłość – mówi Wira Szełest, szefowa lokalnej „Kramatorskiej Prawdy”.
Spodziewaliśmy się po niej bardziej radykalnych sądów. W czasie rosyjskiej wiosny była na liście osób do aresztowania. Wira, podobnie jak Iryna, była nauczycielką. To, że nie zostały aresztowane, zawdzięczają jednemu ze swoich byłych uczniów, którzy nie widząc dla siebie przyszłości, stanęli po stronie rebelii. – Zrobili to z szacunku do nas. Takiego, jakim darzy się swoich byłych pedagogów – twierdzi Wira.
Kramatorsk i tak miał sporo szczęścia. Uniknął zmasowanych bombardowań, separatyści uciekli stąd niemal bez walki. I zapewne nie wejdzie w skład lokalnej wersji Naddniestrza, z którego istnieniem ukraińskie władze zaczynają się godzić. – Odbywa się demarkacja pozycji ukraińskich sił, poza które na dziś wyjść one nie zdołają. Pozostałe tereny otrzymają specjalny status w ramach jednolitej Ukrainy – wyjaśniał w poniedziałek późnym wieczorem prezydencki doradca Jurij Łucenko. Oznacza to, że Noworosja powstanie na terenach obecnie kontrolowanych przez Rosjan. Po ogłoszeniu rozejmu walki o niskim nasileniu toczą się w trzech punktach: w poddonieckim Debalcewem, wokół donieckiego lotniska i portowego Mariupola. Zdobycie tych terenów da Rosjanom kontrolę nad strategiczną trasą H20. Noworosja zyska transportowy kręgosłup.
Żeby wjechać i wyjechać ze strefy operacji antyterrorystycznej, trzeba minąć kilka ukraińskich punktów kontrolnych. Choć sam Kramatorsk nie wygląda na miasto wypełnione wojskiem, dojazd do niego już tak. Na ostatnim punkcie kontroluje nas dobrze zbudowany 30-latek. Otwieramy bagażnik, pokazujemy zawartość plecaków. Funkcjonariusz przeszukuje nas dokładniej niż inni. – Po coście tu przyjechali aż z Polski? Chcecie się napatrzeć, jak strzelają? – pyta wyraźnie niezadowolony. Ma na sobie mundur Berkutu, choć ta jednostka po sukcesie Majdanu została rozwiązana. Nie pytamy, co robił podczas rewolucji.
Ci, którzy poszli za separatystami, uwierzyli w rosyjski sen: duże pieniądze
Co się dzieje na Ukrainie? Śledź na bieżąco na Dziennik.pl