Zwycięstwo lidera Solidarności daje nadzieję na kompromis Kijów-Moskwa i modernizację państwa
Zarówno dla Zachodu, jak i Rosji Petro Poroszenko jest wyborem optymalnym. Jeszcze przed obaleniem Wiktora Janukowycza w Kijowie spekulowano, że może być premierem, który ostudzi nastroje rewolucyjne i doprowadzi do kompromisu między Majdanem a administracją prezydenta przy ul. Bankowej.
Jak mówił DGP były doradca Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony (RNBO) Taras Berezoweć, dla Kremla Poroszenko jest jedną z nielicznych akceptowalnych osób nowej władzy. To efekt m.in. dobrych stosunków z dawnym pośrednikiem w handlu gazem między Moskwą a Kijowem Dmytrem Firtaszem. Dla Zachodu takie kontakty to również zaleta. Dają one bowiem szansę na zakończenie rebelii w Zagłębiu Donieckim. Jednak to, co dziś jest uznawane za zalety Poroszenki, jutro może stać się początkiem powrotu do fasadowej demokracji oligarchicznej.
Poroszenko sam jest wytworem oligarchii. Dorobił się na produkującym słodycze koncernie Roshen, przez co zyskał sobie przydomek „czekoladowego króla”. Stworzył telewizję 5. Kanał, jedną z najpopularniejszych stacji nad Dnieprem, którą faktycznie kontroluje do dziś. Jego majątek rósł nawet w czasie rządów Janukowycza, „Forbes” ocenia go na 1,6 mld dol. By chronić swoje pieniądze – jak twierdzą nasi rozmówcy – Poroszenko zgodził się na krótko wejść do rządu w czasach Janukowycza. Ministrem rozwoju gospodarczego był raptem przez kilka miesięcy.
Poroszenko i dziś utrzymuje bliskie kontakty z kolegami po fachu. Zanim ogłosił kandydowanie, pojechał do Wiednia, by spotkać się z aresztowanym tam Firtaszem (majątek: 673 mln dol.). W jego ekipie widać nazwiska ludzi nie tylko Firtasza, lecz także dawnego mera Kijowa, bogacza o ekscentrycznym sposobie bycia Łeonida Czernoweckiego (750 mln dol.). Niektórych współpracowników łączy się nawet z janukowyczowskim premierem Mykołą Azarowem. Obu panów łączy koleżeństwo; Poroszenko w 2000 r. wprowadzał Azarowa do współtworzonej przez siebie... Partii Regionów.
Oprócz rekonkwisty starego w układzie oligarchicznym, Ukrainie grozi również powrót do paraliżu politycznego znanego z czasów Wiktora Juszczenki. Prerogatywy nowego prezydenta będzie regulowała konstytucja, która jest efektem reformy z 2004 r. Czyli ta sama, która była główną przyczyną fiaska Juszczenki. Ustawa zasadnicza w tym kształcie osłabia głowę państwa na rzecz parlamentu i rządu. Przed dekadą taki ustrój był wymuszony kompromisem rewolucyjnym między obozem pomarańczowych (Juszczenko i Julia Tymoszenko) i niebieskich (ówczesny premier Wiktor Janukowycz) a wspólnotą międzynarodową.
Teoretycznie w przypadku kraju, w którym ścierają się sprzeczne interesy grup społecznych i oligarchów ze wschodu, centrum i zachodu kraju, osłabienie prezydenta na rzecz parlamentu wydaje się zasadne. W ukraińskiej praktyce politycznej i powszechnej akceptacji nihilizmu prawnego efektem jest deficyt jasno określonego centrum władzy wykonawczej i odpowiedzialności za podejmowane decyzje.
Spadkiem po pomarańczowej rewolucji i reformie konstytucyjnej z 2004 r. była przemiana Ukrainy w kraj permanentnego kryzysu politycznego z nietrwałymi gabinetami, podkupywaniem deputowanych, paraliżem ustawodawczym i skorumpowanymi sędziami na najwyższym szczeblu, którzy po myśli aktualnych sojuszników rozstrzygali spory kompetencyjne. Efektami były triumfalny powrót do władzy Janukowycza w 2010 r., obalenie kruchego kompromisu i późniejsza budowa autorytaryzmu. Jeśli nie dojdzie do realnej reformy konstytucyjnej (precyzyjnego określenia, kto i za co na Ukrainie odpowiada), Poroszenko działając na podstawie kompromisu z 2004 r. będzie prezydentem zaprogramowanym na porażkę. Już dziś pojawiają się symptomy realizacji tego scenariusza. Do władzy poprzez parlament chce powrócić Tymoszenko. Tymczasem historia jej konfliktu z Poroszenką sięga jeszcze 2005 r., gdy kilka miesięcy po zwycięstwie pomarańczowej rewolucji oskarżyli się wzajemnie o korupcję, po czym Juszczenko pozbawił oboje stanowisk – Tymoszenko – premiera, a Poroszenkę – sekretarza RNBO.
Zachowujący lojalność wobec Tymoszenko deputowani Batkiwszczyny domagają się wzmocnienia stanowiska premiera na wzór kanclerski. W takim wariancie przegrane wybory prezydenckie nie oznaczają końca ekspremier. Otoczenie Poroszenko doskonale zdaje sobie z tego sprawę i – aby powstrzymać byłą premier – posłowie sprzymierzeni z nową głową państwa (m.in. UDAR Witalija Kłyczki, który prowadzi w wyścigu o fotel mera stolicy) próbują doprowadzić do rozpadu Batkiwszczyny, przeciągając na swoją stronę premiera Arsenija Jaceniuka i szefa parlamentu Ołeksandra Turczynowa. Ci dwaj politycy według ukraińskiej prasy pozostają jedynie taktycznymi sojusznikami Tymoszenko. Ukraina zna te scenariusze. Ich efektem było zawsze to samo – stagnacja i brak realnej modernizacji państwa