Prasa w USA oraz niektórzy politycy krytykują obu kandydatów w tegorocznych wyborach prezydenckich za milczenie w sprawie dostępu do broni palnej po zabójstwie 12 osób, którego w ubiegłym tygodniu dokonał szaleniec pod Denver w stanie Kolorado.

Masakra w czasie premiery nowego filmu o Batmanie wywołała w USA dyskusję o tym, czy nie należałoby zwiększyć kontroli sprzedaży broni - jak zwykle po podobnych tragediach. W debacie nie biorą jednak udziału prezydent Barack Obama i jego republikański rywal do Białego Domu Mitt Romney.

Jak przypomniał wtorkowy "New York Times", jako kandydat na prezydenta w 2008 r. Obama obiecywał przywrócić zakaz sprzedaży automatycznej ofensywnej broni typu wojskowego, który obowiązywał od 1994 r. Zakaz ten wygasł w 2004 r., kiedy nie przedłużyli go dominujący wtedy w Kongresie Republikanie. Jako prezydent nie wrócił jednak do tego tematu; wszelkie pytania na ten temat zbywa ogólnikami i deklaracjami o potrzebie chronienia drugiej poprawki do konstytucji.

Powołują się na nią zwolennicy nieograniczonego prawa do posiadania broni, chociaż mówi ona jedynie o "prawie uregulowanej przepisami milicji" (chodzi o oddziały obywatelskie tworzone pod koniec XVIII wieku do obrony stanów przed ewentualnymi próbami ograniczenia ich wolności przez rząd federalny).

Broni ofensywno-wojskowej - karabinu automatycznego AR-15 - użył w piątek sprawca masakry w Denver, James Holmes. Kupił go - podobnie jak amunicję i ulubioną broń masowych morderców, pistolet Glock - bez żadnych trudności.

W niektórych stanach w USA, a szczególnie w wielkich miastach, istnieją przepisy zobowiązujące sprzedawców broni do sprawdzania, czy nabywca nie był karany albo leczony psychiatrycznie; ma na to zwykle kilka dni. Broń i amunicję można jednak kupić bez żadnych ograniczeń na wiejskich kiermaszach i w internecie.

Holmes nie był karany ani leczony psychiatrycznie, jego rodzina sygnalizowała jednak, że zauważyła u niego objawy psychicznych anomalii.

Po masakrze w Kolorado Obama ograniczył się do wezwań do modlitwy. Jego rzecznik Jay Carney, zapytany co można zrobić, aby zapobiec podobnym tragediom, odpowiedział: "Prezydent uważa, że możemy podjąć kroki, aby broń nie dostawała się w ręce ludzi, którzy nie powinni ich posiadać na podstawie obecnego prawa".

"Nic jednak nie wskazuje na to, by istniejące prawo cokolwiek uczyniło dla powstrzymania Holmesa" - komentuje tę wypowiedź wtorkowy "Washington Post".

Romney był jeszcze bardziej powściągliwy od Obamy, oświadczając po strzelaninie w Denver: "Jest coś, co możemy zrobić. Możemy zaoferować pocieszenie komuś blisko nas, kto cierpi".

Jako gubernator w liberalnym stanie Massachusetts (2003-2007) Romney zabronił sprzedaży ofensywnej broni automatycznej. Nazwał ją wtedy "narzędziem zniszczenia, którego jedynym celem jest zabijanie ludzi". Obecnie jednak nie wygłasza tego typu wypowiedzi i popiera oficjalną linię Partii Republikańskiej, która sprzeciwia się wszelkiemu zaostrzaniu kontroli nad dostępem do broni.

Obu kandydatów do Białego Domu skrytykował burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg.

"Słowa pocieszenia są miłe, ale nastał może czas, aby dwaj ludzie, którzy chcą być prezydentem USA, powiedzieli nam, co zamierzają zrobić w sprawie" zapobiegania masakrom dokonywanym przez szaleńców - powiedział.

W zgodnej opinii komentatorów Obama i Romney w równym stopniu boją się narazić przeważającym w kraju zwolennikom swobodnego dostępu do broni palnej. Reprezentuje ich głównie Krajowe Stowarzyszenie Strzeleckie (NRA), zrzeszające właścicieli, sprzedawców i producentów broni.

NRA powołuje się nie tylko na wspomnianą drugą poprawkę do konstytucji, której interpretacja podlega dyskusji. Oparciem dla jej członków jest przede wszystkim siła westernowej tradycji amerykańskiego pogranicza, gdzie w epoce zdobywania Dzikiego Zachodu posiadanie broni było koniecznością. Od tego czasu "prawo do samoobrony" stało się dogmatem kultury amerykańskiej.