PiS zarzuca PO, że nowe okręgi w wyborach do Senatu są skrojone pod jej kandydatów. PO odpiera zarzuty i twierdzi, że przy ich tworzeniu kierowano się "czystą matematyką". 9 października po raz pierwszy wybierzemy senatorów w stu jednomandatowych okręgach wyborczych.

Podczas jesiennych wyborów parlamentarnych senatorów po raz pierwszy będziemy wybierać w jednomandatowych okręgach wyborczych, oddając głos tylko na jednego kandydata (do tej pory można było oddać głos na 2, 3 lub 4 osoby w zależności od liczby mandatów, które były do zdobycia w okręgu).

W tegorocznych wyborach każdy komitet wyborczy będzie mógł zgłosić w danym okręgu tylko jednego kandydata na senatora. Tylko ten kandydat, który otrzyma najwięcej głosów, zdobędzie miejsce w Senacie.

Zgodnie z Kodeksem wyborczym, który wszedł w życie 1 sierpnia, Polska została podzielona na 100 nowych okręgów wyborczych. Są one znacznie mniejsze od tych, które dotychczas obowiązywały w wyborach do Senatu. Dotąd okręgów było tylko 40. Obecnie senatorowie będą reprezentowali po kilka powiatów, niekiedy nawet tylko kilka dzielnic dużego miasta.

I tak np. na cztery okręgi wyborcze podzielona została Warszawa - dotychczas był to jeden okręg, z którego do izby wchodziło czterech senatorów. Podobnie na osobne okręgi wyborcze zostały podzielone Wrocław, Kraków i Łódź (każde z tych miast na dwa).

Przeciwnicy jednomandatowych okręgów wyborczych przekonują, że podczas dokonywania podziału na okręgi może dochodzić do manipulacji ich granicami przez partie, które tak wyznaczają okręgi, aby zgarnąć jak najwięcej mandatów.

Politolog, prof. Radosław Markowski (PAN, SWPS) w rozmowie z PAP podkreślił, że na świecie "cały czas są z tym problemy". "W Anglii, Stanach Zjednoczonych i wszędzie na świecie, tam, gdzie są jednomandatowe okręgi, są też potworne manipulacje" - powiedział.

Według niego, skoro już w Polsce zdecydowano się na wprowadzenie jednomandatowych okręgów do Senatu, wcześniej bezwzględnie powinny były zostać ustalone "absolutnie jasne i klarowne zasady, kto decyduje o granicach okręgu wyborczego". "U nas wszystko jest do góry nogami postawione" - ocenił.

Dodał, że z powodu dużej mobilności ludzi w dzisiejszym świecie co 5-10 lat trzeba zmieniać granice jednomandatowych okręgów. Jak mówił, ponieważ czasem wiadomo "bardzo konkretnie o tym, że w bardzo bliskim rejonie jedna wieś jest - powiedzmy - PiS-owska, a druga SLD-owska, to oczywiście politycy mają interes, żeby tak (okręgi) kroić, żeby gdzieś wykroić sobie całą większość" - mówił.

Markowski podkreślił, że nie odnosi się do żadnych konkretnych zarzutów polityków. "Ja mówię o immamentnej cesze jednomandatowych okręgów wyborczych. Nie chodzi o Polskę, nie chodzi o PiS, nie chodzi o cokolwiek innego". "Tym razem zarzuty padają wobec PO, PO będzie zarzucać za chwilę innej partii itd." - mówił.

Zarzuty wobec dokonanego obecnie podziału na okręgi od dłuższego czasu stawia PiS. Jak powiedział PAP polityk tej partii Arkadiusz Mularczyk, "decyzję o podziale na jednomandatowe okręgi podjęło pięćdziesięciu kilku senatorów PO, a wielu z nich decydowało de facto o swoich mandatach, o swoim interesie".

Przypomniał, że zasada jednomandatowych okręgów w wyborach do Senatu została wprowadzona do nowego Kodeksu wyborczego w drodze poprawki senackiej; to również senatorowie wprowadzili do ustawy podział kraju na sto okręgów. "Ci senatorowie, którzy proponowali pewne poprawki w Senacie, w komisjach, bardzo często układali te okręgi pod siebie" - przekonuje Mularczyk.

W jego ocenie, podczas prac senackich nad podziałem kraju na okręgi doszło do manipulacji "polegających na tworzeniu sztucznych okręgów". "W sytuacji, gdy PO ma w jakimś okręgu duże poparcie, tam się np. tworzy dwa okręgi wyborcze - tak było we Wrocławiu. A tam, gdzie PiS miał duże poparcie, tworzy się duży okręg i jeszcze się np. dorzuca kilka gmin, żeby jak najwięcej głosów zmarnować. Takich sytuacji było bardzo wiele przy tworzeniu tych okręgów" - powiedział Mularczyk. Jego zdaniem, specjalnie wykrojono też okręg pod Włodzimierza Cimoszewicza.

"Są to kompletnie nieuzasadnione zarzuty i całkowicie chybione" - odpowiada wiceszef senackiego klubu PO Mariusz Witczak. Podczas senackich prac nad Kodeksem wyborczym był on inicjatorem wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych.

Jak podkreślił w rozmowie z PAP, dotychczasowe wielomandatowe okręgi wyborcze zostały podzielone według liczby mandatów, jakie można było w nich uzyskać.

"Jeżeli w danym okręgu wybieraliśmy dwóch, trzech lub czterech kandydatów, to proporcjonalnie taki okręg został terytorialnie podzielony na dwa, trzy lub cztery jednomandatowe okręgi. Można powiedzieć, że przy ustalaniu okręgów kierowano się czystą matematyką" - zapewnił Witczak.

W jego ocenie, "majstrowanie i układanie" okręgów wyborczych pod określoną partię jest niemożliwe w demokratycznym państwie. "Nigdy nie udałoby się tego zrobić, bez narażania się na konsekwencje prawne. Tego typu zarzuty pod naszym adresem są po prostu nieetyczne" - oświadczył.

Zdaniem Witczaka to, że politycy PiS powołują się na przykład Wrocławia, jest dowodem na ich "głęboką niekompetencję". "Wrocław i okolice miasta w wyborach do Senatu tworzyły do tej pory jeden okręg wyborczy, w którym do zdobycia były dwa mandaty. Siłą rzeczy musiał on być podzielony na dwa okręgi jednomandatowe. Nie ma nic w tym dziwnego i podejrzanego" - argumentował.

Podkreślił też, że gdyby teza polityków PiS o układaniu okręgów była prawdziwa to np. Poznań, w którym PO ma bardzo silne poparcie, powinien zostać podzielony na dwa jednomandatowe okręgi wyborcze. "Poznań obejmuje jeden okręg wyborczy, nie zrobiliśmy tam dwóch okręgów, pomimo iż teoretycznie by nam się to opłacało" - zaznaczył.

Innym argumentem przedstawianym przez przeciwników jednomandatowych okręgów wyborczych jest, że w wyniku ich wprowadzenia głosy oddane na innych kandydatów (niż zwycięski) trafią do kosza. Zgodnie z zasadą jednomandatowych okręgów, z każdego okręgu wejdzie bowiem do Senatu tylko jedna osoba - ta, która dostanie najwięcej głosów.

Można się więc spodziewać takiej sytuacji, że w Senacie dany okręg będzie reprezentowała osoba, którą poparła mniejszość wyborców na tym terenie. Stanie się tak np. wówczas, gdy 20 proc. głosujących poprze jednego kandydata, a 80 proc. pozostałych głosów rozłoży się na innych kandydatów w ten sposób, że żaden z nich nie przebije wyniku zwycięzcy. W opinii niektórych ekspertów może to doprowadzić nawet do sytuacji, w której cały Senat zostanie wybrany dużą mniejszością głosów w skali kraju.

Jak również podnoszą krytycy tego rozwiązania, jeśli przeprowadzona została by II tura takich wyborów, ostatecznym zwycięzcą mógłby zostać ktoś inny.

Jednak zdaniem wiceprezydenta Centrum im. Adama Smitha Andrzeja Sadowskiego, nie jest to argument trafny. "To zarzut, który ma zdyskredytować ideę jednomandatowych okręgów wyborczych po to, aby zablokować podobną zmianę w wyborach do polskiego Sejmu" - ocenił w rozmowie z PAP.

"Wybory nie są dla hołdowania arytmetycznej większości, tylko dla wyłonienia autentycznych liderów opinii na poziomie lokalnym" - podkreślił Sadowski.

Według niego dzięki jednomandatowym okręgom przełamany zostanie monopol "biurokracji partyjnych" na mianowanie kandydatów - w tym przypadku do Senatu - a obywatele zyskają bezpośredni wpływ na obsadę izby.

"Stąd nic dziwnego, że (...) dojdzie do sytuacji, że najbardziej znany (w danym okręgu) lider zostanie wybrany, natomiast ci partyjni kandydaci uzyskają może w sumie więcej głosów niż on jeden, natomiast będą reprezentować bardziej partyjne interesy, niż ten, który przejdzie i zostanie wybrany do Senatu" - zaznaczył.

Kodeks wyborczy nie zmienia głównych zasad wyborów posłów. Nadal wybieramy ich w 41 wielomandatowych okręgach wyborczych. Liczba posłów wybieranych w okręgach waha się od 7 do 19. Do obsadzenia jest ich 460, a ich przydział odbywa się przy użyciu metody d'Hondta. Wyborcy oddają jeden głos na listę. Próg wyborczy wynosi 5 proc. dla pojedynczych komitetów wyborczych, a 8 proc. dla koalicji wyborczych. Zasada proporcjonalności wyborów do Sejmu jest zagwarantowana w konstytucji.