Nie jestem zwolennikiem partii Polska Jest Najważniejsza, ale nawet minimalny powiewik świeżego powietrza wydawał mi się korzystny dla polskiego życia politycznego. Jednak nawet tych kilkunastu posłów musiało się pokłócić, utworzyć co najmniej trzy frakcje i zmniejszyć przez to swoje szanse na przekroczenie 5 procent w wyborach parlamentarnych.
Spór ma rzekomo charakter programowy, tyle że nie wierzę w znaczenie programów w partiach politycznych, a gdyby w to uwierzyć, to trzeba by zrezygnować z głosowania, bo żadnego sensownego programu nie widać. Nie sądzę, by akurat ten fakt miał charakter negatywny, skoro zarówno w Polsce, jak i w starych demokracjach partie nie realizują swoich programów i zdając sobie z tego sprawę, starają się formułować je możliwie ogólnikowo, tak żeby wyborcy nie mogli potem rozliczać polityków.
A zatem PJN została dotknięta tym samym nieszczęściem, jakie było udziałem tak wielu partii politycznych w Polsce przez dwadzieścia dwa lata wolności, czyli pretensjami do posiadania własnego zdania przez ludzi, którzy albo mają zdanie, lecz zbyt mało popularne, by mogło doprowadzić do sukcesu politycznego, albo po prostu toczą spory personalne, które w końcu doprowadzają do kolejnych podziałów.
Na pozór trzy partie trzymają się w miarę nieźle: Platforma Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość oraz Polskie Stronnictwo Ludowe. Jednak z wyjątkiem tego ostatniego, które stanowi przypadek specyficzny, dwie wielkie partie po zbliżających się wyborach (bez względu na ich wynik) czeka wielka przeróbka, której mogą w obecnym stanie nie przetrwać. Polskie swary dotkną i je, a ponieważ coraz wyraźniej widać, że w obu przypadkach elementem spajającym jest przywódca, to jego osłabnięcie doprowadzi do mniej lub dalej posuniętego rozpadu. Nie jest to wprawdzie polska specyfika, bo w ogóle w naszym (postkomunistycznym) regionie partie polityczne mają się marnie i ciągle się przekształcają, ale nas obchodzi przede wszystkim polska scena polityczna, która zaczyna przypominać teatr, w jakim ci sami aktorzy grają kolejne sztuki pod dyktando tego samego reżysera i nie dostrzegają, że na sali jest coraz mniej publiczności.
Ostatnio publicyści powtarzają do znudzenia, że młodzież nie będzie już tak tłumnie głosowała na PO. Nie mam tej pewności, chociaż naturalnie zauważam, iż młodzi ludzie, z którymi mam często do czynienia, czyli studenci lat wyższych i doktoranci, są mniej zainteresowani polityką niż dawniej. Ale rzecz w tym, że „mniej” niewiele znaczy, bo dziesięć lat temu też nie byli zainteresowani polityką, a potem jedynie na moment zaciekawili się w 2007 roku, bo PiS ich zirytowało do głębi. Żadna wróżka nie przewidzi, jak zachowają się obecnie, ponieważ są zwolennikami „liberalnego minimum”, więc zapewne w ostatniej chwili bez przekonania zagłosują na PO, która jak nie wygra, to się podzieli, a jak wygra, to się podzieli nieco później, chociaż swary już słychać. Głosowanie na PiS utrudnia nie tylko wszystko to, co wiemy, ale dodatkowo, i to poważnie, zdumiewający w historii Jarosława Kaczyńskiego skręt w stronę nacjonalizmu. Jestem przekonany, że nie wszyscy członkowie i wybitniejsi przedstawiciele tej partii podzielają tę zmianę poglądów (bo to jest zmiana) oraz że Kaczyński na tym straci. Wprawdzie w Finlandii wielkie poparcie zyskała partia Prawdziwych Finów i podobne tendencje występują w wielu europejskich krajach, jednak anachronizm polskiego odnawiającego się nacjonalizmu „Gazety Polskiej” jest tak przygnębiający, że może przyciągnąć tylko pustogłowych kibiców albo grupki radykalnie nastawionych studentów (zresztą niemal zawsze z marnymi wynikami w nauce).
Tyle że to kolejna okazja do przeraźliwie nudnych polskich swarów. I właśnie nuda sceny politycznej jest tym, czego się najbardziej obawiam. Nie dość bowiem powtarzać, że kiedy dominuje nuda, rodzą się potwory.