Polska słusznie obawia się rozłamu jednolitego rynku i wykluczenia z decydowania o losach UE.
Były szef francuskiej dyplomacji, a dziś wspólnotowy komisarz Michel Barnier promuje w europejskiej prasie niemiecki pomysł na urządzenie Europy, czyli pakt dla konkurencyjności. To ważny sygnał, bo Barnier odpowiada za rynek wewnętrzny w UE. Koncepcja matrioszek – takiego sformułowania używa Angela Merkel – to z kolei tworzenie unii w unii. I jak obawiają się pozostające poza strefą euro Szwecja oraz państwa Europy Środkowej – również budowanie dwóch rynków wewnętrznych. W pierwszym znajdą się ci, którzy – jak określa to Merkel – podążają za silniejszym. W drugim – reszta.
Szkoda, że promocją matrioszek zajął się akurat wspólnotowy – pytanie tylko, jak ta wspólnotowość jest definiowana – komisarz od rynku wewnętrznego. Bo nie sposób nie dostrzegać poważnych konsekwencji dla jednolitego rynku europejskiego, które wynikają z paktu dla konkurencyjności. Najczarniejszy scenariusz opisał magazyn „The Economist”. Zakłada on powolne odchodzenie od zasad czterech wolności unijnych: wolnego przepływu towarów, usług, osób i kapitału. Zamiast w „27” będzie on obowiązywał w „17”.
Scenariusz tylko z pozoru wydaje się nierealny. Bo kto zabroni Eurolandowi pod przewodem Niemiec i Francji ustalania na swoich szczytach nowych zasad udzielania pomocy publicznej? Nietrudno przewidzieć, że te zasady raczej nie będą korzystne dla mniej regulowanych gospodarek spoza państw strefy euro i spoza paktu. Kraje nienależące do awangardy integracji i nietworzące rządu gospodarczego Eurolandu stracą.
Obawiam się jednak, że właśnie do tego sprowadzi się zasada dbania o konkurencyjność. Już dziś można również wyobrazić sobie argumenty Berlina i Paryża i nagłówki „Der Spiegel” czy „Le Monde” uzasadniające decyzje dotyczące np. określonych przez rząd gospodarczy nowych zasad pomocy publicznej. Tak jak dziś dowiadujemy się z nich o „nieodpowiedzialnej polityce budżetowej niektórych państw”, tak w przyszłości będziemy czytali o „nieuczciwej konkurencji ze Wschodu, który ma swoją walutę o zaniżonej wartości i działa według logiki juana”. Do tego „nie ponosi kosztów ratowania projektu europejskiego” i „nie składa się na fundusz bailoutowy”.
W tym kontekście można zrozumieć rytualne podchody polskiego rządu. Że niby jest zainteresowany uczestnictwem w pakcie. Co prawda nie mamy prawa głosu, ale skłonni jesteśmy rozważyć dorzucanie się do wsparcia dla unijnych bankrutów – powtarzał premier. To dobry manewr. Ale wnioski z niego płynące nie są optymistyczne. Kiedy obserwujemy to markowane zainteresowanie paktem dla konkurencyjności, jak na dłoni widzimy lęk Polski przed Unią matrioszek – obawy przed wykluczeniem z decydowania o losach Wspólnoty.