Polska nie ma żadnych możliwości podważenia raportu MAK. Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego, do której odwołanie się zapowiedział premier Donald Tusk, w ogóle nie zajmie się lotem prezydenckiego samolotu z 10 kwietnia 2010 r.
– Organizacja zajmuje się tylko lotami cywilnymi, a to był lot państwowy – przyznawał wczoraj w rozmowie z TVN jej rzecznik Denis Chagnon.
Takie stanowisko oznacza, że premier mylił się mówiąc, że zastosowanie konwencji chicagowskiej do katastrofy daje stronie polskiej możliwość uruchomienia procedury odwoławczej. W tej sytuacji rosyjski raport MAK pozostaje ostateczny.
Tymczasem o tym, że konwencja ta nie powinna być stosowana w przypadku lotu prezydenckiego samolotu, niemal od początku mówili przedstawiciele PiS oraz znaczna część ekspertów prawa międzynarodowego.
Jedynym więc sposobem podważenia rosyjskiego raportu jest szybkie opublikowanie ustaleń polskiej komisji. Znajdzie się tam na pewno fakt, że załoga prezydenckiego TU-154 próbowała przerwać obniżanie samolotu wcześniej, niż podał MAK. Mają to potwierdzać słowa kapitana Arkadiusza Protasiuka, który wydał komendę „odchodzimy”.
W dotychczasowej wersji stenogramu słowo „odchodzimy” wypowiada drugi pilot na 14 sekund przed katastrofą, gdy samolot zszedł poniżej 80 m od ziemi. Jednak z ekspertyzy fonoskopijnej dokonanej przez polskich ekspertów z Centralnego Laboratorium Kryminalistyki Komendy Głównej Policji wynika, że załoga próbowała podnieść samolot wcześniej – wtedy, gdy TU-154 był jeszcze na wysokości 100 m.
– Należy ustalić, czy słowa kpt. Protasiuka „odchodzimy” były komendą, czy tylko sugestią – mówi płk Edmund Klich, polski akredytowany przy MAK. Jego zdaniem mimo ustaleń, że załoga samolotu próbowała przerwać obniżanie samolotu wcześniej, niż podaje raport MAK, to przy braku systemu ILS (radiowy system nawigacyjny) lądowanie z autopilotem i tak było złym rozwiązaniem.
rup, pap