Władze Estonii zakazały zaokrąglania w górę cen przeliczonych z koron. Ma to ustrzec kraj, który 1 stycznia wstąpił do strefy euro, przed inflacją.
Zamiast tego sprzedawcy muszą przeliczać ceny dokładnie po ustalonym odgórnie kursie 1 euro = 15,6466 korony. W ten sposób np. za kawę latte, która do tej pory kosztowała okrągłe 40 koron, trzeba w tej chwili zapłacić 2,56 euro.
– To jakiś koszmar. Musimy sobie radzić z mnóstwem drobnych monet. Dlatego wydawanie reszty trwa dużo dłużej niż jeszcze do piątku – mówi brytyjskiemu „The Telegraph” Elina, kelnerka w jednej z tallińskich kawiarni.
To nie koniec kłopotów: sprzedawcy muszą wydawać resztę w euro, nawet gdy otrzymają zapłatę w koronach (stara waluta pozostanie w obiegu do 15 stycznia). Kasjerzy w takim przypadku muszą przeliczyć należną resztę z koron na euro, przez co w sklepach tworzą się kilometrowe kolejki. Tym bardziej że, jak wykazał sondaż przeprowadzony na zlecenie Komisji Europejskiej, 3 stycznia koronami płaciło jeszcze 74 proc. Estończyków.
Zakaz zaokrąglania cen to efekt powszechnych obaw przed wzrostem inflacji. Do tej pory zmiana waluty w państwach eurostrefy nie podniosła oficjalnych wskaźników inflacji. Jednak jak wykazały badania opublikowane w 2009 r. w „Journal of Money, Credit and Banking”, sklepy regularnie podnosiły ceny najtańszych, czyli najczęściej kupowanych produktów.
Tego oficjalne wskaźniki wzrostu cen nie odnotowały, ponieważ nie rosły ceny rzadziej kupowanych dóbr. W ten sposób handlowcy rekompensowali sobie koszty, które musieli ponieść w związku ze zmianą waluty. Jak podaje estoński dziennik „Aeripaeev”, jedna tylko sieć supermarketów Selver wydała na to 2 mln koron (500 tys. zł), a przygotowania zajęły jej rok.
Dla wielu Estończyków nie jest to jednak pierwsza w życiu zmiana waluty. W czerwcu 1992 roku estońska korona zastąpiła sowieckiego rubla. Ale wówczas problem z przeliczeniem był znacznie mniejszy: jedna korona była warta dokładnie 10 rubli.