Tajlandzki sąd konstytucyjny ma w środę orzec, czy premier Prayuth Chan-ocha złamał prawo zajmując po odejściu z armii wojskową rezydencję. Orzeczenie przeciwko szefowi rządu oznaczałoby konieczność jego ustąpienia.

Na wniosek największej partii opozycyjnej Pheu Thai sąd konstytucyjny bada, czy premier Prayuth Chan-ocha, który przeszedł na wojskową emeryturę w 2014 roku, ma prawo do zajmowania wojskowej rezydencji. Prayuth mieszka z rodziną w domu na terenie koszar gwardii królewskiej.

Opozycja uważa, że premier złamał artykuły konstytucji, zabraniające członkom rządu przyjmowania korzyści od państwowych instytucji i przedsiębiorstw. Winni naruszenia tych standardów etycznych otrzymują zakaz pełnienia funkcji na dwa lata i muszą ustąpić ze stanowiska.

Prayuth, emerytowany generał, broni się twierdząc, że wyboru miejsca zamieszkania dokonał ze względu na prace remontowe w oficjalnej rezydencji premiera oraz wymogi bezpieczeństwa.

Gdyby sąd uznał go za winnego, jego gabinet musiałby podać się do dymisji, lecz administrowałby krajem do chwili wyboru przez parlament nowego rządu.

Generał Prayuth Chan-ocha przejął władzę w Tajlandii w wyniku wojskowego zamachu stanu w 2014 roku. Pięć lat później kierowana przez niego partia wygrała częściowo wolne wybory, on zaś rządzi od tamtej pory jako cywilny premier, pozostając w ścisłym sojuszu z tronem. Zdaniem opozycji zasady, na których odbyły się wybory gwarantowały, że generałowie utrzymają stery rządów.

Od połowy lipca w Tajlandii trwa kryzys polityczny wywołany przez masowe antyrządowe protesty. Grupy studenckie, które je rozpoczęły, żądają dymisji blisko związanego z armią rządu, uchwalenia nowej konstytucji i ograniczenia roli dotąd nietykalnej tajskiej monarchii.

Uczestnicy demonstracji przekonują, że choć w kraju od 1932 roku formalnie panuje ustrój demokratyczny, to dziedziczni władcy zachowali zbyt duże wpływy i nie są odpowiedzialni przed konstytucją. (PAP)