Douglas Macgregor, który ma zastąpić Richarda Grenella, to pułkownik w stanie spoczynku. – Dzięki nam Niemcy nie czują się zobowiązani do obrony własnego kraju. A prezydent (Trump) właśnie powiedział: spójrzcie, dlaczego amerykański podatnik miałby was bronić, jeśli nie chcecie się bronić sami? – to fragment komentarza Macgregora dla telewizji Fox News z 2018 r.

Reanimacja zombie

Właśnie wtedy do informacji opinii publicznej trafiła wiadomość, że departament obrony USA szacuje koszty wycofania lub przesunięcia części amerykańskich wojsk stacjonujących w Niemczech.
Niecały rok później, pisząc o NATO, Macgregor stwierdził: „Sojusz nie umiera. NATO to zombie. Wraz ze zniknięciem sowieckiego zagrożenia uszło z niego życie. Sojusz wojskowy jest tylko raz po raz reanimowany, zwykle za pomocą sztuczek voodoo. W pewnym momencie jednak również zombie umierają”.
Wypowiedzi te wystarczą, żeby przewidzieć, jaką politykę będzie nadal prowadził Donald Trump wobec Berlina. Kandydatura Macgregora, o której poinformował Biały Dom w tym tygodniu, a którą musi jeszcze zatwierdzić Senat, świadczy o tym, że amerykański prezydent nie blefuje w sprawie redukcji swojego kontyngentu wojskowego nad Renem. Przeciwnie – przechodzi do realizacji tej groźby.
Administracja Donalda Trumpa przedstawia emerytowanego pułkownika jako „autora książek, doradcę i eksperta w dziedzinie planowania wojskowego”.

Fachowiec od wojny

W czasie służby Macgregor brał m.in. udział w negocjacjach pokojowych, które zakończyły wojnę w Bośni i Hercegowinie porozumieniem z Dayton. W czasie wojny w Kosowie był szefem planowania naczelnego dowódcy sił NATO. Wcześniej, podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej udowodnił, że jest nie tylko utalentowanym strategiem sztabowym, ale również doskonale radzi sobie na polu walki. Teraz będzie pilnować amerykańskich interesów w Niemczech.
Relacje między USA i Berlinem są napięte niemal od początku prezydentury Donalda Trumpa. Amerykanie zarzucają Niemcom, że przeznaczają zbyt mało środków na obronność. W 2014 r. podczas szczytu w walijskim Newport państwa NATO zobowiązały się, że w ciągu 10 lat podniosą wydatki na cele wojskowe do 2 proc. PKB rocznie. Tymczasem założenia planów budżetowych ministra finansów Olafa Scholza (SPD) na lata 2020–2023 jeszcze sprzed pandemii przewidywały wręcz obniżenie odsetka PKB przeznaczanego na obronność. W 2023 r. miał on wynieść 1,26 proc. Oznacza to, że Niemcy nie zamierzały spełniać nawet własnej, jednostronnej obietnicy zwiększenia wydatków do 1,5 proc.

Ostrzegali

Poprzednik Macgregora w Berlinie Richard Grenell, który w czerwcu br. oficjalnie odszedł pod dwóch latach ze stanowiska, wielokrotnie ostrzegał Niemców, że generowanie olbrzymiej nadwyżki w handlu zagranicznym i jednoczesne ociąganie się ze zwiększeniem wydatków na obronność jest dla Waszyngtonu nie do przyjęcia i ostrzegał, że jego kraj wycofa część żołnierzy.
– To naprawdę obraźliwe oczekiwać, że amerykański podatnik nadal będzie utrzymywać 50 tys. Amerykanów (żołnierzy i obsługi cywilnej) w Niemczech, podczas gdy Niemcy wykorzystują pieniądze z nadwyżki handlowej na własne cele – mówił Grenell w wywiadzie dla agencji DPA prawie dokładnie rok temu.
Podniesienie wydatków przez Niemcy było jednak już wówczas politycznie mało realne. Według sondaży 53 proc. Niemców jest przeciwnych przeznaczaniu 2 proc. PKB na budżet obronny (za – 43 proc.). Jedynie wyborcy liberalnej FDP i prawicowej Alternatywy dla Niemiec (AfD) są w większości za zwiększeniem wydatków: odpowiednio 64 proc. i 52 proc.
Zwolennicy chadecji są podzieleni niemal równo – 47 proc. z nich opowiada się za większym budżetem Bundeswehry, 48 proc. jest przeciw. W lewicowych partiach przewaga poglądów pacyfistycznych jest wyraźna – tylko 39 proc. głosujących na SPD, 34 proc. zwolenników Zielonych i 29 proc. sympatyków partii Lewica chce większych wydatków na obronę.
W takiej sytuacji rządząca w RFN wielka koalicja CDU/CSU-SPD nie ma motywacji, żeby spełniać żądania Amerykanów. Mimo że 82 proc. Niemców uważa, że NATO jest ważne dla zachowania pokoju w Europie, a 72 proc. jest zdania, że RFN potrzebuje Sojuszu, żeby budować swoją pozycję na arenie międzynarodowej. Z polityczno-wyborczego punktu widzenia dla rządzących ważniejsze jest jednak to, że – co również wynika z badań – tylko 23,1 proc. ankietowanych uważa USA za godnego zaufania partnera Niemiec.
W związku z tym w połowie czerwca br. Donald Trump potwierdził wycofanie części amerykańskich oddziałów z Niemiec. Jak podała wczoraj AP, liczba żołnierzy USA stacjonujących na terytorium RFN zostanie zmniejszona o blisko 12 tys. (wstępnie była mowa o 9,5 tys.). Z 11,8 tys. wojskowych, którzy wyjadą, 5,4 tys. zostanie skierowanych do innych państw; pozostali wrócą do USA
Obronność nie jest jedyną kością niezgody na linii Berlin – Waszyngton.
W grudniu 2019 r. amerykański przywódca podpisał ustawę o budżecie Pentagonu na rok 2020, w której wpisano m.in. sankcje wobec firm budujących gazociąg Nord Stream 2, który ma połączyć Rosję z Niemcami.
Sądząc po reakcjach dyplomacja RFN i Urząd Kanclerski najwyraźniej do ostatniej chwili nie wierzyli, że do tego dojdzie. Mimo że, podobnie jak w przypadku wojska, Grenell dużo wcześniej mówił wprost o takim właśnie scenariuszu. Reakcją niemieckich polityków było domaganie się wydalenia ambasadora, a media nad Renem oburzały się, że nie zachowuje się on jak dyplomata. Najwyraźniej nie był to jednak wystarczający argument dla Donalda Trumpa, by zmienić kurs wobec największej gospodarki UE.