Rząd pozwala piłkarzom na normalne treningi, a PZPN zwiększa finansowanie dla klubów. A co z innymi dyscyplinami i małymi szkółkami dla amatorów?
Nie skupiajmy się na utrzymywaniu naszej formy – w tych słowach zwrócił się minister zdrowia do wszystkich uprawiających jogging w lasach, parkach i na ulicach dużych miast. Rzecz działa się 31 marca na wspólnej konferencji z premierem. Dopuszczono spacery, ale „w granicach rozsądku” – krótkie, w pobliżu domu. Nie zalecano natomiast uprawiania sportu na świeżym powietrzu. Obywateli dyscyplinować miały patrole policji, straży miejskiej i żandarmerii wojskowej. Jeśli nie pomagały upomnienia, funkcjonariusze wypisywali mandaty albo kierowali sprawę do sanepidu. Tak było w sprawie rowerzysty z Krakowa, który za jazdę rowerem po Bulwarze Kurlandzkim musiał zapłacić 12 tys. zł kary. Więcej szczęścia miał 39-letni mieszkaniec Rzeszowa, który został ukarany grzywną w wysokości 500 zł za bieganie nad zalewem. Mandat – w „łaskawej” wysokości 200 zł – dostał 26-letni mężczyzna w Dąbrowie Tarnowskiej, który miał rekreacyjnie przejechać na rolkach 20 km.
Dziennik Gazeta Prawna
Adam normalnie biega dwa, trzy razy w tygodniu na krótkich dystansach. Zrezygnował z tej formy rekreacji, odkąd zakazano zgromadzeń, a następnie pojawił się obowiązek zakrywania nosa i ust. – Nie wyobrażam sobie biegania ciepłą wiosną w maseczce, chuście czy przyłbicy. A nie mam zamiaru wychodzić na ścieżkę bez obligatoryjnych osłon, ryzykując spotkanie z policją czy strażą miejską. Niestety mieszkam dość daleko od lasu, gdzie tego typu obostrzenia zniesiono, więc na razie zaniechałem treningów na świeżym powietrzu. Trudno, poczekam, aż wszystko wróci do normy (maseczki w otwartych przestrzeniach nie będą obowiązywać już od soboty - red.). Biegam dla zdrowia, na szczęście nie muszę się przygotowywać do zawodów lekkoatletycznych – tłumaczy.

Amatorzy i zawodowcy

Koronawirus sparaliżował cały sportowy świat, który teraz budzi się z letargu. Nie jest to gwałtowne przebudzenie. W Niemczech piłkarska Bundesliga wznowiła rozgrywki w połowie maja. Włoska Serie A planuje wrócić 13 czerwca, w tym samym miesiącu reaktywuje się hiszpańska La Liga. Hokeiści NHL przełożyli swoje mecze na lodzie w Europie o rok. Ciągle nie wiadomo, kiedy ruszy słynna koszykarska liga NBA. Eksperci wieszczą, że może to nastąpić z dużym opóźnieniem i podają nawet termin grudniowy.
W Polsce odblokowywanie wydarzeń i aktywności sportowych rozłożono na kilka etapów. Od 4 maja mogą działać korty tenisowe, boiska szkolne, strzelnice czy stadniny koni. Dwa tygodnie później otwarte zostały hale szkolne i sportowe, skocznie narciarskie, tory gokartowe, oczywiście z zachowaniem środków ostrożności. W kolejnym etapie, od 6 czerwca, mają ruszyć baseny, kluby fitness, siłownie, kręgielnie czy ścianki wspinaczkowe. Dopiero na końcu przyjdzie czas na imprezy masowe – najpierw w reżimie do 50 osób w przestrzeni otwartej. Rząd podał już terminy, kiedy zamierza przywrócić – oczywiście bez udziału publiczności – rozgrywki piłkarskie i żużlowe. Piłkarze PKO Ekstraklasy wybiegną na boiska w ostatni weekend maja, a żużlowcy ekstraligi po raz pierwszy wyjadą na tor 12 czerwca.
Sport – i masowy, i wyczynowy – jest w Polsce coraz bardziej popularny. Sprzyja temu dostępność infrastruktury. Nie tylko ścieżek rowerowych, tras biegowych czy skateparków. Coraz więcej jest też profesjonalnych obiektów sportowych. Z przygotowanego przez Główny Urząd Statystyczny raportu „Kultura fizyczna w Polsce w 2018 roku” dowiadujemy się, że w porównaniu z 2014 r. liczba boisk, wielkich hal i sal sportowych oraz pływalni krytych i otwartych wzrosła mniej więcej o 10 proc. Dwa lata temu działały w Polsce 14 772 kluby sportowe, a liczba ich członków wzrosła o 2,5 proc. w porównaniu z 2016 r. Było ponad 55,5 tys. instruktorów, wliczając osoby pracujące społecznie. Obecnie zawodnicy i trenerzy czekają na możliwość powrotu do pracy w trybie sprzed pandemii. Stan zawieszenia totalnie zdezorganizował zajęcia w klubach.

Pływając na sucho

Kiedy zamknięto pływalnie, było wiadomo, że to słuszna i konieczna decyzja, skoro wprowadzono zakaz zgromadzeń. Baseny w dodatku sprzyjają rozprzestrzenianiu się drobnoustrojów, więc nikt nawet nie polemizował. Amatorzy pływania dla przyjemności musieli po prostu obejść się smakiem, ale profesjonalni zawodnicy stracili możliwość odbywania treningów. Ich świat stanął na głowie. – Gdy okazało się, że pływalnie zostały zamknięte i uświadomiłem sobie, że to potrwa trochę dłużej, miałem moment depresyjny – przyznaje Stefan Tuszyński, trener pływania w klubie UKS 48 Warszawa-Śródmieście. – Dotychczas przygotowywałem w domu plany treningowe, które moi podopieczni realizowali na basenie. Teraz nie mają możliwości wejścia do wody. Przez dwa miesiące musiałem ich trenować zdalnie, imitując zajęcia w wodzie. Jeździli na rowerze, ćwiczyli przy drabince, biegali po bieżni, robili pompki. 18 maja wreszcie po długim czasie mogliśmy się spotkać na żywo, ale nie na pływalni, tylko na boisku szkolnym i razem potrenować. Chociaż tyle – Tuszyński robi dobrą minę do złej gry.
Trener jest dumny ze swoich zawodników, którzy mimo młodego wieku osiągają imponujące wyniki na basenie. 13-letni Mikołaj Miłkowski 16 razy pobił rekord Polski, a o rok starszy Rafał Mienicki 15 razy. Na poniedziałkowych zajęciach frekwencja była ok. 90-proc., bo zawodnikom, zwłaszcza ze starszych roczników, bardzo zależy na uprawianiu sportu i udziale w zawodach. Nie wiadomo tylko, czy w nich wystartują, bo nadchodzące imprezy – Warszawska Olimpiada Młodzieży czy mistrzostwa Polski – stanęły pod znakiem zapytania. Jeśli nie odbędą się w tym roku, nie wiadomo, jaka przyszłość czeka klub.
– Nasza obecność na obu imprezach i wyniki tam osiągnięte mają wpływ na wysokość dotacji dla klubu na następny rok. Te pieniądze pokrywają pensje dla trenerów, koszty wynajmu torów czy organizacji zgrupowań. Gdyby wspomniane zawody zostały anulowane, trudno będzie liczyć na dotację, a jej brak równa się likwidacji klubu. Jesteśmy w kropce. Mamy nadzieję, że Polski Związek Pływacki wydłuży sezon i zaplanowane turnieje się odbędą. Powinien też określić zasady współzawodnictwa i korzystania z obiektów sportowych, a następnie przedłożyć taki plan Głównemu Inspektoratowi Sanitarnemu. Mogę pomóc w opracowaniu podobnego dokumentu. Nie ma co zwlekać, lekkoatleci już to zrobili – przypomina Tuszyński i liczy, że mimo wszystko uda się utrzymać klub.
Może koło ratunkowe rzuci Ministerstwo Sportu, które od czterech lat prowadzi program „Klub” adresowany do małych i średnich klubów, w których najczęściej objawiają się sportowe talenty. W latach 2016–2019 resort przekazał na ten cel 144 mln zł. W tym roku miały być 42 mln zł, ale z powodu pandemii minister sportu Danuta Dmowska-Andrzejuk zwiększyła pulę do podziału do 55 mln zł. – Pani minister podjęła także decyzję, że w tym roku całość dofinansowania w ramach programu można przeznaczyć na pracę trenerów. Jednocześnie dzięki zwiększonemu budżetowi na ten cel w tym roku ministerialnym wsparciem może zostać objętych 12 tys. szkoleniowców oraz 5 tys. klubów sportowych w całej Polsce. Jednocześnie rozstrzygnęliśmy program certyfikacji, który jest wsparciem dla szkółek piłkarskich pracujących z dziećmi i młodzieżą. Na ten cel resort przeznaczył 35 mln zł. Pozwoli to na wsparcie prawie 600 szkółek pracujących z młodymi piłkarzami – wyjaśnia biuro prasowe Ministerstwa Sportu.

Sztuki walki o przetrwanie

– Balansujemy na krawędzi – przyznaje Rafał Rzepus z zarządu KS Bumeikan, który prowadzi zajęcia z aikido. W szkole zaczęło się kiepsko dziać już na początku marca, kiedy odwołano pierwsze treningi w trzech grupach. Kilka dni później ruszyła lawina problemów. Początkowo zrezygnowano ze wszystkich treningów, ale tylko na tydzień, bo nikt jeszcze nie wiedział, jak szybko będzie się rozprzestrzeniał koronawirus. W końcu szkołę trzeba było zamknąć. Organem założycielskim jest stowarzyszenie, co oznacza, że klub nie prowadzi działalności gospodarczej. To ma kolosalne znaczenie, bo kiedy firmy w kryzysie próbują uzyskać od rządu jakiekolwiek finansowe wsparcie i chociaż w minimalnym stopniu powetować sobie dwumiesięczny zastój, organizacje pozarządowe praktycznie nie mogą skorzystać z rządowej tarczy antykryzysowej.
– Możemy na razie zapomnieć o prowadzeniu zajęć w naszej katowickiej filii, bo mieści się w szkole, a miasto nie otworzy placówek. W naszym bazowym obiekcie w Siemianowicach jest inny problem. Wynajmujemy lokal od spółdzielni mieszkaniowej, która jednak ani myśli zejść z ceny czynszu. Usłyszeliśmy, że jeśli to zrobi, nie będzie jej stać na wydawanie osiedlowej gazetki dla mieszkańców, więc opłaty za wynajem pozostają stałe i niemałe. Cały czas musimy płacić czynsz, media, rachunki za telefon, za obsługę biura oraz za ubezpieczenie członków klubu, bez znaczenia, ćwiczą czy nie. Ponosimy koszty, choć klub od dwóch miesięcy stoi zamknięty. W tej chwili żyjemy z zaliczek wpłaconych na obóz, ale ten niestety się nie odbędzie, więc środki, dzięki którym kredytujemy naszą bieżącą działalność, trzeba będzie zwrócić – opowiada Rzepus.
Na stronie internetowej pojawił się apel do klubowiczów, aby pomogli szkole przetrwać. W tej chwili nie ma treningów, więc nie ma obowiązku uiszczania składek członkowskich w normalnej wysokości – 75 zł, co i tak jest stawką preferencyjną, bo godzina indywidualnych zajęć z trenerem kosztuje 80–100 zł. Władze klubu mogą liczyć jedynie na dobrowolne wpłaty. Przypominają jednak o możliwości opłacania miesięcznej składki podtrzymującej członkostwo (25 zł).
Według rządowych wytycznych klub mógłby wznowić działalność już od 6 czerwca. Organizator zajęć jest jednak zobowiązany we własnym zakresie zadbać o bezpieczeństwo sanitarne kursantów. Musi m.in. dezynfekować sprzęt po każdych zajęciach. W Bumeikanie ćwiczy codziennie w godz. 14–22 osiem grup. Na mocy nowych przepisów w 15-minutowej przerwie między kolejnymi treningami trzeba by wymyć ok. 150 mkw. sali usłanej matami i materacami, a dodatkowo ponieść niemałe koszty zakupu odpowiednich preparatów chemicznych do dezynfekcji. Koszty utrzymania klubu mogą wzrosnąć nawet o połowę, co spowoduje znaczące podniesienie stawki członkowskiej, a w konsekwencji doprowadzi do odpływu chętnych. Aikido stanie się sportem dla nielicznych gotowych przełknąć sporą podwyżkę. Przed pandemią w każdej grupie było 15 osób, teraz maksymalny limit wynosi 12 – przy czym to dopuszczalna liczba osób w klubie, a nie uczestników zajęć, a skoro trzeba jeszcze dezynfekować sale oraz sprawdzać, kto przebywa w budynku, to trzeba by zatrudnić dodatkowe osoby, których obecność zmniejszy liczbę kursantów na treningach. Angaż nowych pracowników winduje koszty zatrudnienia, chyba że któryś ze szkoleniowców zgodzi się na poszerzenie zakresu czynności i sam posprząta sale oraz policzy zgromadzonych. Chętni nawet by się znaleźli, ale chcieliby za trzy razy więcej obowiązków zarobić trzy razy tyle, na co klub nie może sobie pozwolić. Nie wiadomo też, ilu rodziców nie puści dzieci na zajęcia w obawie przed wirusem. Rzepusa jednak najbardziej irytują pisane na kolanie i – mówiąc najdelikatniej – niespójne rządowe przepisy.
– Rząd zaleca zachowanie bezpiecznego dystansu, zapominając, że judo, zapasy czy aikido to sporty kontaktowe, gdzie nie da się trzymać z dala od rywala. Dalej dowiadujemy się, że grupa 12 kursantów może przebywać w salach o powierzchni nieprzekraczającej 300 mkw. I to kolejny paradoks, bo oznacza on, że mogę zorganizować zajęcia w niewielkiej pakamerze, a nie wolno mi tego robić w plenerze. Cóż, piłkarze są w o tyle uprzywilejowanej sytuacji, że mogą już grać, przygotowywać się do rozrywek, a my musimy czekać. Oni nie muszą dezynfekować boiska po każdym meczu, a mnie obowiązuje nakaz regularnego spryskiwania materacy, kiedy każdy z nich szybko się zużywa, a jeden kosztuje 500 zł. Nic to, nie ma co narzekać. Taką sobie wybraliśmy dyscyplinę, no to teraz trzeba się z tym pogodzić – rzuca zrezygnowany Rzepus i nie wyklucza, że aby utrzymać się na powierzchni, klub będzie musiał się zadłużać. Już to parę razy przerabiali – pożyczali pieniądze od prywatnych osób na remont klubu. Tylko teraz jest kryzys i ludzie nie będą chcieli udzielać pożyczek, bo sami znaleźli się pod kreską.

Tańczą, jak im kryzys zagra

Klub sportowy Acro Dance działa od dziewięciu lat. Uczy disco dance, modern jazzu, hip-hopu, prowadzi też zajęcia akrobatyczne. Szkoli dzieci od czwartego roku życia i daje zawodnikom szansę udziału w zawodach ogólnopolskich i o światowej randze. W maju miała odbyć się kolejna edycja mistrzostw świata, ale z wiadomych względów się nie odbyła. Cały cykl treningowy i szlifowana miesiącami forma poszły na marne. Teraz trwają przygotowania do mistrzostw zaplanowanych na przełom sierpnia i września. Są jednak obawy, że będzie trudno – klub stoi zamknięty drugi miesiąc, a zajęcia przez internet to nie to samo.
– Zamknęliśmy klub w pierwszej połowie marca, w kwietniu założyliśmy zamkniętą grupę na Facebooku, na której publikowaliśmy materiały instruktażowe w formie wideo, jakie ćwiczenia wykonywać na wzmocnienie mięśni, jak się rozciągać, ale bez układów choreograficznych. A od maja prowadzimy zajęcia online z trenerami. Nie chcieliśmy, aby kolejny miesiąc też był postojowy, dlatego zostały uruchomione zdalne lekcje tańca. Instruktor ogląda postępy swoich podopiecznych i ma możliwość na bieżąco korygować ich taniec, chociaż nic nie zastąpi zajęć stacjonarnych i bezpośredniego kontaktu. W dodatku nauka przez internet ma ograniczenia techniczne. Dzieci muszą przecież codziennie „chodzić” do wirtualnej szkoły, a połączenia online z nauczycielami zużywają limit transferu danych. Niektórym nie wystarcza internetu na taniec, inni mają problem z dostępem do sprzętu komputerowego, a my tracimy uczniów – opowiada Jarosław Klimek, założyciel Acro Dance.
Klub planuje ponownie ruszyć na dotychczasowych zasadach dopiero od czerwca, choć mógł wystartować już od 18 maja. Ale nie tak prosto namówić rodziców, aby przyprowadzali dzieci na zajęcia. Wielu ma uzasadnione obawy – a co, jeśli dziecko zarazi się w grupie i przyniesie chorobę do domu? Dlatego w czerwcu zajęcia będą się odbywały hybrydowo: częściowo stacjonarnie, częściowo zdalnie. Wakacje trzeba jakoś przeczekać, byle do września, kiedy dzieci wrócą do szkoły i zapanuje względna normalność. Wtedy frekwencja powinna być na poziomie zbliżonym do czasów sprzed pandemii, kiedy na zajęcia regularnie przychodziło ok. 300 tancerzy. W tej chwili zostało 80 chętnych, głównie najambitniejszych, którzy mają świadomość nadchodzących zawodów. Średnia składka miesięczna wynosiła 160 zł, teraz obniżono ją do 120 zł, ale tylko dla rodziców dzieci, które biorą udział w zajęciach przez internet. Kto nie uczestniczy w lekcjach, może od kwietnia w ogóle nie płacić, choć klub apeluje na stronie internetowej o przekazywanie dobrowolnych darowizn, bo to pozwoli uregulować stałe koszty (tj. czynsz) i uniknąć bankructwa. Wśród osób, które zaniechały ćwiczeń, tylko pojedynczy członkowie dokonują takich uznaniowych wpłat.
Acro Dance działa w dwóch lokalizacjach. W podwarszawskich Markach korzysta z sali przy szkole i ściśle współpracuje z tamtejszym urzędem miasta. Teraz szkoły są pozamykane, więc wszystko jest w zawieszeniu. Na szczęście opłaty za wynajem sali również – miasto ich w tej chwili nie nalicza. Gorzej w Warszawie, gdzie klub korzysta z lokalu spółdzielni mieszkaniowej. Tam trzeba cały czas płacić, ale strony negocjują nowe warunki i są na dobrej drodze, aby uzyskać zadowalający wszystkich kompromis. Nie ma co ukrywać – to być albo nie być klubu, ale nie rozwiąże wszystkich problemów finansowych szkoły, która musi się mierzyć z topniejącą frekwencją na zajęciach i jakoś zrekompensować sobie dużo mniejsze wpływy z tytułu zawieszonych składek. – Szukamy instytucjonalnego wsparcia, ale trudno liczyć na pieniądze od rządu z tarcz antykryzysowych, ponieważ jesteśmy organizacją pozarządową – przyznaje Klimek. – Zamierzamy zawnioskować do Polskiego Funduszu Rozwoju, bo potrzebujemy środków na pokrycie bieżących wynagrodzeń dla siedmiu naszych instruktorów. Złożyliśmy też aplikację do udziału w innych programach pomocowych i te wnioski czekają teraz na rozpatrzenie. Ostatnio księgowa informowała mnie, że chyba uda się uzyskać zwolnienie z pracowniczych składek na ZUS. Zachowujemy optymizm.
A o optymizm naprawdę trudno. Teoretycznie jesienią będą mogli wrócić na zajęcia wszyscy tancerze, którzy teraz zrobili sobie przymusową przerwę, ale może też wrócić pandemia. – Bierzemy taki scenariusz pod uwagę. Powiem więcej: nastawiamy się na nadejście drugiej fali zachorowań. Przynajmniej mentalnie możemy się do niej przygotować – mówi właściciel klubu.
Kluby prowadzone przez organizacje pozarządowe praktycznie nie korzystają z tarczy antykryzysowej, bo ta jest przeznaczona dla firm