Doradcy Donalda Trumpa chcą jak najszybszego otwarcia całej gospodarki. Bezrobocie może być rekordowe.
Bezrobocie w Stanach Zjednoczonych może sięgać nawet 25 proc. – oszacował na antenie telewizji Fox News minister finansów Steve Mnuchin. Byłoby to nawet wyższym wskaźnikiem niż w czasach historycznej recesji po załamaniu giełdy w 1929 r.
Pod koniec ubiegłego tygodnia Biuro Statystyki Pracy, federalna agencja odpowiedzialna za monitorowanie bezrobocia, podała, że jego stopa wyniosła 14,7 proc., najwięcej od lat 30., kiedy Ameryka pogrążona była w Wielkim Kryzysie. Jednak urzędnicy skończyli pracę nad raportem 20 kwietnia, a od tego czasu co najmniej 7 mln ludzi straciło zatrudnienie.
Tymczasem Larry Kudlow, szef Narodowej Rady Ekonomicznej (grupy doradczej prezydenta), próbował w programie „This Week” nadawanym przez stację ABC tchnąć w Amerykanów optymizm. „80 proc. zwolnionych w ostatnich dwóch miesiącach to z założenia zwolnienia tymczasowe. Nie znaczy to, że szybko czy nawet w ogóle odzyskają oni pracę, ale jeśli gospodarka wróci na właściwe tory, powinno tak się stać” – stwierdził.

50 mln w potrzebie

Większość ekonomistów szacuje, że powrót na właściwe tory będzie powolny, jednak i Mnuchin, i Kudlow twierdzą, że jeżeli władze kolejnych stanów zniosą restrykcje wynikające ze społecznej izolacji, to jest szansa na odbicie w IV kwartale bieżącego roku. Aby ten scenariusz się ziścił, ludzie odpowiedzialni za gospodarkę w ekipie Trumpa naciskają, by wpłynął na gubernatorów i jak najszybciej odblokował wolność biznesu.
30 stanów już ogłosiło liberalizację przepisów dotyczących izolacji i kwarantanny, a pięć kolejnych to rozważa. Są to regiony jak dotąd najmniej dotknięte koronawirusem, chociaż w co najmniej połowie z nich – jak napisał we wtorek „New York Times” – tendencja jest wzrostowa.
„W Georgii, Montanie, Minnesocie i obydwu Dakotach odnotowaliśmy ostatnio spory wzrost mobilności ludzi. Na razie nie wiemy, jak to wpłynie na rozprzestrzenianie się epidemii. Wszystko zależy od tego, czy obywatele będą dalej trzymać się podstawowych środków ostrożności” – powiedział w niedzielę w „Face the Nation” telewizji NBC Christopher Murray, szef Instytutu Statystyk i Ewaluacji Zdrowia (IHME) Uniwersytetu Waszyngtońskiego. Jeżeli sytuacja epidemiczna się pogorszy, to wielu gubernatorów zapowiedziało, że powrócą do restrykcyjnych przepisów.
Tymczasem Amerykanom zaczyna zaglądać w oczy głód. Władze nie do końca sobie radzą z przeciwdziałaniem potencjalnej społecznej katastrofie. Rząd federalny 81 lat temu wprowadził program powszechnie znany jako „food stamps”, czyli system emisji bonów żywnościowych, które najubożsi mogą wymienić na jedzenie. Dzisiaj nosi on nazwę Supplemental Nutrition Assistance Program (SNAP). Kontrolę sprawuje nad nim Departament Rolnictwa, chociaż dystrybucją owych kuponów i nadzorem ich wykorzystywania zajmują się różne resorty, przede wszystkim Departament Zdrowia i Opieki Społecznej. Odkąd nastała pandemia, a gospodarka się zatrzymała, zainteresowanie SNAP wzrosło o 600 proc. W sumie ponad 50 mln osób potrzebuje tego rodzaju bezpośredniej pomocy.
W zeszłym tygodniu lokalne stacje telewizyjne pokazywały zdjęcia z długiej na 10 tys. samochodów kolejki przed oddziałem banku żywności w San Antonio w Teksasie. Ludzie oczekiwali po kilkanaście godzin na tygodniowy przydział jedzenia dla rodzin. Podobne sceny media relacjonowały z Pittsburga w Pensylwanii i Sunrise na Florydzie, ale problem dotyczy wszystkich 50 stanów USA. Tradycyjnie bony wymieniało się na żywność w supermarketach, bez większych kolejek, ale ze względu na historyczny wręcz popyt SNAP ostatnio szybko przestał nadążać za bieżącymi potrzebami Amerykanów. Z pomocą przyszła sieć pozarządowych organizacji zajmujących się dystrybucją darmowego jedzenia, ale tu na dłuższą metę może pojawić się problem polityczny, bo większość z nich powiązana jest z finansującymi je korporacjami.
– Program SNAP miał zadyszkę jeszcze zanim gospodarka się zamknęła z powodu COVID-19. Stał w miejscu, podczas gdy koszty życia rosły. A teraz jeszcze zawodzi biurokracja i są opóźnienia w rozpatrywaniu wniosków o bony żywnościowe. Rząd powinien sięgnąć do rozwiązań z recesji sprzed 11 lat i przywołać przepisy z ustawy Recovery Act 2009. Wtedy sprawy szły znacznie sprawniej – mówi nam Anna Gassman-Pines, ekspertka od polityki społecznej z Duke University.

SOS dla małych firm

W Kongresie tymczasem ustawodawcy z Partii Demokratycznej pracują nad pakietem pomocowym dla małych i średnich przedsiębiorstw, których nie objęła tarcza antykryzysowa prezydenta Trumpa. Autorką projektu „Save our Streets Act”, czyli – żeby było efektownie – SOS, jest kalifornijska senatorka Kamala Harris, wielka przegrana prezydenckich prawyborów. Chce ona, by do biznesów zatrudniających do dziesięciu osób trafiła pomoc warta w sumie 125 mld dol. Preferencje miałyby firmy działające w biedniejszych społecznościach. Z programu miałyby być wyłączone przedsiębiorstwa należące do funduszy hedgingowych.