Zmiany przepisów w trakcie kampanii, krótkie terminy oraz COVID-19 utrudnią Polakom za granicą wzięcie udziału w elekcji prezydenckiej.
Od znowelizowania w 2018 r. kodeksu wyborczego Polacy za granicą mogli zagłosować tylko osobiście. Przyjęta pod koniec marca pierwsza ustawa antykryzysowa w obliczu epidemii wprowadziła możliwość głosowania zdalnego dla osób w kwarantannie i seniorów 60+, ale tylko w kraju, pominęła taką opcję głosowania dla zagranicy. W najnowszej ustawie dotyczącej wyborów prezydenta w 2020 r., która jest w Senacie, głosowanie korespondencyjne jest jedyną dopuszczalną formą elekcji, a więc także tej przeprowadzanej poza krajem.
Jak miałoby to wyglądać? Wyborca najpóźniej na 14 dni przed głosowaniem powinien zgłosić konsulowi, że chce wziąć udział w wyborach. Może to zrobić ustnie, pisemnie, elektronicznie. W zgłoszeniu powinny być dane osobowe, m.in. PESEL, numer paszportu oraz adres, na który ma być wysłany pakiet wyborczy. Głosujący po wypełnieniu odsyła go do konsulatu na własny koszt. I tu najważniejsze: uwzględniane będą tylko głosy, które trafią do konsulatu do godziny zamknięcia głosowania w dniu wyborów.

Albo pocztą, albo wcale

Jednak nie wygląda na to, żeby ustawa szybko opuściła Senat. Jeśli zostanie przyjęta w ostatnim możliwym terminie, to wejdzie w życie 7 lub 8 maja, czyli tuż przed planowanym na 10 maja głosowaniem. Wyborca chcący oddać głos za granicą w zasadzie nie miałby na to szans. Ta sama ustawa daje możliwość przesunięcia elekcji, np. na kolejną niedzielę 17 maja, ale nawet w tym przypadku nie ma 14-dniowego terminu wymaganego od zagranicznych wyborców, by zgłosili się po pakiet wyborczy.
Oficjalne stanowisko resortu spraw zagranicznych sprowadza się do nadziei, że Senat przyspieszy prace i problem zniknie. Nieoficjalnie słyszymy jednak, że MSZ wyda polecenie służbom konsularnym, by patrzyły na termin zgłaszania się do wyborów w przepisach przez palce i traktowały chętnych, którzy już na podstawie obecnych przepisów zgłoszą chęć głosowania, jako osoby, do których zostaną rozesłane wyborcze pakiety. Możliwe, że jeszcze w tym tygodniu ukażą się wskazówki na stronie MSZ, jak wyborcy za granicą mają postępować w tej sytuacji. O ile jednak w takim przypadku pakiety mają szansę trafić do jakiejś części wyborców, pozostaje pytanie, czy ci zdążą je odesłać, zwłaszcza jeśli wybory odbędą się 10 maja.
‒ Wygląda to na próbę dostosowania przez MSZ rzeczywistości do kulawych przepisów ‒ ocenia sytuację Wojciech Hermeliński, były szef PKW. Co w tej sytuacji radzi Polonusom? ‒ Gdybym uznał, że będąc za granicą, chcę zagłosować, najpewniej wysłałbym wniosek do konsula, mimo że stan prawny na dziś jest co najmniej niepewny, bo nie wiemy, czy i kiedy ustawa wprowadzająca powszechne głosowanie korespondencyjne wejdzie w życie ‒ radzi Wojciech Hermeliński.

Koronaprzeszkody, może strajki

Drugim kłopotem w głosowaniu za granicą jest epidemia. Wiele krajów podobnie jak Polska wprowadziło rygory i zorganizowanie elekcji według dotychczasowych zasad – z komisjami i urnami ‒ jest tam niemożliwe. Z projektu rozporządzenia, jakie przygotował MSZ w sprawie wyborów za granicą, wynika, że przynajmniej jak na razie nie ma zgody od władz USA, Kanady, Holandii czy Niemiec. Paradoksalnie nowy model głosowania za granicą wyłącznie korespondencyjnie może okazać się ratunkiem. Jak wynika z naszych informacji, pod warunkiem zdalnego głosowania na przeprowadzenie wyborów zgodziła się Wielka Brytania. Także Niemcy nie zgłosiły zastrzeżeń do wyborów korespondencyjnych, zwłaszcza że tego typu głosowanie przeprowadzono niedawno w Bawarii.
W opinii Wojciecha Hermelińskiego zróżnicowana sytuacja w poszczególnych krajach może stać na przeszkodzie w dochowaniu zasady powszechności i równości wyborów za granicą. ‒ W niektórych krajach rygory dotyczące przemieszczania się są jeszcze ostrzejsze niż w Polsce. Pytanie też, jak funkcjonują tamtejsze urzędy pocztowe ‒ zastanawia się były szef PKW.
Kluczowa w przypadku wyborów korespondencyjnych będzie wysyłka pakietów. I jak w czasach pandemii ocenić wydajność poczty w danym kraju. ‒ Od strony organizacyjnej to jest do przeprowadzenia, choć im szybciej, tym lepiej. Służby konsularne mają na tyle doświadczenia, że poradzą sobie z organizacją. Wpływu nie mamy jedynie na czynniki zewnętrzne, uwarunkowania lokalne, które są dynamiczne i w każdym kraju inne ‒ słyszymy w naszym konsulacie jednego z dużych krajów europejskich. Nie byłyby to też pierwsze wybory korespondencyjne za granicą, placówki mają już doświadczenie w tym obszarze, nie zawsze proste. Oddawać głos za pośrednictwem poczty mogli Polacy mieszkający za granicą w poprzednich wyborach prezydenckich w 2015 r. (w 2018 r. taką możliwość PiS zniósł). Jak informował wówczas MSZ, placówki zgłaszały problemy, bo w Hiszpanii strajkowali pracownicy poczty, a w Niemczech ‒ kolei. Przed drugą turą strajkowała również poczta niemiecka.

Potem się będziemy martwić protestami

Zdaniem socjologa polityki Jarosława Flisa kluczowa jest koordynacja, a zwłaszcza to, w którym momencie rozpocznie się druk i dystrybucja pakietów wyborczych. ‒ Przed tym powinna zakończyć się weryfikacja adresów wyborców, także tych, którzy zgłoszą chęć zagłosowania za granicą. Chodzi o to, by pakiety trafiły np. do Nowego Jorku, gdzie dana osoba rzeczywiście przebywa i chce zagłosować, a nie do Krakowa, gdzie ta sama osoba może być zameldowana ‒ zauważa Flis.
W zeszłorocznych wyborach parlamentarnych za granicą zagłosowało ponad 314 tys. ludzi. Blisko 39 proc. poparło Koalicję Obywatelską, ok. 25 proc. ‒ PiS, niemal 21 proc. ‒ lewicę, ponad 11 proc. ‒ Konfederację i ok. 4 proc. ‒ ludowców. W tym kontekście przywrócenie głosowania korespondencyjnego za granicą to więc potencjalnie dobra wiadomość dla opozycji.
‒ Cała operacja miałaby szansę się udać, gdyby było więcej czasu ‒ ocenia z kolei Jarosław Flis. ‒ Wszystko jest palcem po wodzie pisane, na wszystko można przymknąć oko, ale nie wiem, czy to zrobi potem Sąd Najwyższy, gdy przyjdzie do oceny ważności wyborów ‒ dodaje. To może być istotne, zwłaszcza gdyby okazało się, że zwycięzca w wyborach został wyłoniony niewielką większością, np. kilku tysięcy głosów. Wówczas jeśli Polacy za granicą oddadzą nie 200, a np. 50 tys. głosów, może się pojawić chęć do składania protestów przez osoby, którym szybkie terminy uniemożliwiły oddanie głosów za granicą.