Liczba przypadków w Stanach Zjednoczonych już w tym tygodniu może być dwukrotnie większa niż w Państwie Środka.
Amerykański kryzys tak naprawdę wybuchł w ciągu niecałego miesiąca. Jeszcze 1 marca w całych Stanach Zjednoczonych stwierdzono 47 zakażeń koronawirusem, a bariera tysiąca została przekroczona dziesięć dni później. Od tygodnia w kraju odnotowuje się jednak 10 tys. i więcej nowych przypadków dziennie. Jeśli ta dynamika się utrzyma, to przed końcem tygodnia przekroczy 164 tys., czyli dwukrotność liczby zakażeń stwierdzonych w Chinach.
Za prawie połowę zachorowań w USA odpowiada stan Nowy Jork; stwierdzono tutaj 53 tys. ze 124 tys. przypadków (najnowsze dane dostępne przed wysłaniem tego numeru do druku uwzględniające sobotę, bez niedzieli), z czego tylko w mieście Nowy Jork jest ich 30 tys. (dla porównania to tyle, ile w Wielkiej Brytanii i Szwajcarii – kolejno 17 tys. i 13 tys. infekcji – razem wziętych). Służby ratunkowe metropolii skarżą się, że odbierają więcej telefonów alarmowych niż po zamachach 11 września 2001 r.
Reakcja ze strony władz federalnych i administracji prezydenta na pandemię dotychczas była, delikatnie mówiąc, ospała. Dość powiedzieć, że jeszcze 27 lutego Donald Trump powiedział, że któregoś dnia wirus po prostu „w cudowny sposób zniknie”. 17 marca zaś stwierdził, że wiedział, jakoby świat stał przed pandemią „na długo zanim nazwano to pandemią”. Teraz jednak sprawy nabrały niezwykłego tempa.
Jak zwrócił uwagę dziennik „The Wall Street Journal” pakiet stymulacyjny dla gospodarki o bezprecedensowej wartości 2 bln dol. został uchwalony w rekordowo krótkim czasie 11 tygodni od początku pandemii. Dla porównania od pierwszych oznak globalnego kryzysu finansowego w sierpniu 2007 r. minęło 80 tygodni – prawie półtora roku – zanim Kongres przyjął najważniejszy wówczas pakiet ratunkowy.
Gigantyczna, licząca ponad 800 stron ustawa przewiduje m.in. 250 mld dol. na zasiłki dla bezrobotnych, 301 mld dol. bezpośredniej, bezzwrotnej pomocy dla gospodarstw domowych, 349 mld dol. środków na pożyczki dla małych firm, 150 mld dol. pomocy dla władz stanowych, 221 mld dol. na pomoc w uregulowaniu składek i 117 mld dol. na szpitale i opiekę zdrowotną nad weteranami (w USA jest to osobna gałąź służby zdrowia).
Koordynacją działań związanych z przekwalifikowywaniem istniejących zakładów przemysłowych na potrzeby państwa zajmuje się osobiście Peter Navarro, doradca do spraw handlowych prezydenta. Ten sinosceptyk, dotychczas głównie wspierający Donalda Trumpa w konfrontacyjnej postawie na arenie globalnego handlu, od końca ubiegłego tygodnia pilnuje zleceń rządowych dla prywatnych firm, takich jak produkcja sprzętu medycznego przez General Motors.
Na mocy specjalnych przepisów z czasów wojny koreańskiej – ustawy o produkcji na rzecz obronności – rząd federalny może sterować mocami wytwórczymi prywatnych podmiotów. Donald Trump dotychczas z rezerwą podchodził do idei państwa pokazującego biznesowi palcem, co ma robić, ale pod koniec ubiegłego tygodnia nie wytrzymał i skrytykował prezes firmy na Twitterze, wskazując, że gigant z Detroit już dawno obiecał, iż weźmie się do produkcji urządzeń wspomagających funkcje oddechowe. – To jest wojna. Jeśli na drodze pojawią się przeszkody, prezydent usunie je bez litości – zapowiedział Navarro w wywiadzie dla „The World Street Journal”.
I chociaż spowolniona reakcja Białego Domu – stracony czas na opracowanie skutecznych metod testowania, zbyt późna reakcja na konieczność zabezpieczenia dostaw niezbędnych produktów medycznych – wywołała już falę krytyki pod adresem Donalda Trumpa, to na razie pandemia wizerunkowo bardziej służy prezydentowi, niż szkodzi. Według portalu Fivethirtyeight.com, który gromadzi i uśrednia wyniki różnych sondaży, odsetek Amerykanów zadowolonych z działań prezydenta wynosi prawie 46 proc.
Taką popularnością Donald Trump nie cieszył się praktycznie od lutego 2017 r., czyli od samego początku kadencji. Jednocześnie rekordowo niska jest liczba osób niezadowolonych z działań głowy państwa; wskaźnik ten spadł poniżej 50 proc., również po raz pierwszy od początku kadencji. Oczywiście, jeśli walka z pandemią przybierze fatalny obrót, notowania Donalda Trumpa zapewne ucierpią. Na korzyść lokatora Białego Domu przemawia jednak fakt, że w Kongresie nie ma siły, która utrudniałaby mu działania w związku z koronawirusem.