Gorączka kampanii, podbijanie propozycji socjalnych i zapowiedzi PiS wywołują wiele dyskusji. Zwolennicy redystrybucyjnych działań państwa bezrefleksyjnie zachwalają wyścig na obietnice. Głosy krytyczne wieszczą rychły krach finansów państwa i spełnienie scenariusza greckiego.
Warto spojrzeć na projekt budżetu na 2020 r. i przekonać się, kto ma rację. Czy jego analiza sprzyja tezie o rosnącym solidaryzmie społecznym? Prawda leży pośrodku.
Rząd zwykle zachowywał ostrożność po stronie dochodów; zawsze lepiej wygląda ich niedoszacowanie niż ich przeszacowanie. I tak w 2019 r. różnica między założonymi wpływami a planowanym wykonaniem wynosi 16 mld zł, z czego 12 mld ma pochodzić z podatków. Myślenie o projekcie budżetu na 2020 r. się zmieniło. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wpływ na to mają zbliżające się wybory. Dochody nie są już ostrożne, ale wręcz przeszacowane.
Gdy spojrzymy na wydatki, których dynamika spada (w relacji do PKB mają w 2020 r. być o 0,5 pp. niższe niż w 2019 r.), mamy odpowiedź, jak jest możliwe zbilansowanie budżetu. Być może do jego zbilansowania rząd będzie musiał szukać cięć w mniej nośnych medialnie obszarach życia społeczno-gospodarczego. Przedstawiając budżet na 2020 r., rząd jest hurraoptymistyczny, jeśli chodzi o dochody, i niepewny w zakresie pokrycia wydatków. Diabeł tkwi w szczegółach, a te nie wyglądają optymistycznie dla pracowników.
Rząd przyznaje, że źródłem wzrostu ma być konsumpcja prywatna, a zatem jego ciężar będzie leżał na gospodarstwach domowych. Opierając główne źródło dochodów na VAT, którego stawki znów zostaną utrzymane, zakłada się, że wydatki będą finansowane przez pracujących. Obniżenie PIT z 18 do 17 proc. przy utrzymaniu status quo dla lepiej zarabiających i pozostawieniu 19-proc. podatku liniowego PIT dla przedsiębiorców jest symboliczne.
Główny ciężar dochodów z PIT wciąż leży na nisko i średnio zarabiających i nic tu raczej nie zmieni podwyższenie pracowniczych kosztów uzyskania przychodów. A pamiętajmy, że PIT jest trzecim po VAT i akcyzie kluczowym źródłem dochodów państwa. Nierównowaga między kapitałem a pracą z korzyścią dla kapitału zostanie utrzymana. Co ważniejsze, PiS podtrzymuje stan, w którym bardziej opłaca się prowadzić działalność gospodarczą niż być zatrudnionym na umowie o pracę.
Analiza założeń budżetu nie napawa optymizmem, jeśli chodzi o usługi publiczne. Ich jakość nie wzrośnie, a koszty edukacji i ochrony zdrowia nadal będą ciążyć na dochodach obywateli. Co więcej, płace pracowników państwowej sfery budżetowej wciąż będą niskie. A w perspektywie długoterminowej trudno znaleźć prorozwojowe mechanizmy tworzące warunki do wzrostu innowacyjności.
Wydaje się, że utrzymana zostanie polityka niesprzyjająca realizacji Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, w tym zwiększeniu aktywności zawodowej pracujących. Przyjęty model polityki redystrybucyjnej podtrzymuje niską aktywność, która już teraz należy do najniższych w UE. Jeśli będziemy tym welfare state, jak obiecuje Mateusz Morawiecki, to raczej konserwatywnym niż socjaldemokratycznym.
Budżet na 2020 r. jest tylko pozornie prospołeczny. Hojne transfery, choć stanowią ważny i potrzebny element polityki redystrybucji, będą w głównej mierze finansowane przez nisko i średnio zarabiających. Zmiany podatkowe mają charakter symboliczny, a w praktyce zostanie utrzymany niesprawiedliwy społecznie system obciążeń podatkowych utrwalający rozwarstwienie. A budżet będzie zrównoważony za pomocą jednorazowych czynników, sięgania po środki celowe niezgodnie z ich przeznaczeniem i wzrostu obciążeń uderzających w pracowników.