W boliwariańskiej Wenezueli równie powszechna jak ropa jest korupcja. To ona stała się zrębem reżimów Hugo Chaveza i Nicolasa Maduro
Gdyby wpisywano do Księgi Rekordów Guinessa państwa z największą korupcją, to z pewnością Wenezuela byłaby na pierwszym miejscu. Wątpię, by jakikolwiek inny kraj był nią tak przeżarty – mówi mi Andres (imię zmienione), który do grudnia 2018 r. pracował w spółce zależnej od PDVSA (Petroleos de Venezuela SA), wielkiego państwowego koncernu naftowego. Prosi o niepodawanie nazwy swojej byłej firmy, bo obawia się, że zostanie rozpoznany. – U nas też cały czas były wałki. PDVSA wysyłało nam zepsuty sprzęt do naprawy, a my wystawialiśmy faktury za lewe remonty – dodaje.
Magazyn okładka 15 lutego / Dziennik Gazeta Prawna
Była firma Andresa jest w 49 proc. własnością PDVSA, zaś w 51 proc. należy do prywatnego inwestora. Zajmuje się konserwacją sprzętu do wiercenia szybów naftowych, ale – co potwierdza wielu wenezuelskich dziennikarzy – jest też wykorzystywana do robienia przekrętów finansowych, na których bogaci się kierownictwo PDVSA i ludzie prezydenta Nicolasa Maduro. Podobnych firm działających według takiego schematu jest mnóstwo – żadna nie zajmuje się produkcją ropy, wszystkie świadczą usługi na rzecz koncernu. – Szefostwo chciało mnie zmusić do przygotowania fikcyjnego raportu finansowego, który miał być podkładką do wyprowadzenia pieniędzy. Kiedy odmówiłem, szef zagroził mi, że sam zostanę oskarżony o łapówkarstwo. Na szczęście nie mieli dowodów, a potem szybko się zwolniłem – opowiada.
Poznanie mechanizmów działania państwa rewolucji boliwariańskiej od czasów przejęcia władzy przez Hugo Chaveza w 1999 r. pozwala zrozumieć jego dzisiejszą sytuację. Wenezuela znajduje się w największym kryzysie w swojej historii. Choć jest krajem o największych zasobach ropy na świecie i jej mieszkańcy mogliby żyć równie dostatnio co obywatele państw Zatoki Perskiej, notuje już dwumilionową inflację, a międzynarodowe instytucje szacują, że do końca 2019 r. może ona sięgnąć 10 mln proc. Ponad 3 mln osób spośród 38 mln mieszkańców już wyemigrowało do państw ościennych (granicę z Brazylią i Kolumbią codziennie przekracza ok. 5 tys. osób). W kraju brakuje wszystkiego – leków, wody, żywności, prąd i gaz są dostarczane z przerwami. Według ankiety ENCOVI (narodowa ankieta badająca poziom życia) 87 proc. społeczeństwa żyje w skrajnej biedzie, najubożsi umierają z głodu, tak samo jak chorzy na raka czy zakażeni wirusem HIV, bo leki nie docierają od lat. Gwałtownie spada wydobycie ropy ze względu na zrujnowaną infrastrukturę. Wenezuelska produkcja, jeśli chodzi o wszystkie krajowe przedsiębiorstwa, spadła o ponad 50 proc. w stosunku do 1999 r. Niemal codziennie odbywają się tysiące demonstracji w różnych miastach, podczas których zdesperowani ludzie żądają ustąpienia Nicolasa Maduro i wpuszczenia do kraju pomocy humanitarnej.

Dzieci na żer

– Reżim Maduro jest nie tylko okrutny, ale też głupi. Bo doprowadzając do ruiny przemysł naftowy, pozbawił się znacznej części przychodów, a przez to jest teraz bliski upadku – konstatuje Andres. Według niego korupcją jest przeżarta przede wszystkim PDVSA, która jest głównym źródłem dochodów państwa – kradnie zarząd oraz menedżerowie, kradną zwykli pracownicy, rozbierając i wynosząc elementy instalacji naftowych, bo zarobki są tak niskie, że tylko ich sprzedaż pozwala im przetrwać.
Jednak reżim przyzwala swoim na bezkarne rozkradanie państwa. – Nigdy nie doszło do procesu czy nawet zwolnienia menedżera. Rząd ściga szaraczków, by pokazać, że walczy z korupcją. W rzeczywistości karze ich dlatego, że przez ich działania tracą funkcjonariusze reżimu, którzy nie mogą wzbogacić się na tym, co zostało już ukradzione przez zwykłych pracowników – mówi Andres.
Dodaje, że upadku wenezuelskiego przemysłu naftowego nie należy wiązać z wahaniami cen surowca na światowych rynkach, lecz z patologią, która nastała wraz z objęciem rządów przez Chaveza, który znacjonalizował branżę i wymienił kompetentnych ludzi na swoich zaufanych. Kolejną decyzją zmarłego w 2013 r. prezydenta było stworzenie grupy Petrocaribe, która po preferencyjnych cenach sprzedawała ropę „bratnim” państwom regionu, takim jak Kuba czy Dominikana. Jednak pieniądze ze sprzedaży, jak ustalili to wenezuelscy dziennikarze, nigdy nie trafiły do budżetu państwa, a zasilały konta najpierw Chaveza i jego ludzi, a teraz Maduro i jego współpracowników. Organizacja pozarządowa Transparencia Venezuela (TV), zajmująca się badaniem poziomu korupcji, szacuje, że od 2005 r. ok. 21 proc. produkcji ropy naftowej było rozkradane lub pokątnie sprzedawane.
Opowieść Andresa potwierdza szefowa TV Mercedes de Freitas. Zwraca ona uwagę, że ta wielka państwowa spółka jest matką korupcji. Dodaje przy tym, że każdą działalność komercyjną w kraju kontroluje armia – także zamieszana w rozkradanie państwa.

Rządy junty

Na 33 wenezuelskie ministerstwa aż 15 jest zarządzanych przez wojskowych. Najszersze kompetencje ma resort obrony, w którym znajduje się mnóstwo departamentów niemających kompletnie nic wspólnego z obronnością, bo mundurowi zajmują się także zarządzaniem kluczowymi sektorami gospodarki. Na przykład dwie największe firmy, które importują żywność, kierowane są przez nich.
Zajmują się oni również bardziej dochodowym biznesem. Według Mercedes de Freitas armia jest zamieszana w przemyt narkotyków. Przypomina, że Diosdado Cabello, szef Zgromadzenia Konstytucyjnego, był oskarżany przez amerykański Departament Skarbu o udział w handlu kokainą, którą przewożono samolotami prezydenta Maduro. Ochronę przedsięwzięciu gwarantowali wojskowi.
– W Wenezueli wojsko działa jak organizacja przestępcza, jednak to nie handel narkotykami przynosi mu największe profity – mówi de Freitas. Podkreśla, że mundurowi czerpią zysk przede wszystkim z kontrabandy benzyny. Ta, mimo implozji państwa, wciąż jest do dostania za darmo (na stacji tankuje się tyle, ile chce, a płaci, jeśli w ogóle, wedle uznania). Państwo kupuje ją za petrodolary – to paradoks Wenezueli. Nie posiada ona rafinerii zdolnych do produkcji benzyny, eksportuje więc ciężką ropę i za zarobione pieniądze sprowadza paliwo do aut.
Korzystają na tym maluczcy: wystarczy zatankować benzynę w Wenezueli, dotrzeć do Kolumbii lub Brazylii i sprzedać paliwo – to sposób na szybki zarobek (w Brazylii litr benzyny kosztuje w przeliczeniu ok. 1,20 dol.). Mercedes de Freitas mówi, że z tego procederu utrzymują się całe rodziny, a wojsko pobiera haracze za możliwość przekroczenia granicy z pełnym bakiem. Ale też sami żołnierze przewożą przez granicę paliwo.

Miliony za umowy

Szefowa Transparencia Venezuela zwraca uwagę, że władze od wielu lat nie informują o poziomie podstawowych wskaźników gospodarczych, takich jak inflacja, nie ma również żadnych oficjalnych danych dotyczących wydatków z budżetu państwa. – Wszystko jest ukrywane, informacje, na podstawie których jesteśmy w stanie oszacować poziom korupcji, uzyskujemy w wyniku śledztw dziennikarskich. Dzięki nim wiadomo, że w niemal 70 proc. państwowych firm odnotowano przypadki łapówkarstwa– mówi de Freitas.
Tajemnicą poliszynela jest degradacja parku narodowego Canaima, gdzie na polecenie rządu utworzono nielegalne kopalnie złota. Wydobycie jest kontrolowane przez kolumbijską partyzantkę terrorystyczną ELN (Armia Wyzwolenia Narodowego) – Maduro zezwala jej na działanie na terytorium swojego kraju, by destabilizować wrogą mu Kolumbię.
Antonio Rivero, były generał FANB (Narodowe Boliwariańskie Siły Zbrojne), który najpierw został wsadzony do więzienia przez reżim za organizację demonstracji opozycyjnych, a dziś żyje na wygnaniu w Stanach Zjednoczonych, w rozmowie ze mną potwierdza słowa Mercedes de Freitas wskazujące na ogromną skalę korupcji w wojsku. Sam odszedł, kiedy ujawniono, że Diosdado Cabello był uwikłany w przemyt złota. Jednak, jak mówi, w czasie swojej służby był świadkiem niezliczonej liczby działań korupcyjnych. – Wielu moich kolegów z pensją 1 tys. dol. miesięcznie miało ogromne nieruchomości i kilka samochodów. To niemożliwe, żeby dorobić się tego wszystkiego przy tak niskich zarobkach – opowiada Rivero. Były generał przyznaje, że przez jego ręce przechodziły papiery finansowe, które wskazują na to, że jeden z wenezuelskich gen. Carlos Mata Figueroa, były minister obrony narodowej, handlował żelazem i aluminium. Wysokiej rangi wojskowi dorabiali się także na kontraktach zbrojeniowych z zagranicznymi firmami, ułatwiając między innymi Rosji, Chinom i Białorusi sprzedaż uzbrojenia Wenezueli. – Mnie także kilkakrotnie składano propozycję korupcyjną. Kiedy byłem w czynnej służbie, jeden z europejskich polityków zaproponował mi 20 mln dol. za realizację wspólnego projektu, argumentując, że wszyscy nasi wojskowi tak robią. Nie zgodziłem się – mówi Rivero.

Raj dla karteli

Były generał dodaje, że Wenezuela stała się także obszarem działań karteli narkotykowych i ugrupowań terrorystycznych. – Już Chavez usankcjonował współpracę z kolumbijską komunistyczną partyzantką FARC, która przede wszystkim zajmowała się przerzucaniem kokainy przez Wenezuelę do Stanów Zjednoczonych. Chociaż FARC się rozpadła, to nic się nie zmieniło, bo dziś robią to inne ugrupowania, ale oczywiście rozkazy przychodzą z samej góry – mówi Rivero. Były wojskowy dodaje, że schronienie w Wenezueli jeszcze za czasów jego służby znaleźli żołnierze i przywódcy Hezbollahu, islamskiego ugrupowania terrorystycznego wspieranego przez Iran.
Według niego reżim działa jak jeden wielki kartel powiązany siatką zależności finansowych, a Maduro wcale nie jest jego liderem, ale jednym z elementów zależnym od innych, dlatego też cały czas nie został obalony. Wenezuelski system opiera się bowiem na wielu graczach, którzy, dopóki będzie co ukraść, dopóty będą toczyć walkę o zachowanie nad nim kontroli.