Izrael pogrąża się w kryzysie rządowym. Możliwe są przyspieszone wybory. Tymczasem sytuacja w Strefie Gazy daje premierowi Benjaminowi Netanjahu szansę na pokonanie konkurentów. Wystarczy, że Izrael porozumie się z terrorystami z Hamasu. Wbrew pozorom taka umowa jest bardzo realna.
Wydawało się, że Izrael i Hamas są na skraju wojny sprowokowanej wpadką komandosów izraelskiej armii (IDF). Zamiast spokojnie zainstalować urządzenia wywiadowcze, specjaliści od zwiadu za liniami wroga z jednostki nr 212 Sajeret Maglan wdali się w wymianę ognia niedaleko miasta Chan Junis w Strefie Gazy. Zginęło sześciu ludzi Hamasu i izraelski oficer. To, co nastąpiło później, mogło wyglądać na wojnę, ale w rzeczywistości było jedynie wymianą brutalnych komunikatów. Hamas pokazał, że może skutecznie atakować Izrael, wystrzeliwując tak wiele pocisków, że nawet Żelazna Kopuła wszystkich nie zatrzyma. Z kolei samoloty IDF pokazały, że w Gazie nie ma miejsc bezpiecznych.
Dobitnym sygnałem było nagranie Hamasu pokazujące atak kierowaną rakietą przeciwpancerną na izraelski autobus. Pocisk eksplodował kilka chwil po tym, jak z pojazdu wysiedli ostatni żołnierze. Palestyńczycy wiedzieli, że masakra zmusiłaby IDF do otwartej wojny. Zamiast tego zademonstrowali możliwości i poziom samokontroli. Były też groźby eskalacji. Izraelczycy pokazali czołgi zmierzające w stronę granicy, a Hamas zapowiedział ataki na Tel Awiw, po czym na froncie zapadła cisza. To dowód kontroli nad konfliktem, który równie łatwo podgrzać jak wyciszyć.
Zaskoczeń jest jednak więcej. Komitet do spraw bezpieczeństwa obradujący w sztabie IDF nie doszedł do żadnych wniosków, co w praktyce oznacza, że nic się nie stało, choć Izraelczycy, żyjący w cieniu rakiet Hamasu, wyszli na ulice, demonstrując furię z powodu braku rozstrzygającego uderzenia przeciwko terrorystom. Z kolei Gaza świętuje sukces, jakim było przetrwanie wymiany ciosów z regionalnym mocarstwem.
To nie koniec zadziwiających wydarzeń. W ceremonii upamiętniającej ofiary starcia pod Chan Junis udział wziął generał Ahmad Abd al-Chalik, odpowiedzialny za sprawy palestyńskie w wywiadzie Egiptu. Jeszcze niedawno żołnierze tego kraju zalewali ściekami tunele przemytnicze Hamasu, potępianego w Kairze za związki z Bractwem Muzułmańskim i Państwem Islamskim na Synaju. Teraz wysoki rangą oficer wywiadu otwarcie bratał się z sekretarzem generalnym Hamasu Jahją as-Sinwarem, zapewniając jego ugrupowaniu niespotykany dotychczas poziom legitymacji międzynarodowej. Bardziej zaskakująca mogłaby być już tylko wspólna parada z udziałem żołnierzy IDF i członków Brygad al-Aksa z Gazy.
To wszystko łączy się z wydarzeniami z 8 listopada, kiedy to Izraelczycy pozwolili dyplomacie z Kataru Muhammadowi al-Amadiemu przewieźć do Strefy Gazy trzy walizki z 15 mln dol. na wynagrodzenia dla urzędników administracji Hamasu. Pojawiają się nawet doniesienia o możliwości uwolnienia przez Izrael przetrzymywanych działaczy Hamasu i wymianie zwłok między terrorystami i IDF. Wraca też pomysł otwarcia portowego terminala przeładunkowego dla Gazy na Cyprze, dzięki któremu Izraelczycy mieliby pewność, że zniesienie blokady palestyńskiego terytorium nie zagrozi ich bezpieczeństwu.
Także z perspektywy międzynarodowej dawno nie było tak dobrych warunków dla długoterminowej hudny, czyli 25-letniego porozumienia o zawieszeniu broni między Izraelem a Strefą Gazy. Dzięki temu mieszkańcy Gazy i południowego Izraela będą mogli normalnie żyć, z nadzieją, że kolejne pokolenia nie wrócą na ścieżkę wojenną. Hudna będzie ciosem dla Iranu, który starał się utworzyć w Gazie drugi front na wypadek konfrontacji z Izraelem w Libanie i Syrii. Perspektywa osłabienia Teheranu zachęca kraje Zatoki Perskiej do zainwestowania w rozwój palestyńskiej enklawy. Arabia Saudyjska i Izrael są tutaj naturalnymi sojusznikami. Porozumienie ułatwi też życie Egipcjanom toczącym wojnę z islamistami na Synaju, dla których konflikt palestyńsko-izraelski jest źródłem ludzi, pieniędzy i broni.
Porozumienie pobłogosławiłby też prezydent USA Donald Trump, który osiągnąłby w ten sposób upragniony sukces na arenie międzynarodowej. Z kolei Europa chętnie zapłaci za wygaszenie jednego z najgorętszych punktów zapalnych nad Morzem Śródziemnym. Perspektywa umowy z Hamasem kusi także premiera Izraela. Netanjahu walczy z rosnącą w siłę prawicą na czele z Naftalim Bennettem i boryka się ze śledztwami korupcyjnymi. Rezygnacje kolejnych ministrów powodują, że wybory mogą się odbyć w każdej chwili, choć kadencja Knesetu kończy się dopiero za rok. W tej sytuacji hudna da Netanjahu przewagę konkurencyjną nad rywalami. Ani prawicowiec Bennett, ani liberał Ja’ir Lapid nie zakończą konfliktu wokół Gazy. Zrobić to może tylko obecny premier, który w regionie i na świecie cieszy się opinią twardego i skutecznego polityka.
Wystarczająco wielu Izraelczyków poprze porozumienie, aby szef rządu pozostał u władzy. Jeżeli natomiast umowy z Hamasem zawrzeć się nie uda, Netanjahu zawsze ma w zanadrzu plan wojenny, który również poprze wielu obywateli państwa żydowskiego. Wszystko to powoduje, że trudny do wyobrażenia scenariusz porozumienia, a w praktyce sojuszu pomiędzy Izraelem i terrorystami z Hamasu z dnia na dzień staje się coraz bardziej realny. Dzięki miesiącom zakulisowych manewrów i niedocenianej często sprawności politycznej każdej ze stron pojawił się scenariusz korzystny dla wszystkich. Klasyczne „win-win”.
Oczywiście umowa nie została jeszcze zawarta, a jej przeciwnicy zrobią wszystko, żeby do niej nie dopuścić. Ostatniego słowa nie powiedzieli Irańczycy, islamistyczni fanatycy ani skrajna prawica w Izraelu. To powoduje, że Izraelczycy i Palestyńczycy znowu wchodzą w bardzo niebezpieczny okres. Historia pokazuje, że perspektywa przełomowego porozumienia zawsze powoduje wzrost zagrożenia terrorystycznego. Cywilom po obu stronach płotu wokół Strefy Gazy należy jednak życzyć, aby politykom udało się porozumieć, zanim znowu poleje się krew.
Hudna będzie ciosem dla Iranu, który starał się utworzyć w Gazie drugi front