Ojkofobia nie jest przyrodzona tylko części elit, tym powiedzmy, liberalno-lewicującym. Łatwo o niechęć do ojczyzny, o ile identyfikujemy się z własnym krajem tylko wtedy, kiedy nasza partia rządzi, zaś kiedy władzę dzierży nasz rywal, to wtedy śpiewamy „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”.
Wielu na polskiej prawicy z zainteresowaniem śledziło wybory we Francji, w Austrii, we Włoszech, a ostatnio w Szwecji – kibicując tym, którzy „są przeciw” establishmentowi. Dopingowali zatem tym, którzy wygrywając, zarówno osłabiliby Polskę w Europie, jak i m.in. staraliby się ograniczyć swobodę przekraczania granic i podejmowania pracy m.in. Polakom.
Stare elity przesadziły w kreowaniu nieprawdziwego obrazu wydarzeń w Europie. Ani wyśmiewanie polskiej prawicy, ani pouczanie głupich Polaków nic jednak nie da (podobnie jak nie daje wiele obrażanie się na głupich Szwedów czy głupich Francuzów), bo „głupi” wcale od „mądrych” głupsi nie są. Mamy jednak na głowie niebezpieczne zjawisko: idee tolerancji, społeczeństwa obywatelskiego, kompromisowego charakteru „skonsolidowanej demokracji”, wolności jednostek i praw człowieka coraz częściej są uważane za hasła w oczywisty sposób proestablishmentowe. Ich negowanie stanowi zatem element podważania narracji dosyć dobrze w Polsce znanej: niech będzie, jak było. Ci, którzy nie chcą, aby było, jak było, przecinając gorset politycznej poprawności, tną również sznurki z napisem „wartości europejskie”. A widząc, jak elity histerycznie reagują na podobne akcje, tną z jeszcze większym animuszem.