Kolumbijczycy dokonają w niedzielę wyboru między konserwatystą Ivanem Duque a lewicowym kandydatem na prezydenta Gustavo Petro. Będzie to druga tura pierwszych wyborów prezydenckich po wynegocjowanym w 2016 r. rozwiązaniu lewicowej partyzantki FARC.

W pierwszej turze wyborów 27 maja Duque, który według wszystkich sondaży jest faworytem drugiej tury, otrzymał 7,5 mln głosów (39,14 proc.), podczas gdy były burmistrz Bogoty Petro - 4,8 mln (25,08 proc.) głosów. 41-letni kandydat konserwatystów ma w II turze szanse na wyprzedzenie rywala o 13-20 punktów procentowych.

Kolumbijskie media określają jednak sytuację w przeddzień głosowania jako "niezwykle dynamiczną". Nastąpiła mobilizacja elektoratu; podczas gdy w poprzednich wyborach prezydenckich prawie 60 proc. uprawnionych nie poszło do urn, w pierwszej turze obecnych głosowało ponad 53 proc. z blisko 37 mln uprawnionych.

Światowe media odnotowały fakt, że z prawa głosu skorzystała również większość byłych rebeliantów z Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC) na czele z ich byłym dowódcą Rodrigo Londono, ps. Timoszenko. Kolumbijska ulica przyjęła to na ogół jako demonstrację woli społecznej reintegracji ze strony byłych "guerrilleros", którzy przez dziesięciolecia kontrolowali znaczną część terytorium kraju.

Hasło walki "z wszechogarniającą korupcją" starej klasy politycznej, pod którym prowadził kampanię Gustavo Petro, lider politycznego ruchu Colombia Humana, były członek rozwiązanego 28 lat temu niewielkiego lewicowego ugrupowania partyzanckiego M-19, przyciągnęło szerokie rzesze najmłodszych wyborców.

"Były partyzant wykorzystał niezadowolenie społeczeństwa i nastroje antyestablishmentowe" - komentował po pierwszej turze wyborów hiszpański dziennik "El Pais".

Również Ivan Duque, lider partii Centrum Demokratyczne, oparł swą argumentację wyborczą na krytyce "powszechnej korupcji", twierdząc, że to spuścizna po rządach poprzedniego prezydenta Juana Manuela Santosa, uhonorowanego w 2016 r. Pokojową Nagrodą Nobla za wysiłki na rzecz zakończenia wojny domowej w Kolumbii.

Obaj rywale zwrócili się do swych wyborców z podobnymi hasłami antykorupcyjnymi i krytyką klasy politycznej związanej z ustępującym prezydentem, chociaż różnią się zasadniczo co do modelu demokracji, jakiego pragną dla Kolumbii.

Niewiadomą pozostaje polityka, jaką prawdopodobny zwycięzca II tury wyborów, Duque, poprowadzi wobec integracji byłych członków partyzantki FARC w społeczeństwie.

Według analityka Sergio Guzmana, rezultaty wyborów zagrażają przede wszystkim spuściźnie politycznej ustępującego prezydenta, również jeśli chodzi o pokój, który po 52 latach przywrócił krajowi, zawierając z FARC porozumienie o rozwiązaniu partyzantki i reintegracji byłych partyzantów do społeczeństwa.

Analiza przemówień obu politycznych rywali w wyścigu do prezydentury skłania do wniosku, że to korupcja w szeregach "klasy politycznej" bardziej niż bezpieczeństwo wewnętrzne i przyszłośc byłych partyzantów stanowi dziś główne zmartwienie Kolumbijczyków. Ostatnio popularność Santosa w sondażach spadła poniżej 20 proc., a pierwszą inicjatywą nowego prezydenta ma być referendum antykorupcyjne wyznaczone już na 26 sierpnia.

"Wszyscy kradną!" - to zdanie powtarza się nieustannie w wypowiedziach obu kandydatów. La Contraloria, organ nadzorujący firmy państwowe, obliczył w przeddzień wyborów, że korupcja kosztuje każdego roku państwo ponad 14 mld dolarów.

Przełom w publicznej świadomości stanowiła słynna afera kolumbijskiego koncernu budowlanego Odebracht, który utkał własną sieć korupcyjną oplatającą niemal wszystkie administracje państwowe w Ameryce Łacińskiej.