Brytyjskie media poinformowały w poniedziałek, że rząd może rozważać udział Wielkiej Brytanii w interwencji w Syrii. W niedzielę syryjskie siły rządowe oskarżono o użycie broni chemicznej wobec ludności cywilnej.

Centrowy "The Times" zaznaczył, że pomimo początkowo stanowczego stanowiska rządu, że "jeśli powstanie propozycja działania, w której Wielka Brytania może być przydatna, to przyjrzymy się dostępnym opcjom", to jakiekolwiek zaangażowanie wojskowe wymagałoby autoryzacji ze strony Izby Gmin, gdzie mogłoby spotkać się ze sprzeciwem m.in. opozycyjnej Partii Pracy. Jej lider Jeremy Corbyn odmówił jednoznacznego potępienia syryjskiego przywódcy Baszara el-Asada i obciążenia syryjskiego rządu odpowiedzialnością za weekendowy atak.

Wysokie rangą źródło w brytyjskim wojsku powiedziało "Timesowi", że akcja odwetowa koalicji państw jest możliwa, ale wymaga szczegółowych konsultacji w zakresie prawa międzynarodowego. Z kolei szef komisji spraw zagranicznych w Izbie Gmin Tom Tugendhat z Partii Konserwatywnej ocenił, że "jest nieco zawiedziony tym, że rząd nie zdecydował się jeszcze odpowiedzieć na ten atak".

Szefowa działu polityki obronnej dziennika Deborah Haynes zaznaczyła, że jest "niemal pewne", że do odpowiedzi wojskowej szykują się Stany Zjednoczone, co zwiększy presję na Wielką Brytanię i pozostałych europejskich sojuszników, np. Francję. Jak zaznaczyła, oprócz wykorzystania Królewskich Sił Powietrznych do taktycznych nalotów na bazy reżimu, Wielka Brytania mogłaby przeprowadzić cyberataki na osoby powiązane z Asadem, próbując zakłócić działalność reżimu i przerwać łańcuch decyzyjny.

W komentarzu redakcyjnym "Times" zaznaczył, że "Rosja powinna być zawstydzona swoją współpracą z morderczym Asadem" w związku z oskarżeniem przez Moskwę syryjskiej opozycji o zmyślenie ataku chemicznego. Gazeta ostrzegła także przed zapowiadanym niedawno przez amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa wycofaniem amerykańskich wojsk z kraju, podkreślając, że "doprowadziłoby to do tego, że Rosja, Iran i niemal na pewno Turcja podzieliłyby kraj na strefy wpływów", a Asad umocniłby się na swoim stanowisku.

Konserwatywny "Telegraph" ocenił z kolei, że po opowiedzeniu się w 2013 roku przez brytyjski parlament przeciwko interwencji w Syrii rosyjski prezydent Władimir Putin był w stanie "wykorzystać niezdecydowanie Stanów Zjednoczonych". Jak jednak zaznaczono, od tamtej pory sytuacja w regionie się pogorszyła, bo oprócz Rosji w konflikt zaangażowana jest także Turcja, która walczy z Kurdami, a Iran "napina swoje mięśnie", co pogłębia niepewność ze strony Izraela. "Być może wszyscy powinniśmy być zaniepokojeni" - napisano.

W komentarzu dla gazety poseł Partii Konserwatywnej i członek parlamentarnej komisji ds. polityki bezpieczeństwa Johnny Mercer ocenił, że "praktycznie nie ma możliwości skutecznej interwencji w Syrii", w szczególności, jeśli wymagałaby ona zgody Izby Gmin.

"Wybieramy rząd i premiera w świadomości, że mają wiedzę, znają ryzyko i możliwe skutki takich decyzji. Zdecydowanie się na skierowanie się do parlamentu, jakby liderzy nie mieli odwagi sami podejmować decyzji, jest wygodną wymówką" - napisał.

"Być może prawie nie mamy możliwości, ale nie do końca: każda osoba zaangażowana w proces decyzyjny w sprawie użycia broni chemicznej powinna stać się celem (...), a bazy, z których wystrzelono pociski, powinny być zrównane z ziemią" - dodał.

Organizacja Syrian American Medical Society (SAMS) oskarżyła w niedzielę syryjskie władze o atak chemiczny na szpital we Wschodniej Gucie na wschód od Damaszku, gdzie miało zginąć co najmniej 41 osób. Syryjski rząd odrzucił te oskarżenia.