Wraz z zakończeniem nieformalnego szczytu przywódców unijnych państw rozpoczyna się prawdziwa batalia o przyszłość unijnej kasy. Finał 2 maja, kiedy Komisja Europejska opublikuje wstępny projekt przyszłej perspektywy finansowej.
Na tym etapie negocjacji główna linia podziału biegnie między państwami, które chcą zwiększenia składek na unijny budżet, i tymi, które się temu sprzeciwiają. Pierwsze to głównie kraje, które więcej otrzymują z budżetu (czyli tzw. beneficjenci netto), w tym Polska. Wśród tych drugich są te, które więcej wpłacają (czyli tzw. płatnicy netto) – w tym Holandia, Dania i Austria.
Podział na te dwa obozy jest pokłosiem dyskusji nad pytaniem: jak zasypać dziurę, którą w budżecie wyrwie wyjście z Unii przez Wielką Brytanię. Ubytek to 10 mld euro rocznie (ok. 42 mld zł – niewiele mniej niż strumień środków, jaki co roku płynie z Brukseli nad Wisłę). Najprostsza odpowiedź: zwiększyć składki członkowskie, które stanowią prawie 70 proc. unijnego budżetu. – Mocno optujemy za powiększeniem składek do unijnego budżetu nawet do poziomu 1,2 proc. dochodu narodowego brutto – oświadczył po szczycie premier Mateusz Morawiecki.
Dochód narodowy brutto pokazuje dochody wszystkich firm i mieszkańców z danego kraju bez względu na to, gdzie są wypracowywane. To nieco inna kategoria niż produkt krajowy brutto. DNB, w odróżnieniu od PKB, uwzględnia np. pieniądze przysłane do kraju przez Polonię. Nie uwzględnia zysków transferowanych z Polski przez międzynarodowe korporacje.
Wyższe składki lub rezygnacja z rabatów
Powiększenie składki do poziomu 1,2 proc. DNB nie oznaczałoby, że właśnie tyle kraje członkowskie będą wpłacać do unijnego budżetu. To tylko limit wydatkowy – w rzeczywistości państwa członkowskie wpłacają mniej. Niewątpliwie wraz z podniesieniem limitu składki poszłyby w górę. W obecnej perspektywie finansowej limit wynosi 1 proc. DNB (budżet na lata 2014–2020 negocjowano w warunkach kryzysu, stąd wartość tego wskaźnika na niższym poziomie niż w poprzednich perspektywach). Odpowiedzialny za budżet komisarz Günther Oettinger stwierdził niedawno, że wartość ta powinna wynosić „1,1x”. Wartość „x” powinny uzgodnić państwa członkowskie.
Oprócz Polski za zwiększeniem składek opowiadają się m.in. Rumunia, Litwa, Łotwa i Estonia. Na konferencji prasowej po weekendowym szczycie unijnych przywódców Jean-Claude Juncker, przewodniczący Komisji Europejskiej, ocenił, że takich państw jest 14-15. Czy za zwiększeniem budżetu są wszystkie kraje naszego regionu? Grupa Wyszehradzka, której spotkanie odbyło się przy okazji piątkowego szczytu, nie zajęła w tej sprawie wspólnego stanowiska.
Kolejnym sposobem na zasypanie dziury byłaby rezygnacja z rabatów, z których korzysta obecnie kilka państw członkowskich. Poza Wielką Brytanią dotyczy to Danii, Holandii, Szwecji i Niemiec. Nieoficjalnie wiadomo, że Komisja, która w maju ma zaprezentować projekt budżetu, będzie próbowała przeforsować zniesienie zniżek.
Jak mówi jednak nasze źródło w Brukseli, rabaty dla czterech krajów stanowią niewielki udział w budżecie (w obecnej perspektywie finansowej np. Dania płaci roczną składkę mniejszą o 130 mln euro), są natomiast bardzo istotnym elementem batalii o budżet. – Te państwa potrafią godzinami wykłócać się o miejsca po przecinku, by potem wrócić do swojego kraju i ogłosić wielki sukces negocjacyjny – mówi nasz rozmówca w Brukseli. Dodaje, że z punktu widzenia budżetu strata nie jest wielka (choć Holandia oszczędza w ten sposób 650 mln euro), natomiast zysk polityczny całkiem duży.
Większy wkład własny w projekty inwestycyjne
Innym pomysłem na to, by wycisnąć jak najwięcej z unijnego budżetu, jest zwiększenie wkładu własnego w projektach współfinansowanych przez Brukselę. W ten sposób liczba takich inwestycji pozostałaby na mniej więcej tym samym poziomie, ale do ich realizacji potrzebne byłyby mniejsze środki. Z kolei, żeby uniknąć dużych cięć w polityce spójności, rozważa się zwiększenie liczby finansowanych z niej obszarów. W ten sposób po środki te można byłoby sięgnąć przy projektach związanych z polityką migracyjną. Wiadomo także, że mają zmienić się kryteria przyznawania środków w ramach funduszy spójności – zamiast sprawdzać, jak PKB na głowę w obrębie danego regionu ma się do średniej unijnej, brano by pod uwagę np. stopę bezrobocia.
Polska opowiada się też za wprowadzeniem tzw. podatku cyfrowego, który płaciłyby duże firmy technologiczne, dzisiaj odprowadzające minimalne daniny od zysków osiąganych w Europie.
Premier Mateusz Morawiecki poparł również powiązanie wypłaty funduszy unijnych z europejskimi wartościami. Warunek: o ile będzie to bazowało na „bardzo obiektywnych kryteriach”. Jak mówi DGP unijne źródło, ważne jest to, w jakich obszarach owa warunkowość zostanie wprowadzona: czy będzie dotyczyć tylko polityki spójności, czy też całego budżetu. – Coraz częściej dominuje podejście, że wartości europejskie są uniwersalne, więc warunek ich przestrzegania powinien dotyczyć całego budżetu – słyszymy.
Zmienić się mogą także cele unijnych polityk, polityka spójności może zostać powiązana np. z kwestią migracyjną – więcej mogą dostać te państwa członkowskie, które przyjęły uchodźców.