Kontrowersja dotycząca reform wymiaru sprawiedliwości trwa dwa lata, więc proszę się nie spodziewać nagłych zwrotów akcji; dialog z UE w tej sprawie przyniesie pozytywne efekty, ale powoli - powiedział PAP wiceszef MSZ Konrad Szymański.

W rozmowie przed wtorkowym spotkaniem premiera Mateusza Morawieckiego z szefem KE Jean-Claudem Junckerem wiceminister ds. europejskich podkreślił ponadto, że relacji Warszawy i Brukseli "nie można sprowadzać tylko i wyłącznie do sporu o kształt polskich reform".

"To byłoby niesprawiedliwe. Jest wiele dziedzin, gdzie nasze relacje są dobre, gdzie nasze interesy są spójne. Na tym można wiele zbudować" - przekonywał Szymański. Jak dodał, w interesie wszystkich w Unii jest, aby "separować sprawę sporu o polskie reformy od innych równoległych procesów politycznych".

Niespełna tydzień po pierwszej po objęciu stanowiska szefa rządu wizycie Mateusza Morawieckiego w Brukseli KE ogłosiła decyzję o wszczęciu wobec Polski pierwszej części procedury z art. 7 unijnego traktatu. Jednocześnie zmianie premiera towarzyszyły - zarówno w Polsce, jak i w UE - nadzieje na poprawę atmosfery we wzajemnych relacjach. Jakie są szanse, że wtorkowe spotkanie Morawieckiego z przewodniczącym KE okaże się takim pozytywnym przełomem?

Konrad Szymański: Dla wszystkich w UE jest jasne, że premier Morawiecki stawia na dialog z Unią. Propozycja spotkania na najwyższym szczeblu była bardzo dobrze przyjęta. Kontrowersja w sprawie reform wymiaru sprawiedliwości trwa jednak dwa lata, więc proszę się nie spodziewać nagłych zwrotów akcji. Polska ma prawo do reform. Dialog na pewno przyniesie pozytywne efekty, ale powoli.

Można odnieść wrażenie, że ani po stronie Warszawy, ani Brukseli nie ma dziś gotowości zrobienia kroku w tył w którejkolwiek z kluczowych kwestii spornych. Jak w tym kontekście kształtują się dzisiaj możliwości nowego otwarcia we wzajemnych relacjach? Jakie są oczekiwania premiera związane z rozmową z Junckerem i, szerzej, z dialogiem dotyczącym praworządności w najbliższym czasie, jakie nowe argumenty bądź propozycje z naszej strony mogą pojawić się na stole?

K.Sz.: Argumenty, także nowe, będziemy prezentowali przedstawicielom UE bez pośrednictwa mediów. Nowe otwarcie jest jednak możliwe tylko wtedy, kiedy wszystkie zaangażowane strony okażą się do tego gotowe. Relacji Warszawy i Brukseli nie można sprowadzać tylko i wyłącznie do sporu o kształt polskich reform. To byłoby niesprawiedliwe. Jest wiele dziedzin - jedność instytucjonalna, wybrane aspekty bezpieczeństwa energetycznego, pierwsza faza negocjacji z Wielką Brytanią, mam nadzieję, że także budżet - gdzie nasze relacje są dobre, gdzie nasze interesy są spójne. Na tym można wiele zbudować.

Jakie działania podejmuje rząd, żeby zapewnić sobie poparcie państw UE niezbędne, aby zablokować przejście do drugiego etapu procedury? Czy jakieś państwa, poza Węgrami, zadeklarowały, że gotowość głosowania przeciwko stwierdzeniu poważnego ryzyka naruszenia wartości traktatowych przez Polskę? Czy partnerzy sformułowali wobec Warszawy jakieś oczekiwania dotyczące politycznej ceny, jaką Polska mogłaby zapłacić za ich poparcie?

K.Sz.: Postępowanie, które dziś dotyczy Polski, nie jest procedurą sankcyjną. To proces formowania politycznej oceny reform w naszym kraju. Nic więcej. Zanim sprawa trafi na posiedzenie Rady ds. Ogólnych, przedstawimy naszą ocenę sytuacji i detale poszczególnych ustaw wszystkim państwom członkowskim z oczekiwaniem rzetelnej i, co ważne, własnej oceny.

Jakie i na ile odczuwalne są na dziś dla Polski konsekwencje polityczne wdrożenia art. 7? W jakiej mierze wpływa ono na dialog z KE w innych sprawach, np. unijnego budżetu, polityki migracyjnej czy Nord Stream 2, oraz na polityczne pole manewru Polski w Brukseli?

K.Sz.: W interesie wszystkich jest, by separować sprawę sporu o polskie reformy od innych równoległych procesów politycznych. Infekowanie całej agendy UE byłoby niekorzystne dla wszystkich stron. Polska stara się zachowywać konstruktywnie wszędzie tam, gdzie widzimy dobrą wolę. Tego samego oczekujemy od innych.

Polski rząd podkreśla, że niemożliwe jest powiązanie funduszy unijnych z kryteriami praworządności. W piątek szerokim echem odbiły się jednak słowa szefa SPD Martina Schulza, iż Niemcy ograniczą wpłaty do budżetu UE, jeśli Polska i Węgry nie pomogą w rozwiązaniu kryzysu migracyjnego. Czy groźbę tę można traktować jako zapowiedź wywierania nacisku na Polskę w rozmowach budżetowych w odniesieniu do spraw spornych z KE, w tym także kwestii praworządności?

K.Sz.: Negocjacje budżetowe zawsze były pełne nacisków i szantaży. Będzie tego coraz więcej. Argument podniesiony przez przewodniczącego Schulza jest o tyle nietrafiony, że nasze kraje pomagają w rozwiązywaniu kryzysu migracyjnego. Poparliśmy szybki tryb trudnych i kosztownych uzgodnień z Turcją. Wydajemy czterokrotnie więcej pieniędzy na pomoc niż w roku 2015. Nasi pogranicznicy są obecni na południowych granicach UE. Wsparliśmy dużymi sumami inicjatywy gospodarcze i polityczne w krajach, gdzie rodzi się migracja. W grudniu dopięliśmy projekt V4 w Libii w porozumieniu z Włochami. To jest wyraz europejskiej solidarności. Nie popieramy jedynie relokacji, która jest środkiem całkowicie nieskutecznym.

Jakie inne - poza kwestią praworządności - tematy mogą zostać poruszone podczas rozmowy polskiego premiera z Junckerem?

K.Sz.: Spotkanie zapewne będzie dotyczyło całości relacji Warszawa-Bruksela. Nie możemy ich sprowadzać do konfliktu o polskie reformy. Oczekujemy lepszego wyważenia interesów w UE, byśmy mieli jeszcze więcej powodów do satysfakcji z polskiego członkostwa w UE. (PAP)