Portoryko jest częścią USA. Ale Waszyngton nie chce o tym pamiętać, gdy musi wyspę wspomóc. Woli na niej tylko zarabiać.
Magazyn 29 grudnia / Dziennik Gazeta Prawna
To, co się tutaj dzieje, zakrawa na zbrodnię ludobójstwa. Umieramy. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego najpotężniejsze państwo świata, Ameryka, nie potrafi zorganizować pomocy dla wysepki – mówiła 29 września burmistrzyni San Juan, stolicy Portoryko, Carmen Yulín.
Dziewięć dni wcześniej w wyspę uderzył huragan Maria, najpotężniejszy od 90 lat. Żywioł pochłonął oficjalnie ponad 50 ofiar. Jednak ta liczba od początku była źródłem kontrowersji – w mediach coraz częściej pojawiała się informacja o tysiącu zabitych. 18 grudnia rząd Portoryko nakazał rozpoczęcie śledztwa mającego ustalić, ile rzeczywiście osób zabiła Maria. Straty przez nią wywołane, koszty odbudowy i jej wpływ na gospodarkę Portoryko AIR Worldwide, amerykańska firma konsultingowa specjalizująca się w modelowaniu kosztów katastrof naturalnych, oszacowała na 40–95 mld dol. – w tym najgorszym scenariuszu to niemal równowartość rocznego PKB wyspy (105 mld dol.). Choć od tragedii minęły już trzy miesiące, większość mieszkańców wyspy wciąż nie ma prądu (często nie mają go nawet szpitale). Kłopoty są także z zapewnieniem pitnej wody, jedzenia, brakuje paliwa. Uszkodzone zostały oczyszczalnie ścieków, co skutkuje rosnącym ryzykiem epidemii leptospirozy – ciężkiej odzwierzęcej choroby, której powikłania mogą prowadzić do śmierci.
Portorykańczycy przypominają, że w 2010 r. Barack Obama w ciągu dwóch tygodni wysłał 22 tys. żołnierzy i 33 statki z lekami, jedzeniem, kocami i namiotami na Haiti, zdewastowane przez potężne trzęsienie ziemi. Prezydent Donald Trump wysłał do Portoryko jedynie 7,2 tys. żołnierzy oraz 2,8 tys. pracowników humanitarnych. – Błagam, panie Trump, niech pan weźmie sprawy w swoje ręce i ocali nasze życia. W przeciwnym wypadku świat zobaczy, że nie jesteśmy traktowani nawet jak obywatele drugiej kategorii, a jak zwierzęta – apelowała burmistrzyni San Juan.
Portorykańczycy są obywatelami USA, a wyspa to tzw. terytorium zorganizowane nieinkorporowane Stanów Zjednoczonych. Ten status oznacza, że Portoryko jest częścią USA (ale nie stanem), choć obowiązuje tu jedynie część amerykańskiej konstytucji. De facto Portoryko, jak reszta podobnych terytoriów (Wyspy Dziewicze Stanów Zjednoczonych, Guam, Północne Mariany i Samoa Amerykańskie), jest zapomniane. I to nie tylko przez władze, bo ponad połowa obywateli USA nie wie, że Portorykańczycy są ich rodakami.
Niedawny huragan drastycznie pogorszył i tak już ich dramatyczną sytuację. Ostatnia dekada była okresem recesji na wyspie. PKB jest na poziomie z roku 2000, podczas gdy gospodarka USA wzrosła od tego czasu – i to pomimo krachu z 2008 r. – w sumie o 32,7 proc. Bezrobocie wynosi tu 10,6 proc., a w Ameryce 4,1 proc. – przy czym trzeba wziąć pod uwagę, że od 2000 r. liczba mieszkańców wyspy zmniejszyła się niemal o 10 proc., bo 400 tys. Portorykańczyków zdecydowało się szukać lepszego losu w kontynentalnych Stanach Zjednoczonych. 45 proc. z 3,4 mln obywateli, którzy pozostali na wyspie, żyje w ubóstwie. Elizabeth Aranda, profesor socjologii Uniwersytetu Południowej Florydy, która bada migracje populacji Portoryko, tak opisuje obecną sytuację: „W kontekście historycznych okresów wzmożonej migracji, jak na przykład po II wojnie światowej czy lat 80. ubiegłego wieku, obserwujemy właśnie jeden ze szczytów masowej emigracji”.
Terytorium zmaga się też z tak ogromnym zadłużeniem, że w maju tego roku rząd Ricardo Rosselló, gubernatora Portoryko, ogłosił bankructwo.
Jesteśmy kolonią
Portoryko należy do Stanów Zjednoczonych od ponad wieku. Dlaczego – będąc częścią najbogatszego państwa świata – jego obywatele są w tak trudnej sytuacji? Nie da się odpowiedzieć na to pytanie, nie sięgając do kolonialnej przeszłości wyspy, historii eksploatacji jej mieszkańców i zasobów naturalnych, która trwa do dziś.
Zanim statki Krzysztofa Kolumba przybiły do wybrzeży wyspy 19 listopada 1493 r., Arawakowie – jedna z grup etnicznych Indian Ameryki Południowej – rozwijali tu bogatą cywilizację przez niemal tysiąc lat. Sam Kolumb w swoich notatkach o Arawakach wspominał: „Są dobrze zbudowani, przystojni, o dobrych obliczach... nie noszą broni i prawdopodobnie wcale jej nie znają... powinni okazać się dobrymi sługami”. Panowanie Arawaków skończyło się 12 sierpnia 1508 r., kiedy hiszpański konkwistador Juan Ponce de León, odkrywca m.in. Florydy, został gubernatorem Borinquen (tak wyspę nazywali jej rdzenni mieszkańcy). Od tego dnia Portoryko nie odzyskało suwerenności.
Hiszpanie byli opętani gorączką złota. Podczas eksploatacji złóż szlachetnego metalu wymordowali niemal wszystkich rdzennych mieszkańców wyspy – jak podaje Russell Schimmer, specjalista z Uniwersytetu Yale od programu badań nad ludobójstwami – ich populacja spadła z ok. 30 tys. w 1508 r. do zaledwie ok. 1 tys. w 1520 r. W tym samym czasie na Hispanioli (obecnie Haiti, wyspie położonej na zachód od Portoryko), z ponad miliona ostało się 32 tys. rdzennych mieszkańców.
Po wymordowaniu Indian Europejczycy sprowadzili na wyspy czarnoskórych niewolników z Afryki, aby kontynuować odkrywkę. Złoża złota na Portoryko były jednak niewielkie i wyczerpały się już ok. 1530 r. Przedsiębiorczy kolonizatorzy szybko zdali sobie sprawę z innej zalety wyspy: razem z Kubą stanowiła ona kluczowy punkt na szlaku handlowym między Europą a Nowym Światem – terytoriami obecnych Stanów Zjednoczonych i Meksykiem. Słabnąca pozycja Hiszpanii na arenie międzynarodowej w XIX w. sprowokowała Francję i Wielką Brytanię do wciągnięcia Madrytu w kosztowne wojny. W ich wyniku kontrola Hiszpanii nad Portoryko zaczęła słabnąć, otwierając drogę do ekspansji w regionie dla Stanów Zjednoczonych.
W 1854 r., za sugestią amerykańskiego sekretarza stanu, w amerykańskiej prasie spopularyzowany został tzw. manifest z Ostendy, który przekonywał o militarnych korzyściach odebrania Kuby i Portoryko Hiszpanii. Podczas gdy zbliżająca się wojna secesyjna odwróciła uwagę opinii publicznej i polityków od ekspansji terytorialnej, manifest szybko podchwycił amerykański biznes, który szukał nowych rynków zbytu. Nacisk przyniósł efekt – w 1898 r. wybuchła wojna amerykańsko-hiszpańska. W imieniu rządu USA wyspę zajął gen. Nelson Miles i po słowach: „Przychodzę, niosąc wolność, sprawiedliwość i godność”, wcielił ją do Stanów Zjednoczonych. Portoryko stało się de facto kolonią USA. I dopiero w 1917 r. jego mieszkańcom nadano prawa obywatelskie.
Jednak Portorykańczycy nie mają prawa głosować w wyborach do Kongresu ani w wyborach prezydenckich. Ich przedstawiciele w Izbie Reprezentantów mogą obserwować obrady, lecz bez prawa głosu. Portoryko nie ma też reprezentacji w Senacie. Jako terytorium o statusie wspólnoty (US Commonwealth) wyspa otrzymuje mniejszą ilość środków federalnych niż inkorporowane w przeszłości przez USA terytoria i stany. W 2016 r., pomimo poważnego kryzysu finansowego na wyspie, rząd Portoryko wpłacił do federalnego budżetu 3,6 mld dol., w roku następnym środki federalne przeznaczone dla wyspy wyniosły 1314 dol. na mieszkańca. Dla porównania stan Vermont wpłacił do budżetu USA 4,5 mld dol., a jego mieszkańcy otrzymali 8965 dol. na głowę. Jomally Fernandes, 40-letnia mieszkanka wyspy, tak mówiła o jej sytuacji: „Jesteśmy kolonią. Nie możemy zabierać głosu w żadnych sprawach dotyczących USA, jednak musimy przestrzegać ich praw. Nie liczą się z nami”.
Tam, gdzie lata eksploatacji i nieumiejętnego prowadzenia polityki ekonomicznej doprowadziły do obecnej tragicznej sytuacji gospodarczej obywateli Portoryko, zyskał kapitał z USA. Bez końca można wymieniać rozmaite działania amerykańskiego rządu sterowanego przez potężne grupy interesów, te najbardziej brzemienne w skutkach dla obecnej sytuacji gospodarczej Portoryko to Jones Act i program Operation Bootstrap.
Jones Act wprowadzono w 1920 r. w wyniku działań lobbystycznych przemysłu okrętowego. Wymusza on w transporcie wodnym między portami USA (i jego terytoriów takich jak Portoryko) korzystanie ze statków zbudowanych na terytorium USA, będących własnością obywateli USA oraz z załogą składającą się jedynie z obywateli USA. Brak konkurencji na rodzimym rynku umożliwił świadczenie niskiej jakości usług po zawyżonych cenach. W związku z tym wszelki handel z Portoryko obarczony jest wysokimi kosztami transportu, czyniąc dobra produkowane na wyspie mniej konkurencyjnymi, a dobra importowane droższymi niż na kontynencie.
Z kolei w latach 40. XX w. Waszyngton przygotował plan przyspieszonej industrializacji wyspy Operation Bootstrap: ulgi podatkowe, likwidacja ceł, ograniczenie praw pracowniczych, niskie koszty eksploatacji dóbr naturalnych oraz dostęp do taniej ropy naftowej miały przyciągnąć inwestorów. Na krótkim okresie prosperity zyskały głównie amerykańskie korporacje, które – gdy tylko wyczerpały się federalne subsydia – pozamykały filie. Kolejnym ciosem dla Portoryko była likwidacja przez prezydenta Billa Clintona ulg podatkowych na portorykańskie obligacje.
W celu ustabilizowania sytuacji ekonomicznej na wyspie administracja Baracka Obamy – w ramach Puerto Rico Oversight, Management and Economic Stability Act (PROMESA, po hiszpańsku obietnica) – utworzyła Komisję Nadzoru Fiskalnego. Były kandydat na prezydenta Bernie Sanders określił ją jako „juntę”, która będzie rządzić wyspą niczym „kolonialny władca”. Bo PROMESA de facto sprawiła, że Portoryko utraciło kontrolę nad finansami. A laureat ekonomicznej Nagrody Nobla i były główny ekonomista Banku Światowego Joseph Stiglitz podsumował działania komisji jednym zdaniem: „Stwarza więcej problemów, niż rozwiązuje”. Stiglitz zwraca uwagę, że jej kolejne propozycje reform obrazują niski poziom kompetencji jej członków oraz brak społecznej odpowiedzialności – naukowiec podkreśla, że sama komisja przyznaje, iż wprowadzenie w życie jej rekomendacji zasadzających się na polityce oszczędności (austerity) doprowadzi do spadku PKB na wyspie o 16,2 proc. w 2018 r. Stiglitz przekonuje, że komisja od początku sprzyjała kredytodawcom i wymagała od rządu wyspy podjęcia wszelkich możliwych działań w celu spłacenia zobowiązań, bez względu na długoterminowe społeczne i ekonomiczne konsekwencje. Co spowoduje, że bankierzy z Wall Street, którzy od 2006 r. zdążyli zarobić ponad miliard dolarów na obrocie obligacjami Portoryko, wypełnią swoje kieszenie kolejnymi milionami, podczas gdy usługi publiczne na wyspie zostaną ograniczone lub zlikwidowane celem spłaty kredytów.
Ograbianie biednych
Poza negatywnymi konsekwencjami amerykańskiego kolonializmu w postaci zadłużenia, rozwarstwienia społecznego i bezrobocia, jednym z jego skutków jest też uzależnienie Portoryko od importu paliw z USA. Od dekad wyspa wydaje ogromne sumy, w znacznej mierze to pożyczki od amerykańskich banków, na zakup gazu czy benzyny. Takie rozwiązanie powoduje, że przejada te środki i nie ma już z czego inwestować w modernizację energetycznej infrastruktury. Obecnie 47 proc. energii elektrycznej pochodzi ze spalania ropy naftowej, 51 proc. z gazu naturalnego i węgla. Jedynie 2 proc. zostało wygenerowane w 2016 r. ze źródeł odnawialnych. Mieszkańcy wyspy płacą jedne z najwyższych rachunków za energię na świecie i drugie, po Hawajach, w USA.
Obecny kryzys i konieczność odbudowy infrastruktury po uderzeniu huraganu Maria mogłyby być dobrą okazją do zmian. Rozproszona infrastruktura oparta o energię słoneczną pozwoliłaby zlikwidować uzależnienie od dostaw paliw z USA, odciążyłaby budżet Portoryko oraz obniżyłaby koszty życia mieszkańców wyspy. Ponadto rozproszona sieć energetyczna pozwoliłaby ograniczyć konsekwencje katastrof naturalnych.
Jednak amerykański kapitał ponownie znalazł okazję, by wzbogacić się kosztem mieszkańców wyspy. 17 listopada ze stanowiska szefa Puerto Rico Electric Power Authority, rządowej instytucji odpowiedzialnej za produkcję i dostawy energii na wyspie, zrezygnował Ricardo Ramos. Okazało się, że zamieszany jest w aferę korupcyjną związaną z zawarciem wartego aż 300 mln dol. kontraktu z Whitefish Energy, niewielką firmą ze stanu Montana, na odbudowę sieci energetycznej na wyspie. Whitefish było nieprzygotowane do tego zadania – zatrudnia jedynie dwóch pracowników. Na dodatek wystawiało zawyżone rachunki za rutynowe działania. Ujawniono też, że firma ma powiązania z władzą – jest finansowana przez fundusz Joego Colonnetty, jednego z dużych darczyńców z kampanii prezydenckiej Trumpa. Jeśli sprawy zostaną w rękach amerykańskiego rządu, który ma decydujący wpływ na politykę ekonomiczną terytorium, infrastruktura energetyczna Portoryko prawdopodobnie zostanie odbudowana w sposób, który pozwoli korporacjom dalej czerpać zyski kosztem cierpienia ludzi i niszczenia środowiska naturalnego na wyspie – jak miało to miejsce do tej pory. Jak tłumaczy profesor polityki ekonomicznej i założyciel Portorykańskiego Stowarzyszenia Polityki Ekonomicznej Ian Seda-Iriazzary: „Potrzeby kapitału są stawiane ponad potrzeby społeczeństwa”.
Z jednej strony rząd wyspy stara się za wszelką cenę zatrzymać amerykański kapitał poprzez ograniczanie praw pracowniczych, obniżanie minimalnej płacy i podatków. Z drugiej strony większość wytworzonego na miejscu kapitału nie jest lokalnie reinwestowana – 35 mld dol. rocznie wraca na konta amerykańskich korporacji na terenie kontynentalnych USA. Profesor Seda-Iriazzary krytykuje również sposób, w jaki rząd USA, w tym Komisja Nadzoru Fiskalnego, stara się rozwiązać problem dostaw energii – poprzez prywatyzację tego sektora z wiodącą rolą amerykańskich korporacji.
Obserwując rozwój wypadków na wyspie, Elon Musk, potentat przemysłu energetycznego i twórca Tesla Motors, zaoferował w październiku gubernatorowi Ricardo Rossellówi modernizację infrastruktury energetycznej – by w dużej mierze pozyskiwać ją dzięki ogniwom fotowoltaicznym. Ekipa Muska przeprowadziła już podobne przedsięwzięcia na mniejszych wyspach w różnych rejonach świata i według niego jest gotowa podjąć się tego wyzwania również na Portoryko. Propozycja Muska spotkała się już z pozytywną odpowiedzią gubernatora – w tweecie kierowanym do potentata napisał: „Porozmawiajmy. Chcesz pokazać światu potęgę i skalowalność technologii Tesli? Projekt na Portoryko mógłby stać się jej wizytówką”.
Kolonialne zapędy rządu amerykańskiego i wspierających go korporacji mogą zatem zostać ograniczone przez konkurencję ze strony innowacyjnych przedsiębiorstw sektora energii odnawialnych, które widzą dużą szansę w transformacji procesu produkcji i dystrybucji energii w obliczu konieczności odbudowania infrastruktury na wyspie.
Liczą się głosy
Żywioł stworzył szansę nie tylko na transformację sektora dostaw energii, ale również sytuacji geopolitycznej Portoryko. Gazeta „Washington Post” podaje, że w wyniku masowej emigracji spowodowanej skutkami huraganu do USA może wyjechać kolejnych 100 tys. Portorykańczyków. Dołączą oni do liczącej już ponad milion obywateli diaspory (to przede wszystkim uciekinierzy przed reformami ekonomicznymi) na terenie Stanów Zjednoczonych, szczególnie na Florydzie.
Tak wielki exodus, głównie młodych, to dla Portoryko cios, jednak w dłuższej perspektywie może mieć zaskakujące pozytywne konsekwencje. W ostatnich wyborach prezydenckich Donald Trump zwyciężył przewagą 120 tys. głosów w tym historycznie niezdecydowanym stanie (swing state), zaś sama Floryda ma bardzo silny głos w wyborach prezydenckich – można tu zdobyć aż 29 głosów elektorskich. Mieszkańcy Portoryko, przenosząc się na terytorium USA, z łatwością otrzymują obywatelstwo, które daje im m.in. prawo głosu w wyborach. I choć sama Floryda nie zmieni politycznych wyborów Ameryki (Trump wygrał z Hillary Clinton 306 do 232), to ostatnie wydarzenia już sprawiły, że problemy Portoryko stały się elementem szerszej debaty politycznej. Debaty, która jest podejmowana w całych Stanach Zjednoczonych. Trumpa opieszałość w niesieniu pomocy zależnemu terytorium może zatem kosztować drugą kadencję.
W czerwcowym referendum 97 proc. Portorykańczyków opowiedziało się za tym, by wyspa stała się 51. stanem USA. Taka formuła przywróciłaby terytorium większą niezależność, zwłaszcza w sprawach polityki gospodarczej, a jej obywatelom dała prawo uczestnictwa w procesach demokratycznych (w szczególności wyborach prezydenckich). Posłanka Portoryko do Izby Reprezentantów Jenniffer González Colón wskazuje, że wyspa jako stan miałaby czterech lub pięciu posłów i dwóch senatorów.
Porażka neoliberalnej polityki ekonomicznej oraz negatywne konsekwencje kolonialnej relacji z USA sprowokowały powstawanie w Portoryko nowych organizacji oraz ugrupowań politycznych, jak np. Partia Ludzi Pracy. Katastrofa naturalna może mieć zatem długoterminowe, pozytywne konsekwencje dla wyspy. Ma szansę powstać nowa sytuacja geopolityczną, w której Portorykańczycy zrzucą jarzmo amerykańskiego kolonializmu i korporacyjnej eksploatacji swojej ojczyzny.