Za sukces rewolucji październikowej, od której mija właśnie 100 lat, odpowiadają dwie osoby: Aleksander Parvus i Aleksander Kiereński. Pierwszy doprowadził do sfinansowania bolszewików przez niemiecki rząd, drugi – uniewinnił ich od zarzutu zdrady.
Magazyn DGP z dnia 3 listopada / Dziennik Gazeta Prawna/Inne
Aleksander Parvus był człowiekiem olbrzymich rozmiarów – i to zarówno w przenośni, jak i dosłownie. Prawie dwa metry wzrostu, niemal tyle samo w pasie. „Krótkie nogi dźwigały korpus niby worek mąki – bez przerwy wiosłował rękami, jakby nie mógł utrzymać równowagi” – tak opisał go Artur Siefeldt, estoński socjalista. Mimo postury sugerującej ociężałość Parvus był jednym z najinteligentniejszych ludzi swojego pokolenia, choć jego geniusz objawiał się jak na socjalistę osobliwie, bo w talencie do czysto kapitalistycznego robienia pieniędzy. Choć słowo „czysto” nie najlepiej oddaje charakter jego interesów.
W młodości był krewkim rewolucjonistą. Za udział w rewolucji 1905 r. został zesłany na Sybir, z którego szybko uciekł. Niemcy, w których się schronił, nie były dla niego znacznie bezpieczniejszym miejscem. Jeszcze przed rewolucją zdążył zrobić tu pierwszy w życiu przekręt finansowy, który dotknął środowisko socjalistów. Środowisko, z którego się wywodził i w którym jako błyskotliwy doktor filozofii był już znaczącym autorytetem, m.in. dla Lwa Trockiego. Parvus zauważył, że rosyjscy pisarze nie otrzymują honorariów za książki wydawane na Zachodzie, więc wspólnie z Julianem Marchlewskim założył wydawnictwo reprezentujące ich interesy. Pomysł był dobry i wkrótce zaczął przynosić zyski, których jednak autorzy – m.in. Maksim Gorki – o mały włos nigdy by nie zobaczyli. Parvus bowiem nagle rozpłynął się wraz gotówką, zaś rachunki musieli uregulować jego partyjni towarzysze.
Nic też dziwnego, że kiedy w 1915 r. w Bernie Parvus odwiedził Włodzimierza Lenina i złożył propozycję sfinansowania rosyjskiej rewolucji, ten w pierwszej chwili przyjął go z pogardą i pomoc odrzucił. Ale Parvus miał jeden mocny argument – niemal nieograniczone środki finansowe. Był już wówczas milionerem, który dorobił się na handlu bronią z Turcją. Lenin domyślał się, że za takim sposobem zdobycia fortuny muszą iść koneksje polityczne oznaczające dostępność fortuny jeszcze większej. Parvus zresztą wcale tego przed nim nie ukrywał. Wspomniał Leninowi o swojej styczniowej rozmowie z niemieckim ambasadorem w Konstantynopolu Konradem von Wangenheimem i złożonej mu propozycji „rozsadzenia Rosji od środka”. Nadmienił o słowach sekretarza stanu Gottlieba von Jagowa: „Dla poparcia rewolucyjnej propagandy w Rosji potrzebne będą dwa miliony marek”.
To nie były informacje, które Lenin mógłby zlekceważyć. Wiedział, że Niemcy już od dawna, choć nie w tak oczywisty sposób, wspierały rosyjskie nastroje rewolucyjne, choćby co roku przeznaczając olbrzymie sumy na manifestacje upamiętniające krwawą niedzielę, która rozpoczęła rewolucję 1905 r. I choć obaj byli skrajnie innymi osobowościami – Lenin ascetą, Parvus sybarytą – to obaj byli też cynikami. Lenin zdawał sobie sprawę, że pod powierzchownością tłustego milionera wciąż tkwi człowiek z obsesją rewolucji. Wiedząc to, mógł zaufać Parvusowi. Przyjął propozycję i niemieckie pieniądze popłynęły do jego kieszeni szerokim strumieniem.
Kto uwierzył w rewolucję
Jak większość rewolucjonistów tak naprawdę Lenin w rewolucję nie do końca wierzył. Chciał jej, namawiał do niej, pewnie oddałby nawet za nią życie. Rzecz w tym, że nie bardzo mógł ją sobie wyobrazić – wydawała się żywiołem zbyt potężnym, by mogła wywołać ją garstka ubogich socjalistów kryjąca się po emigracyjnych kątach, gdzie trudnili się głównie klepaniem biedy i dyskusjami. Nikt z nich, być może z wyjątkiem przenikliwego Parvusa, nie doceniał stopnia zrewoltowania rosyjskich mas ani siły tłumu.
Analogiczna sytuacja, choć na nieporównywalnie mniejszą skalę, miała miejsce na przełomie wieków w Królestwie Polskim. Polska Partia Socjalistyczna już od dekady dyskutowała wówczas o podjęciu rewolucyjnej walki choćby metodami terrorystycznymi. Dyskusje cały czas trwały, niewiele się działo, sami robotnicy zaczęli więc dokonywać zamachów, stawiając Józefa Piłsudskiego przed faktem dokonanym. Założenie przez niego Organizacji Bojowej zostało przez nich w zasadzie wymuszone.
Z Leninem sytuacja wyglądała bardzo podobnie. Do początku 1917 r., mimo niemieckich funduszy, w jego aktywności politycznej zmieniło się niewiele – przebywając na emigracji, pisał odezwy i artykuły, żyjąc w zasadzie dość sielsko pod opieką władz w Wiedniu oraz Berlinie. Jeszcze 22 stycznia tego roku na pogadance w Domu Ludowym w Zurychu powiedział: „My, stare pokolenie, nie doczekamy przyszłej rewolucji”. Niewiele ponad miesiąc później rewolta, nic sobie nie robiąc z jego wiary lub niewiary, wybuchła. Car został zmuszony do abdykacji, a Rosja – po raz pierwszy i ostatni w swojej historii – stała się państwem na wskroś demokratycznym.
Choć na wybuch rewolucji lutowej Lenin nie miał żadnego wpływu, niemiecki sponsoring wkrótce miał mu się przydać. Mimo przewrotu Rosja nie wycofała się z wojny – nowe władze potwierdziły wcześniejsze zobowiązania sojusznicze, a armia, mimo oznak rozprężenia, nadal była zdolna do prowadzenia działań ofensywnych. Niemcy potrzebowały na Wschodzie chaosu, a ten gwarantował im Lenin.
Podczas gdy większość rewolucjonistów głosiła hasła pacyfistyczne, wojnę jako taką uznając za wymysł burżuazji, to Lenin przeciwnie – wyprowadził tezę, by wojnę światową zamienić w rosyjską wojnę domową. Miarą tego, jak był to pomysł egzotyczny nawet dla bolszewików, niech będzie wypowiedź Stalina, który uznał tę teorię za nieużyteczną. Jednak kiedy Lenin wrócił do Rosji słynnym zaplombowanym pociągiem (w rzeczywistości nie był zaplombowany, a pasażerowie wysiadali z wagonu wielokrotnie) i wygłosił tezy kwietniowe, na dwór niemiecki spłynął raport: „Lenin robi dokładnie to, czego oczekujemy”.
Dysponując funduszami słanymi z Berlina, kupił za 250 tys. rubli (ok. 12,5 mln dzisiejszych dolarów) drukarnię, w której wydawana dotąd w minimalnym nakładzie „Prawda” zyskała nakład 85 tys. egzemplarzy – a do tego trzeba doliczyć jej warianty („Sołdatskaja Prawda”, „Okopnaja Prawda” czy „Gołos Prawdy”). Jak zauważył historyk Sean McMeekin: „Dzienny dopływ partyjnej prasy do okopów wyrażał się w liczbie sześciocyfrowej”.
To wkrótce niemal pokryło się z dezercjami z okopów czytelników tej prasy, która, choć daleka od lansowania nastrojów pacyfistycznych, wzywała w każdym numerze do wypowiadania posłuszeństwa oficerom i przejmowania „całej władzy w ręce rad”. Wobec tych faktów partia bolszewicka nie miała już nic do gadania i pogodziła się z planami Lenina. Jeśli jeszcze 8 kwietnia 1917 r. podczas zebrania Komitetu Centralnego partii słynne leninowskie tezy kwietniowe przepadły w głosowaniu stosunkiem 13 do 2 (przeciwni byli im m.in. Lew Kamieniew i Stalin), to od 15 kwietnia, kiedy pierwsze tysiące egzemplarzy bolszewickich gazet wyszły z drukarni, Lenin mógł już mówić i publikować co tylko chciał. Dzięki paru milionom marek Berlin zapewnił sobie posłuch kilku milionów Rosjan.
Tropy transferu, tropy zdrady
Jednak bolszewicy stąpali po kruchym lodzie. Masy, które ich słuchały – jak to masy – reagowały na proste hasła i zupełnie nie rozeznawały się w meandrach polityki, pragnąc radykalnej zmiany systemu. Leninowskie hasło „cała władza w ręce rad” było dla nich dostatecznie chwytliwe w swojej prostocie. Ale inne: „zdrajcy” – którego można byłoby użyć pod adresem bolszewików w związku z ich finansowaniem przez Berlin, mogło być równie atrakcyjne dla mas. Dlatego Lenin starannie zadbał o zakamuflowanie trasy przepływu gotówki.
Bolszewicka działaczka Eugenia Sumenson prowadziła zadziwiająco lukratywny handel deficytowymi towarami, m.in. lekami, termometrami, pończochami oraz produktami spożywczymi niemieckiej produkcji. Wkrótce na jej konta w Banku Syberyjskim, Banku Rosyjsko-Azjatyckim oraz Banku Azowsko-Dońskim wpłynęły setki tysięcy rubli. Teoretycznie najzupełniej legalnych, bo wpłaconych przez nabywających jej produkty Rosjan. Nieco mniej czyste mogłyby się wydawać przekazy z kont szwedzkich i duńskich (tam miał biura Parvus), ale oficjalnie im także trudno było cokolwiek zarzucić, bo przychodziły one od Jakuba Haneckiego (właśc. Fürstenberga). Ten był, jak się okazało, współpracownikiem Lenina i kuzynem Eugenii.
Nie zachowało się wiele dowodów na przepływ gotówki z Berlina do kieszeni Lenina, pewne kanały przerzutu dało się jednak odtworzyć. Sean McMeekin znalazł np. telegram, w którym Mieczysław Kozłowski – Polak, członek Komitetu Centralnego partii bolszewickiej – żąda od Haneckiego (Fürstenberga) przelewu 100 tys. rubli z Nya Banken. Po kilku dniach taka kwota z tego szwedzkiego banku wpłynęła na konto Sumenson w Banku Rosyjsko-Azjatyckim. W innej depeszy Lenin dziękuje komuniście Karolowi Radkowi, przebywającemu wówczas w Sztokholmie, za 2 tys. rubli. Zdaniem autora „Rosyjskiej rewolucji. Nowej historii” – Niemcy wpompowały w bolszewików ok. 50 mln marek w złocie (ponad miliard dzisiejszych dolarów).
Na co szły te pieniądze? Lwią ich część pożerała machina propagandy, zwłaszcza gazety, do których dochodziły drukowane w niezliczonych ilościach odezwy i plakaty. Ale uprawiano też propagandę bezpośrednią. Zachowały się złożone pod przysięgą zeznania pielęgniarki Jewgienii Szelachowskiej, która pod koniec kwietnia 1917 r. widziała, jak w siedzibie partii kilku eleganckich mężczyzn rozdawało bolszewickie ulotki, płacąc każdemu, kto je brał, dziesięciorublowym banknotem. Szelachowska nie była jedynym świadkiem podobnych przypadków.
Z więzienia do Października
Niemiecka proweniencja bolszewickiej zamożności była tajemnicą poliszynela. Nie wiedziały o niej może masy, ale dla wszystkich zaangażowanych w politykę było to całkowicie jasne. Dlaczego nikt nie zrobił z tej wiedzy użytku, zwłaszcza że bolszewicy mieli wielu wrogów?
Po rewolucji lutowej i obaleniu caratu w Rosji zapanowała dwuwładza – rządził liberalny Rząd Tymczasowy, jednak cały czas działała rewolucyjna Piotrogrodzka Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich. Jak ujęła to badaczka rosyjskiej rewolucji Sheila Fitzpatrick: „Tuzin ministrów nie dysponował żadną siłą, by opróżnić pałac Taurydzki (siedziba Rady – aut.) z niechlujnej ciżby robotników, żołnierzy i marynarzy wałęsających się w tę i z powrotem, przemawiających, jedzących i śpiących, kłócących się i piszących proklamacje”.
Konflikt między oboma ośrodkami władzy był oczywisty – rada nie była co prawda z początku bolszewicka, ale z racji chaotycznej formuły miała naturalną skłonność do ulegania populizmowi. Na swój sposób była tłumem w miniaturze. To powodowało, że stała się kontrapunktem dla statecznej polityki rządu (często słusznie, bo nie był to dobry gabinet), ale to samo – chaotyczna nieprzewidywalność decyzji – mogło spowodować, że z łatwością odwróci się od bolszewików. Wystarczyłoby wypowiedziane słowa: zdrajcy lub niemieccy agenci.
Nikt nie wypowiedział ich jednak w odpowiedniej chwili, a kiedy już padły – ta chwila minęła. 16 czerwca 1917 r. ruszyła ofensywa galicyjska, absurdalna w tych okolicznościach akcja na froncie I wojny światowej mająca m.in. za cel zdobycie Lwowa. Nie wiadomo, co skłoniło do podjęcia takiego kroku ministra wojny Aleksandra Kiereńskiego. Był politykiem zgrabnie lawirującym między bolszewikami a resztą rosyjskich władz, tu jednak wykazał się wyjątkowym brakiem wyczucia. Wojna była już w tym momencie tak niepopularna w Rosji, że z trudem powstrzymywano dezercje, jak i podejmowanie poważnych akcji.
W Piotrogrodzie zawrzało, na ulice wyszły wojsko i tłum, a przemówienia wygłosili m.in. Lenin i Trocki. Ze strony bolszewików był to ewidentnie przygotowany zamach stanu, obliczony na pozbycie się Rządu Tymczasowego i przekazanie „całej władzy w ręce rad”. I w tym właśnie momencie wytoczono argument zdrady. Szefowie resortów policyjnych oznajmili, że mają dowody sprzeniewierzenia się bolszewików, członkowie rządu nakazali więc przeprowadzić aresztowania. W obecności dziennikarzy padły nazwiska Parvusa, Sumenson, Kozłowskiego – wszystkich bez problemu powiązano z Leninem i jego otoczeniem. 5 lipca gazety ukazały się z wielkimi tytułami w rodzaju: „Lenin, Hanecki i spółka szpiegami”, a Lenin powiedział do Trockiego wprost: „Teraz nas rozstrzelają”. W ciągu kilku godzin aresztowano ponad 2 tys. bolszewików, a wobec zniknięcia grozy bolszewickiej zemsty zdecydowali się zeznawać świadkowie ich powiązań z rządem niemieckim, m.in. byli funkcjonariusze nieistniejącej carskiej Ochrany, jak mało kto penetrującej szeregi rewolucjonistów. Lenin miał rację – on i jego towarzysze byli o krok od rozstrzelania.
Tak jak Parvus był bezpośrednim sprawcą sukcesu bolszewików w polutowej Rosji, tak odpowiedzialność za ich ostateczne dojście do władzy w październiku 1917 r. ponosi Aleksander Kiereński – wówczas premier Rządu Tymczasowego. Podobnie jak Parvus, ten mądry polityk również rozumiał tłum i jego siłę. Ale spóźnił się z działaniem, bo rewolucja zyskała paliwo, którego nikt nie był już w stanie jej pozbawić. Bo choć aresztowano kierownictwo bolszewików, to nikt nie byłby w stanie zatrzymać wszystkich szeregowych i drobnych robotników głoszących ich hasła. „Niemożliwe jest usunięcie ogółu bolszewickich agitatorów z armii, ponieważ są uzbrojeni” – błyskotliwie zauważył gen. Piotr Bałujew.
Kiereński mógłby co prawda zdecydować się na proces pokazowy przywódców bolszewickich, licząc na wzrost nastrojów patriotycznych w narodzie. Mógł ich uwolnić i szachując oskarżeniami o zdradę, nakłonić do współpracy. Trudno zrozumieć, dlaczego wybrał wariant najgorszy – postanowił zapanować nad nastrojami w armii przy pomocy niezwykle zdolnego, ale dość zachowawczego gen. Ławra Korniłowa, który korzystając z okazji, przygotował antyrządowy pucz. Dla Kiereńskiego był to sygnał, że nie mylił się, iż rewolucja bez bolszewików nie przetrwa. Że to oni czują masy. A Kiereński, choć nie był radykalny, nie chciał już świata bez rewolucji. Uniewinnił bolszewików, a za kilka miesięcy nastąpił Czerwony Październik.
Myśli o bogactwie
Kiedy 3 marca 1918 r. Lenin podpisywał pokój brzeski z Niemcami oraz Austro-Wegrami, Aleksander Kiereński uciekał do Francji, by następnie do końca życia w 1970 r. działać w antybolszewickiej emigracji. Parvus zaś, obserwując własne dzieło, spodziewał się udziału w rządzeniu nową Rosją. Ale wtedy odwiedził go Karol Radek i w imieniu Lenina przekazał mu słowa, że „rewolucja nie toleruje ludzi o brudnych rękach”.
Gorycz porażki w Rosji być może osłodziła mu rewolucja listopadowa 1918 r. w Niemczech, w wyniku której powstała Republika Weimarska, a do jej rządu weszli jego dawni partyjni towarzysze. Ale nikt już nie ufał człowiekowi, w którego – jak ujął to Trocki – „ciężkiej, mięsistej głowie buldoga myśli o rewolucji splatały się z myślami o bogactwie”. Umarł w 1924 r. w swojej posiadłości w Berlinie. Nie wiadomo, czy czerpał pociesznie z tego, że Lenin zmarł wcześniej.