Drugi rok rządów PiS kończy się próbą istotnego przestawienia osi podziałów politycznych. Oprócz wyraźnego, wytyczonego w pierwszych miesiącach rządzenia, sporu na linii „społeczeństwo” – „elity”, Prawo i Sprawiedliwość zamierza wzmocnić konflikt na osi „patrioci” – „rzecznicy obcych interesów”. Chce pójść do kolejnych wyborów jako partia broniąca interesu narodowego przed tymi, którzy nie tylko mu zagrażają, ale są po prostu reprezentantami interesów przeciwnych.
/>
PiS już raz dokonał takiego zwrotu, dzieląc Polskę na tę liberalną i tę solidarną. W zasadzie wszystkie te sformułowania należałoby wziąć w cudzysłów. Niczego bowiem nie dzielono, a dobór przymiotników był mocno naciągany. W istocie zdefiniowano przeciwnika, a w opozycji do niego „samych siebie”. Po stronie antyliberalnej mogli zatem znaleźć się Zyta Gilowska i Kazimierz Marcinkiewicz. Po stronie przeciwników Polski solidarnej – wielu przywódców Solidarności z lat 80. Zwycięstwo PiS nie polegało na trafności diagnozy, ale na jej perswazyjnym oddziaływaniu na całą scenę polityczną i na wyborców.
Partia Jarosława Kaczyńskiego trafiła w emocje części wyborców – często głosujących wcześniej na Samoobronę, Ligę Polskich Rodzin, być może także taktycznie na każdą partię znajdującą się w ostrej opozycji wobec rządzących. Stworzyła nie tylko wyrazistego wroga: zamożną i pełną pychy „Polskę liberalną”, lecz także dowartościowała niechęć wobec „tej Polski”. Sprzeciw wobec panujących porządków ekonomicznych stawał się po prostu wiernością ideałom Solidarności. Nawet jeżeli w latach 80. nie byłeś w jej szeregach, to teraz możesz stać się częścią Polski solidarnej dzięki niechęci do liberalizmu. PiS wypowiedział w ten sposób nie tylko przyszły sojusz z PO czy wszelkie wcześniejsze sojusze obozu posierpniowego zawierane między centroprawicą a liberałami. Stworzył też nową oś rywalizacji pozwalającą na efektywne dyskredytowanie przeciwnika w oczach własnych wyborców i znaczącą rozbudowę własnego elektoratu w oparciu o nową definicję sporu.
Dziś PiS próbuje powtórzyć ten sam manewr, wytyczając nową oś podziału. Nie nazwał jeszcze stron „Polską patriotyczną” i „Polską kosmopolityczną”, nie funkcjonują precyzyjnie wymierzone w przeciwnika epitety. Wcześniejszy „najgorszy sort” czy ostatnie „mordy zdradzieckie” to zaledwie zapowiedzi retoryki, jaką dopracuje zapewne na okoliczność kilku kampanii wyborczych lat 2018–2020. Ale zwrot się dokonał i polega na uznaniu, że oś socjalno-liberalna może okazać się – w starciu o utrzymanie większości parlamentarnej i władzy – nieefektywna.
Pierwszym elementem tego zwrotu było stanowisko w sprawie uchodźców. Rząd nie tylko starał się uchylić od wypełnienia zobowiązań dotyczących ich relokacji, ale uczynił z tej sprawy ważny element swojej politycznej tożsamości. Gabinet Beaty Szydło miał stać się w ten sposób gwarantem bezpieczeństwa Polaków, tak jak gdyby stanowisko w tej sprawie było wystarczającą ochroną przed terroryzmem. Jednak nie chodziło tu o taką czy inną decyzję w konkretnej kwestii, ale o wskazanie istotnej różnicy politycznej między poprzednikami, którzy akceptowali zalew Polski przez muzułmańskich uchodźców i imigrantów, a PiS, który do niego nie dopuści i uratuje Polaków przed konsekwencjami rządów PO.
Sposób podjęcia kwestii reparacji wojennych ze strony Niemiec też wskazuje na chęć zdyskontowania tego tematu przede wszystkim na forum wewnętrznym. Naturalne byłoby podjęcie tak poważnej sprawy przez MSZ, po uprzednim poinformowaniu opozycji, choćby na forum sejmowej komisji spraw zagranicznych. Naturalne byłoby zgromadzenie argumentów i określenie dyplomatycznej ścieżki postępowania w tej sprawie. Tymczasem temat został „wrzucony” przez jednego z posłów i podjęty przede wszystkim w wymiarze propagandowym. Potwierdzają to również dość ostrożne reakcje ze strony MSZ. Efektem miało być zapewne sprowokowanie opozycji do wypowiedzi, które „potwierdziłyby” jej proniemiecką orientację i pozwoliły pokazać PiS jako jedyną siłę walczącą o rodzime interesy. Funkcjonalność tego hasła w wewnętrznej walce sprawia, że PiS może nie rozważać na serio uczynienia z niego elementu polityki rządu. Ważne, że będzie osią dyskusji w telewizyjnych studiach, tematem dla propagandowych audycji w mediach publicznych, a w trudnych sytuacjach także dobrym alibi w przypadku niepowodzeń w Brukseli czy na innych forach międzynarodowych. Przegrywamy, bo postawiliśmy się najsilniejszym.
Taka retoryka będzie też kompatybilna z ostatnim czynnikiem kształtującym nową oś podziału, jaki tworzą wypowiedzi na temat UE, a coraz częściej budujące obraz nie tylko tej struktury, ale „zepsutego Zachodu”. Tolerującego moralne zepsucie, akceptującego imigrantów i uchodźców. Bardzo mocno zabrzmiało to w sejmowym wystąpieniu Beaty Szydło wygłoszonym po zamachu w Manchesterze, a przy okazji debaty nad wnioskiem o wotum nieufności wobec ministra Antoniego Macierewicza: „Mam odwagę powiedzieć, mam odwagę zadać elitom politycznym w Europie pytanie: Dokąd zmierzacie? Dokąd zmierzasz, Europo? Powstań z kolan i obudź się z letargu, bo w przeciwnym razie codziennie będziesz opłakiwała swoje dzieci”. Słowa te zostały natychmiast podjęte przez prawicowe media i stały się ważnym elementem tożsamości całego obozu. Wizja dekadenckiej Europy to nie kwestia przekonań radykalnego odłamu elektoratu, ale silny wspólny mianownik, obecny w publicystyce nawet najbardziej umiarkowanej prawicy.
Ale znacznie lepiej zrozumiemy funkcję słów wypowiedzianych w Sejmie przez premier Szydło, gdy przywołamy szerszy kontekst – polemikę z opozycją. „Chcę powiedzieć o tym, co dzisiaj, szczególnie po tych wydarzeniach, które miały miejsce w Manchesterze, po kolejnym ataku terrorystycznym, w którym zginęli niewinni ludzie... Teraz terroryści posunęli się o krok dalej, bo uderzyli w najbardziej niewinnych i bezbronnych, uderzyli w dzieci. Chcecie się na to zgodzić? Chcecie doprowadzić do tego, by Polska była bezbronna?”. I dodane po zacytowanym oskarżeniu wobec elit europejskich: „Jeżeli nie dostrzegacie tego, że dzisiaj zagrożenie terrorystyczne jest faktem, który każdego dnia może dotknąć każde państwo w Europie, i uważacie, że Polska nie powinna się bronić, to idziecie ręka w rękę z tymi, którzy wymierzają tę broń przeciwko Europie, przeciwko nam wszystkim”.
Rdzeniem całej kampanii PiS jest nie tylko przekonanie obywateli, że partia ta sprzeciwia się wrogom Polski, ale że walka z tym wrogiem zewnętrznym zaczyna się już w naszym parlamencie. Opozycja ma być w tej wizji świata rzecznikiem zalania Polski falą niebezpiecznych uchodźców, spolegliwym sojusznikiem polityki niemieckiej, a wreszcie reprezentantem elit zepsutej Europy.
Dziś PiS próbuje wytyczyć nową oś podziału. Nie nazwał jeszcze stron konfliktu „Polską patriotyczną” i „Polską kosmopolityczną”, nie funkcjonują precyzyjnie wymierzone w przeciwnika epitety. „Najgorszy sort” czy ostatnie „mordy zdradzieckie” to zaledwie zapowiedzi retoryki, jaką ta partia dopracuje zapewne na okoliczność kilku kampanii wyborczych lat 2018–2020
Propagandowa efektywność tych kampanii nie powinna jednak zwalniać od rozważania ich niezamierzonych skutków ubocznych.
Pierwszym z nich jest utrwalenie sytuacji, w której polityka zagraniczna jest głównym przedmiotem sporu między partiami, a także – jak można sądzić – kluczowym tematem kampanii wyborczej. Co więcej, tezy PiS nie dotyczą lepszej lub gorszej oceny sytuacji po stronie przeciwników, ale wręcz oskarżeń o świadome reprezentowanie „obcych” interesów. Nie przez poszczególnych polityków czy opiniotwórcze środowiska, ale przez całą opozycję, „establishment” i środowiska opiniotwórcze.
Drugim – kształtowanie opinii publicznej w sprawach polityki zagranicznej. Ten aspekt jest szczególnie ważny w warunkach, gdy jeden z przeciwników naszego kraju bardzo dużo inwestuje w wojnę informacyjną i łamanie solidarności Zachodu. W warunkach realnego kryzysu to fałszywe pojęcie może stanowić znakomitą pożywkę dla działań dezinformacyjnych i dezintegracyjnych prowadzonych przez propagandę rosyjską. Już dziś możemy zaobserwować współbrzmienie niektórych tez tej propagandy z opiniami rządzących na temat kondycji moralnej Zachodu, spójności Unii Europejskiej itp. Ugruntowanie się w szerokich kręgach opinii publicznej wizji stosunków międzynarodowych kompatybilnej z rosyjskim punktem widzenia będzie ważnym i długotrwałym czynnikiem określającym pole manewru naszej dyplomacji.
Trzecim, istotnym skutkiem tej polityki jest jednak pogłębienie pęknięcia w polskiej wspólnocie politycznej. Jeżeli osią sporu są rzeczy, które dzielą nas w sposób naturalny (światopogląd, polityka gospodarcza, zakres działań socjalnych itp.), to zawsze pozostają przestrzenie współpracy i politycznego porozumienia. Tak było np. w okresie poprzedzającym akcesję do NATO i w nieco mniejszym stopniu – do UE. Dziś ten wspólny obszar w zasadzie nie istnieje, a definicja wroga sprawia, że tworzą się silne emocjonalne wspólnoty polityczne poniżej poziomu państwa.
Sprzyja temu prowadzona przez PiS polityka delegitymizacji III RP. PiS czyni to, pozostając partią całkowicie uwikłaną w realia tej formacji ustrojowej, zarówno w sferze selekcji kadr, jak i sposobu kontrolowania własnego obozu politycznego. Nie proponuje alternatywy instytucjonalnej, tylko – jak to już wielokrotnie bywało – wymianę kadrową. Wymianę na większą skalę, dokonywaną z większą pogardą dla czynnika fachowego, z propagandową ostentacją. Usprawiedliwieniem dla tej ostentacji mogą być jedynie argumenty z politycznego punktu widzenia ostateczne: nowe ukształtowanie pozycji międzynarodowej Polski. Nie, nie w świecie realnych stosunków między państwami, ale w wyobraźni potencjalnego elektoratu PiS. Przedstawienie kraju jako uratowanego przez patriotów przed całkowitym przejęciem przez obce siły.
Z budową tej nowej osi współbrzmi – co ważne – polityka polemiki z instytucjami Unii Europejskiej. Każdy atak ze strony Komisji Europejskiej czy Parlamentu Europejskiego będzie można w tej wizji łatwo uczynić kolejnym argumentem na rzecz tego, iż zarówno w kraju, jak i w Brukseli PiS toczy walkę z tym samym wrogiem. Wizerunki polskich polityków w niemieckich mundurach, porównywanie KOD do Targowicy, obrazy islamskiej inwazji na Europę to propagandowe wsparcie, którego polityce Kaczyńskiego udzielają sprzyjające mu media. Ale zarazem to istota przekazu dla nowego elektoratu. Elektoratu, którego nienawiść do zepsutych elit poszerzono o niechęć do Niemców, lęk przed uchodźcami, postrzeganie Unii Europejskiej jako niebezpiecznego wroga.
Nie wiemy jeszcze, na ile skuteczne będzie nowe wytyczenie przez PiS osi politycznej rywalizacji. Stawką w grze nie jest jednak wyłącznie zwycięstwo PiS w 2019 r. czy nawet jego skala. Stawką w dłuższej perspektywie są też wszystkie uboczne konsekwencje tej operacji.