W procesie Adama T. oskarżonego o zabójstwo Ewy Tylman może dojść do sytuacji, że sąd, nieprzekonany do wersji przedstawianej przez prokuraturę rozważy inną kwalifikację prawną, np. nieudzielenie pomocy lub uniewinni oskarżonego - mówił PAP b. prokurator prof. Monika Całkiewicz.

Prof. Całkiewicz, która jest radcą prawnym i prorektorem ds. studiów prawniczych Akademii im. Koźmińskiego, specjalizującym się w dziedzinie kryminalistyki, zastrzega równocześnie, że to, iż proces w sprawie zabójstwa jest poszlakowy, nie wyklucza skazania oskarżonego nawet na karę dożywocia. Sąd jednak uznać, że inne wersje są nieprawdopodobne – wyjaśnia.

PAP: Proces ws. zabójstwa Ewy Tylman jest procesem poszlakowym, oskarżony nie przyznaje się do winy, część prawników uważa, że zarzut zabójstwa nie ostanie się w sądzie...

M.C.: Potocznie mówi się, że proces jest poszlakowy, bo dowody są mało wiarygodne, ale w rzeczywistości nie na tym polega istota dowodu poszlakowego. Poszlaka w sposób pośredni wskazuje na popełnienie przestępstwa. Przykładowo: mamy świadka, który widział zabójstwo i wskazuje jego sprawcę - to jest dowód bezpośredni. Ale ten sam świadek może jedynie widzieć, jak pan Kowalski wchodzi do mieszkania pana Nowaka. Jeśli pan Nowak za dwie godziny zostanie znaleziony w swoim mieszkaniu martwy, mamy do czynienia jedynie z okolicznością wskazującą na to, że Kowalski miał sposobność, by zabić. To właśnie jest poszlaka. Procesy poszlakowe, także w sprawach o zabójstwa, nie są niczym niezwykłym. Zdarzało się, że oskarżony nie przyznawał się do winy, nie było naocznych świadków, ba - nawet nie znaleziono ciała ofiary, a mimo to zapadał wyrok skazujący.

PAP: Od czego to zależy?

M.C.: Poszlaki, które prokuratura przedstawia sądowi, muszą układać się w zamknięty, logiczny ciąg. Mówiąc inaczej, po przeanalizowaniu materiału poszlakowego sąd musi nabrać przekonania, że każda inna wersja zdarzenia jest wykluczona, nieprawdopodobna.

PAP: A jeśli takiego przekonania nie nabierze? Na przykład w tej sprawie?

M.C.: W takiej sytuacji może rozważyć inne kwalifikacje prawne. Być może uzna, że bardziej wiarygodna jest wersja, iż Ewa Tylman wpadła do rzeki, a Adam Z. jej nie pomógł, mimo że mógł to zrobić bez narażania się na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Wtedy może go skazać za nieudzielenie pomocy - przy czym zagrożenie karą jest tu zupełnie inne. Za zabójstwo grozi kara od 8 lat więzienia do nawet dożywotniego pozbawienia wolności. Nieudzielenie pomocy zagrożone jest karą do 3 lat pozbawienia wolności.

PAP: Adam Z. twierdzi, że Ewy Tylman nie zabił; miał przyznać się do tego jedynie przed policjantami. Odmówił też składania przed sądem wyjaśnień, choć wcześniej, przesłuchiwany przez prokuratora, przyznał, że kobieta wpadła do rzeki. W jaki sposób może to wpłynąć na proces?

M.C.: Oskarżony zawsze może zmienić swoją wersję i w praktyce, wbrew pozorom, często to się dzieje. Po takim pierwszym przyznaniu się, następuje nieraz ochłonięcie. Zdarza się, że osobie tymczasowo aresztowanej współosadzeni mówią, że niepotrzebnie się przyznawała, że miała na to czas. Efekt? Oskarżony twierdzi, że przestępstwa nie popełnił, a to, że wcześniej się przyznał, tłumaczy fizycznym lub psychicznym naciskiem policji lub tym, że obiecano mu wyjście na wolność albo łagodniejszą karę. Sąd ma wtedy dwa dowody: dowód z tych wyjaśnień, które były złożone wcześniej, i dowód późniejszy - nieprzyznanie się do winy. Musi ocenić, która wersja jest wiarygodna.

PAP: Tutaj też pojawiły się argumenty, że policjanci zmusili oskarżonego do przyznania się.

M.C.: Tak, ale sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana, bo z przekazu medialnego wynika, że wprawdzie Adam Z. miał się przyznać policjantom, ale z jego oświadczenia została sporządzona tylko notatka służbowa, a nie protokół.

PAP: To nie jest wystarczający dowód?

M.C.: Zgodnie z przepisami Kodeksu postępowania karnego taka notatka nie jest dowodem. Dlatego prokuratura chce przesłuchać przed sądem policjantów, by potwierdzili, że oskarżony w takiej nieprotokołowanej rozmowie przyznał się do winy. Sąd oczywiście tych policjantów przesłucha; inną kwestią pozostaje jednak to, jak oceni ich wiarygodność.

PAP: Obrońcy będą podawać to w wątpliwość?

M.C.: Będąc obrońcą, powiedziałabym, że nie mam żadnej pewności, iż takie oświadczenie zostało przez podejrzanego rzeczywiście złożone. Dlaczego? Bo notatkę służbową podpisują tylko policjanci, a nie osoba, która takie oświadczenie jakoby złożyła. Protokół przesłuchania podpisują przesłuchujący i przesłuchiwany; ten ostatni ma prawo wnieść do treści protokołu zastrzeżenia, czyli kontroluje jego treść. Notatka to relacja tylko jednej strony.

PAP: Czyli z założenia jest to wersja raczej subiektywna?

M.C.: Tak. Nie wiadomo też nigdy w takich sytuacjach, czy osoba, która przyznała się do popełnienia przestępstwa w czasie rozmowy z policjantami (czyli nie w trakcie formalnego przesłuchania), została wcześniej pouczona, że może odmówić składania wyjaśnień albo odpowiedzi na konkretne pytania, a przecież to wynika z jej prawa do obrony. Moim zdaniem do takich zeznań policjantów sąd podejdzie bardzo ostrożnie.

PAP: A jeśli był stosowany w czasie przesłuchań przymus?

M.C.: Zmuszanie podejrzanego do składania określonych wyjaśnień, w tym do przyznania się do winy, jest bezwzględnie niedopuszczalne. Jeżeli taka wersja by się potwierdziła, byłby to błąd zarówno proceduralny, jak i taktyczny. Przymus w czasie przesłuchania wyklucza możliwość wykorzystania tego przesłuchania jako dowodu w sprawie.

PAP: Jednym z dowodów w tej sprawie jest też eksperyment procesowy. Według nieoficjalnych informacji wynika z niego, że czas, w którym miało dojść do zabójstwa - czyli przejście w określone miejsce, zepchnięcie kobiety ze skarpy i wrzucenie jej do wody - był dłuższy niż ten założony przez prokuraturę i wynikający z analizy monitoringu. To może wpłynąć na ocenę przez sąd wersji śledczych?

M.C.: Oczywiście. Co więcej, moim zdaniem obrońcy będą starali się wykazać, że biorąc pod uwagę to, iż Adam Z. był w stanie upojenia alkoholowego, ten okres powinien być jeszcze dłuższy. Człowiek nietrzeźwy działa zdecydowanie mniej zbornie niż ten, który nie pozostaje pod wpływem alkoholu.

PAP: A to, że był pijany, może wpłynąć na orzeczoną karę?

M.C.: Działanie pod wpływem alkoholu w wielu przypadkach wyłącza możliwość zrozumienia znaczenia swojego czynu lub pokierowania swoim postępowaniem. Czyli teoretycznie mamy do czynienia z niepoczytalnością, bo sprawca zachowuje się w określony sposób na skutek zakłócenia czynności psychicznych. Ale zgodnie z przepisami Kodeksu karnego, jeśli ktoś sam wprawił się w stan upojenia, to nie wyłącza to jego odpowiedzialności. Krótko mówiąc, nie może bronić się skutecznie, kwestionując swoją winę z tego powodu, że nie wiedział, co robi, bo był pijany. Co więcej, nietrzeźwość w chwili popełniania przestępstwa zazwyczaj nie jest okolicznością łagodzącą, a wręcz przeciwnie - okolicznością obciążającą, czyli wpływającą na zaostrzenie wymiaru kary.

PAP: Jednym z dowodów są też nagrania z monitoringu; mogą uprawdopodobnić wersję prokuratury?

M.C.: Nie wiadomo, czy oskarżony będzie kwestionował to, że to on i Ewa Tylman są widoczni na nagraniach, czy też nie. Jeżeli tak, to niewątpliwie konieczne będzie zidentyfikowanie przez biegłych osób widocznych na nagraniach. Innym problemem jest zinterpretowanie ich zachowania. To już nie rola biegłego, ale raczej ocena organu procesowego, w tym przypadku sądu. Wydaje się, że to, czym dysponuje prokuratura, to jedynie zapis wskazujący na wspólne przemierzanie drogi przez Adama Z. i Ewę Tylman. Nie świadczy to jeszcze o tym, że potem doszło do przestępstwa. Jeśli na nagraniach widać jedynie upadek kobiety, podnoszenie jej przez oskarżonego, to biorąc pod uwagę okoliczności sprawy i stan nietrzeźwości zarówno oskarżonego, jak i pokrzywdzonej, trudno uznać, że były to zachowania wskazujące na agresywną postawę mężczyzny wobec Ewy Tylman.

PAP: Duże zainteresowanie mediów może zaszkodzi procesowi?

M.C.: Błędem sądu było pozwolenie na pokazanie w mediach całej rozprawy - nawet mimo, że nie była to transmisja. Sąd może, ale nie musi dopuścić dziennikarzy do rejestrowania przebiegu rozprawy. To jest zawsze decyzja uznaniowa, nawet wówczas, gdy jawność rozprawy nie jest wyłączona. W procesach, które są medialne, zdarzało się, że sąd pozwalał dziennikarzom nagrywać wypowiedzi uczestników jedynie do zakończenia odczytywania aktu oskarżenia. Nie chodzi przy tym tylko o ryzyko ujawnienia danych wrażliwych, tak jak stało się w tym procesie - mówię tutaj choćby o informacjach dotyczących życia seksualnego oskarżonego, w tym jego orientacji. Zgodnie z przepisami świadkowie, którzy jeszcze nie zostali przesłuchani na rozprawie, nie mogą być obecni przy składaniu zeznań przez innych świadków i wyjaśnień przez oskarżonego. Dlaczego? Chodzi o to, by nie sugerowali się - choćby podświadomie - tym, co powiedziały wcześniej przesłuchiwane osoby. Nie wiadomo, jak teraz będą zeznawać świadkowie, którzy już usłyszeli wyjaśnienia oskarżonego, a przy następnych transmisjach usłyszą zapewne zeznania innych osób. To może negatywnie wpłynąć na wynik tego - i tak niełatwego - procesu.