W działaniach wymierzonych w Hillary Clinton mieli uczestniczyć hakerzy, szpiedzy, propagandyści i internetowe trolle. Rosyjski prezydent Władimir Putin dał zielone światło dla kompleksowej operacji wywiadowczo-propagandowej, której celem była ingerencja w amerykańskie wybory. Cel? Ułatwienie zwycięstwa Donaldowi Trumpowi albo przynajmniej utrudnienie życia jego rywalce Hillary Clinton.
Działania te były prowadzone pod bezpośrednim nadzorem wywiadu wojskowego. Takie wnioski płyną z raportu trzech amerykańskich służb specjalnych, którego streszczenie zostało opublikowane w piątek.
Wnioski wyciągnięte przez Rosjan będą wykorzystywane w przyszłych kampaniach wyborczych w niewymienionych z nazwy „państwach sprzymierzonych z USA”. Jednym z takich państw jest Polska. Rosyjscy stratedzy korzystali z wielu narzędzi i korygowali swoje działania zgodnie z aktualnymi trendami sondażowymi. Hakerzy włamywali się na serwery i konta poczty elektronicznej amerykańskich polityków, urzędników (w tym członków komisji wyborczych), analityków i dziennikarzy. Nie ma jednak dowodów na ingerencję w proces liczenia głosów, co podkreślają zwolennicy Trumpa.
Dane zdobyte przez hakerów – w tym e-maile Hillary Clinton – były przekazywane m.in. portalowi WikiLeaks. „Moskwa wybrała Wiki Leaks najpewniej ze względu na jego reputację” – czytamy w raporcie przygotowanym przez Agencję Bezpieczeństwa Narodowego (NSA), Centralną Agencją Wywiadowczą (CIA) i Federalne Biuro Śledcze (FBI). I choć Kreml zaprzeczał informacjom o związkach z WikiLeaks i jego twórcą, ukrywającym się w ambasadzie Ekwadoru w Londynie Julianem Assange’em, to bliskie relacje z nim nawiązała rządowa telewizja RT (dawniej Russia Today). Analizie działań RT poświęcono znaczną część raportu. Telewizja ta odgrywała kluczową rolę w propagandowej części operacji. Jej linia redakcyjna jest na bieżąco nadzorowana przez Aleksieja Gromowa, wiceszefa administracji Putina.
„Przekaz RT dotyczący sekretarz Clinton przez cały okres kampanii wyborczej był konsekwentnie negatywny i koncentrował się na wyciekłych e-mailach, a także oskarżeniach o korupcję, zły stan zdrowia psychicznego i fizycznego oraz związki z islamskim ekstremizmem” – piszą autorzy dokumentu. Z kolei Trump opisywany był jako walczący z wielkimi korporacjami i zabetonowanym systemem politycznym outsider, spodziewana ofiara niesprawiedliwej ordynacji wyborczej. Jednym z najpopularniejszych filmów RT był ten zatytułowany „Trump will not be permitted to win” (Nie pozwolą Trumpowi wygrać), który zebrał 2,2 mln wyświetleń na YouTubie.
Kiedy okazało się, że kampania wymierzona w Clinton nie daje sondażowych zysków Trumpowi, rosyjskie media oficjalne oraz płatne trolle w mediach społecznościowych skupiły się na atakach na amerykańską ordynację. Sukces miliardera był zaskoczeniem także dla Kremla; na noc wyborczą prorosyjscy blogerzy przygotowali nawet twitterową kampanię z hashtagiem #DemocracyRIP (spoczywaj w pokoju, demokracjo). „Przed wyborami rosyjscy dyplomaci publicznie potępiali amerykański proces wyborczy i byli przygotowywani do wezwania do podania w wątpliwość ważności wyników” – czytamy. Gdy okazało się, że jednak „pozwolono Trumpowi wygrać”, wątpliwości co do wiarygodności wyborów z prorosyjskich serwisów zniknęły.
Autorzy ujawnionego w piątek raportu, którego pełną wersję otrzymali prezydent Barack Obama oraz wybrani oficjele, wskazują też powody, dla których Kreml zdecydował się włączyć do kampanii wyborczej. Ich zdaniem wiązało się to z „długoterminową chęcią podkopania liberalnego porządku pod przywództwem USA”. Trump w tym kontekście miał być doceniony za „przyjazne Rosji stanowisko w sprawie Syrii i Ukrainy”. Rosja liczyła też, że jego zwycięstwo pomoże w powołaniu międzynarodowej koalicji przeciwko samozwańczemu Państwu Islamskiemu. Dyplomatyczne starania o stworzenie sojuszu na wzór koalicji antyhitlerowskiej – co opisywaliśmy na łamach DGP – trwają od kilkunastu miesięcy.
Sukces tych starań wywindowałby rolę Rosji do utraconej wraz z upadkiem ZSRR rangi gracza o znaczeniu globalnym i ułatwiłby porozumienie w innych spornych kwestiach, jak Ukraina czy natowskie instalacje w naszej części Europy. Dlatego zwycięstwo Clinton było odbierane jako niepożądane. Ekssekretarz stanu była potępiana za „agresywną retorykę” i oskarżana o inspirowanie w latach 2011–2012 masowych protestów przeciwko rosyjskim władzom. Kreml podejrzewał też, że dokumenty Panama Papers, ujawniające m.in. skalę korupcji w najbliższym otoczeniu Putina, i ostatni skandal dopingowy z udziałem rosyjskich sportowców były koordynowanymi z Waszyngtonu działaniami mającymi na celu zohydzić wizerunek Rosji na świecie.
Trump, który 20 stycznia formalnie obejmie urząd prezydenta USA, po spotkaniu z przedstawicielami służb po raz pierwszy przyznał, że Rosjanie „próbowali się włamywać do naszej cyberinfrastruktury”. Ale ostrze jego ataków raczej uderza w demokratów. „Na atak hakerów pozwoliły ogromne zaniedbania Narodowego Komitetu Demokratycznego. Narodowy Komitet Republikański był silnie chroniony” – pisał w sobotę na Twitterze. „Dobre relacje z Rosją to dobra rzecz. Tylko głupcy sądzą, że zła. I bez tego mamy dość problemów na świecie. Gdy będę prezydentem, Rosja będzie nas szanować znacznie bardziej niż obecnie. Oba kraje będą współpracować, by rozwiązać część światowych problemów” – dodawał.
Ani Kreml, ani rosyjskie MSZ nie zareagowały na razie na piątkowe rewelacje amerykańskich specsłużb. Może to być związane ze świąteczno-noworocznym okresem urlopowym. W Rosji od Nowego Roku do przypadającego na miniony weekend prawosławnego Bożego Narodzenia nie działały urzędy i nie wychodziły gazety. Jednak wcześniej zaprzeczano, że rosyjski wywiad wojskowy brał udział w atakach na amerykańską infrastrukturę cybernetyczną. – To dowód na agonię elity rządzącej. Osobista nienawiść prezydenta (Obamy – red.) robi wrażenie – mówił Andriej Krutskich, przedstawiciel Putina ds. międzynarodowej współpracy w dziedzinie cyberbezpieczeństwa.