Rok 2017 będzie rokiem rosnącej presji Rosji na Białoruś. Konflikt staje się wielowymiarowy. Chodzi m.in. o gaz, ropę, integrację i kontrole na granicach. Rosyjsko-białoruskie spory energetyczne to już wieloletnia tradycja.
Tym razem konflikt dotyczy dostaw ropy naftowej. Białoruś skarży się na redukcję dostaw i żąda podwyższenia stawek za tranzyt surowca na Zachód. Rosja domaga się, by Mińsk najpierw oddał dług za... dostawy gazu. Wszystko to jest jedynie elementem narastających sporów między oboma państwami.
– Rozwiązanie naftogazowych kwestii z Rosją przeniesiemy na kolejny rok – mówił tuż przed sylwestrem szef Biełnaftachimu Ihar Laszenka. Rzeczywiście, jedyne, co udało się na razie stronom ustalić, to to, że nowe stawki tranzytowe zaczną obowiązywać 1 lutego, a nie 1 stycznia, jak chciał Mińsk. Białoruś proponuje, by podnieść je o 20,5 proc. (wcześniej żądano 50 proc.), Rosja zgadza się na 5,5 proc. Dodatkowo spór dotyczy wypełniania dotychczasowych zobowiązań. Zgodnie z umową Rosja powinna dostarczać Białorusi 24 mln ton ropy rocznie, czyli 6 mln kwartalnie. Od lipca ubiegłego roku przesyłała jednak jedynie 3,5 mln ton kwartalnie. Obecnie ta wartość spadła do 3 mln.
Rosja żąda, by najpierw Mińsk rozliczył się z długu w wysokości 281 mln dol. za ubiegłoroczne dostawy gazu. Dług powstał, bo Białoruś jednostronnie uznała na początku 2016 r., że powinna płacić za surowiec nie 132 dol. za 1 tys. m sześc., jak przewidywał kontrakt, ale jedynie 80 dol. Strona białoruska argumentowała, że jest to sprawiedliwa cena związana z globalnym spadkiem cen surowców. W październiku obie strony ogłosiły, że doszły do porozumienia, jednak Mińsk do tej pory nie oddał długu, zaś wysłane awansem, w ramach gestu dobrej woli, środki za kolejne dostawy (nie podano ich wartości) zostały przez Moskwę zwrócone. – Nie na to czekamy – uciął rosyjski wicepremier Arkadij Dworkowicz.
Dla Białorusi dostawy rosyjskiej ropy są kluczowe, ponieważ eksport produktów ropopochodnych z rafinerii w Mozyrzu i Nowopołocku na Zachód należy do najważniejszych źródeł dochodów budżetowych państwa. A te są bardzo potrzebne, skoro według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego w tym roku będzie to jedyny kraj w Europie, który odnotuje spadek PKB. Tymczasem od stycznia do października ubiegłego roku za granicę sprzedano o 15 proc. mniej tego typu towarów niż w analogicznym okresie 2015 r. Bez znaczącego wzrostu dochodów budżetowych Białoruś może mieć w tym roku problemy z obsługą długu publicznego.
Spory naftowo-gazowe to niejedyna oznaka problemów w dwustronnych relacjach. Choć teoretycznie oba państwa łączy unia celna, od wielu miesięcy Rosjanie wzmocnili kontrole celne na granicy z Białorusią (białoruskich celników na tej samej granicy w ogóle nie ma). Moskwa przypomniała sobie o oficjalnym statusie przejść granicznych (nie są one międzynarodowe) i nie wpuszcza do Rosji obywateli Unii Europejskiej przejeżdżających tranzytem przez mniejszego sąsiada. Problemy miewają też obywatele państw trzecich lecący do Moskwy z przesiadką w Mińsku. Polskie MSZ już w październiku ubiegłego roku rekomendowało, by w drodze lądowej do Rosji korzystać z łotewsko-rosyjskich przejść granicznych, a w drodze powietrznej unikać tranzytu przez Białoruś. Do tego dochodzi wojna informacyjna prowadzona przez rosyjskie kanały telewizji państwowej.
Wszystko to sprawiło, że prezydent Alaksandr Łukaszenka zbojkotował podwójny szczyt dwóch rosjocentrycznych struktur integracyjnych – Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej i Organizacji Porozumienia o Bezpieczeństwie Zbiorowym – który odbył się 26 grudnia w Petersburgu. Rosja oczekuje od Białorusi wsparcia jej polityki wobec Ukrainy, ustępstw w dziedzinie polityki gospodarczej (np. sprzedaży przedsiębiorstw, w tym wymienionych rafinerii) oraz zgody na rozlokowanie na jej terenie pełnowartościowej bazy wojskowej. Mińsk szuka zrównoważenia relacji z Rosją w zbliżeniu z Zachodem. Wczoraj otwarcie chwalił za to sąsiadów polski minister dyplomacji Witold Waszczykowski. – Zyskaliśmy otwarcie, Białoruś jest w tym momencie otwarta dla polskiego biznesu – dowodził na antenie RMF FM.
Białoruś szuka zrównoważenia relacji z Rosją w zbliżeniu z Zachodem
Czystka w strukturach siłowych
Prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka w drugiej połowie roku zdymisjonował kilku wysoko postawionych przedstawicieli struktur siłowych. 27 czerwca stanowisko stracił zastępca szefa sztabu generalnego Ihar Hłod, 17 listopada – wiceszef MSW Walancin Michniewicz, 21 grudnia – szef osobistej ochrony głowy państwa Wiktar Szynkiewicz, a 27 grudnia – szef pograniczników Leanid Malcau.
Ciekawa jest zwłaszcza dymisja tego ostatniego. 67-letni Malcau – oficjalnie wysłany na emeryturę – pełnił najważniejsze funkcje w aparacie przymusu nieprzerwanie od 1994 r., niemal przez całą prezydenturę Łukaszenki. Nie zaszkodził mu nawet alkoholowy skandal z 1996 r.; stracił wtedy co prawda stanowisko ministra obrony, ale już po czterech miesiącach został wiceszefem sztabu koordynacji współpracy wojskowej Wspólnoty Niepodległych Państw.
Poza sferami wojskowymi 5 grudnia stanowisko stracił także szef prezydenckiej administracji Uładzimir Kosiniec (z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że mógł mu zaszkodzić skandal korupcyjny w obwodzie witebskim, z którym jest związany), a 21 grudnia – jego dotychczasowy zastępca Ihar Buzouski, do tej pory odpowiadający za państwową ideologię. Wszystkie te przetasowania wywołały zainteresowanie analityków. Najdalej idące teorie sugerują, że władze w Mińsku boją się inspirowanego przez Rosjan spisku wymierzonego w Łukaszenkę. Taką tezę lansuje popularny opozycyjny portal Chartyja’97 na bazie słów jednego z białoruskich dysydentów Dzmitryja Bandarenki, który bez podania źródeł mówi o udaremnionej próbie puczu.
– Dyktator podejmuje chaotyczne, nieadekwatne kroki i według mnie prawdopodobieństwo wprowadzenia stanu wyjątkowego jest bardzo wysokie – mówił Bandarenka w rozmowie z Chartyją’97. Opozycjonista twierdzi, że właśnie z tym była związana rezygnacja Łukaszenki z wyjazdu na integracyjny szczyt do Petersburga, który odbył się 26 grudnia. Na potwierdzenie tej wersji nie ma żadnych dowodów. Jednak białoruskiemu prezydentowi ostatnio często zdarza się dwuznacznie wypowiadać na temat bezpieczeństwa swojego kraju. – My, ludzie w pagonach, wiemy: proch trzeba trzymać suchym – mówił Łukaszenka w orędziu noworocznym.