Swoimi brutalnymi działaniami w Syrii Rosja chce pokazać, że jest twardym graczem przed rozmowami z Donaldem Trumpem - powiedział w piątek dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Sławomir Dębski.

"Wojna oraz sposób jej prowadzenia - jak pisał Clausewitz - jest elementem polityki, czy polityką prowadzoną innymi środkami. (Swoim postępowaniem w Syrii - PAP) Rosja demonstruje, że jest bardzo twardym graczem, zdeterminowanym, i należy się liczyć z tym co mówi i robi" - ocenił Dębski na antenie Radia Zet. Jego zdaniem celem Rosji jest zajęcie pozycji przetargowej przed zapowiadanymi rozmowami z administracją przyszłego amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa.

Pytany, czy "mordując dzisiaj Syryjczyków, Rosja pokazuje coś światu, także nam Polakom", Dębski odparł: "Tak jest (...) - że potrafi być okrutna, że potrafi być zdeterminowana, potrafi być brutalna nawet w obszarach, gdzie nie ma bezpośrednich, żywotnych interesów, więc co dopiero, gdy te interesy zostaną naruszone".

Szef PISM podkreślił jednak przy tym, że Polacy nie powinni bać się Rosji, tylko potrafić odczytać tę komunikację i wykorzystywać ją do mobilizowania opinii światowej.

"My nie jesteśmy zaskoczeni, że Rosja jest zdolna do prowadzenia polityki w ten sposób. Nasze dość długie doświadczenia z tego rodzaju metodami tylko się potwierdzają" - dodał. Ocenił, że jeśli świat wierzył wcześniej, że Rosja się zmieniła, to jej działania w Syrii dowodzą, że "był w błędzie".

Dopytywany, czy podobnych działań można by oczekiwać w Tallinie, Rydze, Wilnie, a nawet Białymstoku, odpowiedział: "Myślę, że może mówić, że może".

"Świat może być na tyle przerażony, że może zacznie uwzględniać ten sposób prowadzenia polityki w swoich kalkulacjach. Oznacza to de facto, że koszty oporu dla społeczeństw demokratycznych mogą być duże. To oznacza, że żeby Rosję powstrzymać, trzeba podjąć decyzję o wysłaniu własnych żołnierzy. To jest problem Aleppo, z którym mamy do czynienia" - uzupełnił.

Jego zdaniem nie możemy zrobić wiele, by pomóc ludności cywilnej Syrii, co najwyżej wyrazić swój sprzeciw wobec tego, co się tam dzieje. Jak uzupełnił, państwa zachodnie nie obawiają się konfliktu mocarstw, tylko narażania życia swoich żołnierzy, odczuwają też "zmęczenie" koniecznością ciągłych interwencji na Bliskim Wschodzie.

Pytany, czy oznacza to również, że świat "machnie ręką", gdyby podobna sytuacja wydarzyła się w naszym regionie, odparł, iż "na razie jest taki konsensus, że mamy do czynienia z dwoma obszarami": krajami będącymi członkami NATO i pozostałymi.

"Niemniej sama tendencja dzielenia świata na dwa obszary jest dla nas groźna" - podkreślił Dębski. (PAP)