W Polsce mamy do czynienia z rynkiem, na którym są gracze zarówno prywatni, jak i publiczni. I bardzo dobrze, mamy większą konkurencję, mamy więcej podmiotów, które inwestując w rozwój, wyznaczają kierunki rozwoju również dla sektora publicznego. Natomiast nie wszyscy zdają sobie sprawę, że sektor publiczny w dużej mierze jest też sektorem prywatnym. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale jeśli spojrzymy na podmioty świadczące podstawową opiekę zdrowotną, to ponad 90 proc. tych firm jest prywatna, ale finansowana z pieniędzy publicznych, czyli przez Narodowy Fundusz Zdrowia. W związku z tym powiedzmy to jasno – w Polsce system ochrony zdrowia nie jest tylko publiczny, nie jest tylko prywatny, jest mieszany. I uważam, że to jego duża zaleta.
Faktycznie system może się wydawać skomplikowany, aczkolwiek tak naprawdę na końcu dnia pacjent nie powinien się zastanawiać, czy idzie do podmiotu publicznego, czy do placówki prywatnej. Przede wszystkim, niezależnie od formy prawnej, chodzi o to, że został zaopiekowany, żeby dostał właściwą opiekę zdrowotną.
Sektor ochrony zdrowia w Polsce ma masę wyzwań, niezależnie od tego, czy jest publiczny, czy prywatny. To efekt paru czynników, które wpływają na utrudniony dostęp do usług zdrowotnych. Jeden z tych elementów to demografia, której nie oszukamy. Nasze społeczeństwo się starzeje, wymaga coraz więcej opieki, więcej diagnostyki, więcej porad.
Druga rzecz to jest oczywiście konsekwencja pandemii. Przez cały czas mamy do czynienia z pewnym długiem zdrowotnym, ale też z rosnącą świadomością pacjentów co do konieczności wykonywania pewnych badań, często dużo droższych i bardziej skomplikowanych.
W porównaniu z tym, co było przed pandemią, każdy nasz pacjent wymaga, brzydkie słowo, większej liczby serwisów. Mówię tak specjalnie, bo to może być wizyta, ale też świadczenia z zakresu diagnostyki. Kiedyś mówiliśmy o prostej diagnostyce laboratoryjnej, dzisiaj coraz częściej sięgamy po skomplikowane technologie, czy to tomografię komputerową, czy rezonans magnetyczny. I tu dochodzimy do kolejnego czynnika, który wpływa właśnie na dostępność. To jest kwestia kosztów związanych z dostępnością lekarzy i personelu medycznego. Z jednej strony w Polsce lekarzy brakuje w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców, a z drugiej – korzystamy z usług medycznych statystycznie częściej, niż np. osoby w Skandynawii. I teraz, jak zestawimy te dwie dane: ilość lekarzy na tysiąc mieszkańców Skandynawii versus Polska i częstość korzystania z usług, to wychodzimy niestety in minus.
npbp
Niestety, to jest znowu konsekwencja rynku. Rynek trochę wygląda tak, że jak ta usługa płatna jest dostępna w bardzo odległym terminie, to nikt jej po prostu nie kupi. Natomiast w przypadku opieki abonamentowej czy ubezpieczeniowej nie mówimy o jednorazowych usługach, tylko o skoordynowanej opiece, więc czasami pewne wizyty mogą nie być dostępne tak szybko, ale za to mamy pewność dostępu do całościowej, takiej kompleksowej opieki, która jest bardzo szeroka.
Ja podkreślam kompleksowość usług oferowanych w ramach abonamentów, ale też nie zapominajmy o kosztach. Przecież naszym lojalnym klientom za stosunkowo niską cenę pakietu oferujemy pełną diagnostykę, dostęp do różnych specjalistów i to często w taki sposób, żeby pacjent mógł z tego wszystkiego skorzystać podczas jednej wizyty w placówce. Proszę więc przeliczyć koszt tych wszystkich porad. Normalnie to są setki albo tysiące złotych. Ale tutaj nie chodzi naprawdę o ograniczanie kosztów, tylko o wzięcie pewnej odpowiedzialności za skoordynowaną opiekę.
Na przykład: ból w klatce piersiowej. Wydaje się naturalne, że powinniśmy pójść do kardiologa. W wielu przypadkach okazuje się jednak, że to nie kardiolog jest nam potrzebny, tylko gastrolog. I w skoordynowanej opiece to dostawca usług bierze odpowiedzialność za to, żeby właściwie pokierować pacjenta, ale też żeby przygotować go do wizyty. Kolejny przykład – endokrynolog. Jeśli dostanę się na wizytę do endokrynologa i pójdę do niego bez wyników badań, to lekarz w niczym mi nie pomoże, tylko skieruje mnie na diagnostykę. W związku z tym zarówno pacjent, jak i lekarz stracą swój czas.
Jeśli mówimy o dostępności do kadr medycznych, to trudno byłoby wprowadzić system, w którym każdy z tych sektorów kształci specjalistów tylko na własne potrzeby. Ja tylko przypomnę, że sektor prywatny również jest zaangażowany w edukację przyszłych lekarzy, pielęgniarek i położnych. Od lat wspólnie z AWF przygotowujemy pielęgniarki do wykonywania zawodu, współpracujemy też z innymi uniwersytetami, których studenci mogą odbywać praktyki w naszych placówkach.
Do tego doświadczenie zbiera się wraz z wykonywaniem zawodu. My naszym lekarzom, pielęgniarkom dajemy szansę uczenia się na podstawie nowych technologii, które są dostępne w naszych placówkach.
Moim zdaniem to nie jest dobry kierunek, który tylko spowoduje to, że koszty zatrudnienia lekarza będą jeszcze większe, bo konkurencja o niego stanie się jeszcze trudniejsza. Już dzisiaj kwestie wynagrodzeniowe przekładają się na wzrost kosztów i cen świadczeń. Dlatego takie definitywne rozdzielanie miejsc pracy nie jest dobre. Tym bardziej że od lekarzy słyszymy, że oni chcą pracować na rzecz obu systemów. W jednym zyskują możliwość np. pracy na nowocześniejszym sprzęcie, a w drugim – stykają się z bardziej skomplikowanymi przypadkami. W taki kompleksowy sposób lepiej budują swoje doświadczenie zawodowe i stają się lepszymi specjalistami. I na tym powinno nam przede wszystkim zależeć.
Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, co jest ważniejsze – ilość czy jakość? Ja uważam, że to drugie. Na pewno potrzebujemy więcej lekarzy, ale oni muszą być dobrze wykształceni, muszą mieć możliwość nauczenia się swojego fachu w najlepszych możliwie warunkach. I jeśli byśmy byli w stanie to zapewnić, to super. To miejmy więcej uczelni z kierunkami lekarskimi i w efekcie większą liczbę specjalistów. Ale najpierw zadbajmy o to, żeby to były uczelnie, które faktycznie są w stanie przygotować dobrych medyków.
Miejmy nadzieję, że tak nie będzie.
Myślę, że należy również planować, które specjalizacje są bardziej przyszłościowe, i w których specjalizacjach powinniśmy kształcić więcej lekarzy. Pewne mody czy potrzeby zdrowotne się z czasem zmieniają. Chociażby dlatego, że technologia pozwala pewne rzeczy lepiej analizować. W związku z tym też musimy odpowiadać na takie zapotrzebowania i kształcić takich lekarzy, takie specjalizacje, które faktycznie będą nam potrzebne w przyszłości. Mamy też do czynienia z kwestią demografii, czyli ze starzejącym się społeczeństwem, co też zmienia zapotrzebowanie na określone specjalizacje. Myślę, że równie ważne, jak nie ważniejsze, jest to, żebyśmy zmienili podejście do piramidy świadczeń zdrowotnych, czyli żebyśmy ją postawili na nogach, a nie na głowie. Przez wiele lat mówiliśmy o tym, jak ważne są szpitale, jak ważne jest lecznictwo szpitalne. I to prawda. Zawsze powtarzam, że jak już dochodzi do medycyny interwencyjnej, to leczyć najlepiej, jak to jest możliwe. Co nie zwalnia nas z obowiązku unikania wysokich kosztów. Musimy zacząć bardzo mocno inwestować w profilaktykę, w edukację i zacząć zmieniać styl życia. Jeśli chcemy żyć dłużej w zdrowiu, to już dzisiaj należy zmieniać nawyki dietetyczne, ruchowe, wprowadzać sport do swojego życia. Tak żeby na medycynę interwencyjną wydawać mniej dzięki temu, że po prostu będziemy zdrowszym społeczeństwem.
Musimy stawiać na innowacyjność, tak unowocześniać sposoby leczenia, żeby były bardziej efektywne i pozawalały lepiej dbać o zdrowie pacjentów. Już kilkanaście lat temu zaczęliśmy wprowadzać rozwiązania telemedyczne. Chyba trochę wyprzedziliśmy epokę, bo wtedy zainteresowanie teleporadami było znikome. Pandemia wszystko zmieniła, a my byliśmy gotowi je oferować naszym pacjentom praktycznie z dnia na dzień. Od dawna mamy wdrożoną e-dokumentację medyczną, do której lekarz ma dostęp z dowolnego miejsca na świecie. Do tego możliwość zdalnego diagnozowania pacjentów.
Z mojej wiedzy wynika, że prace, żeby te systemy skoordynować, są prowadzone.Przede wszystkim zyskałby na tym pacjent, bo lekarz miałby pełen obraz kliniczny i historię jego leczenia. Tyle że problem jest jeszcze większy. Badania medycyny pracy i ich wyniki nie są widoczne nigdzie ani dla lekarzy w sektorze publicznym, ani w prywatnym. Czyli co z tego, że pacjent je wykonana, skoro lekarz rodzinny nie ma do nich dostępu.
Rozmawiamy na ten temat m.in.na forum Pracodawców RP. Medycyna pracy musi wejść w erę digitalizacji. Proszę zobaczyć, jak sprawdziło się wprowadzenie e-recept, e-skierować na badania czy e-orzeczenia o niepełnosprawności. Dlaczego nie ma e-skierowań i e-orzeczeń medycyny pracy. To należy koniecznie zmieniać. Medycynę pracy należy traktować jako element profilaktyki zdrowia.
Faktycznie najtrudniejszy jest ten okres przejściowy, bo nie można zakręcić, zamknąć finansowania szpitali. To się nigdy nie stanie. Wdrożenie mądrego planu profilaktyki zdrowia niestety nie przyniesie efektów jutro. To jest proces długofalowy, więc w tym okresie przejściowym musimy znaleźć optymalny sposób, żeby finansować i jedno, i drugie. Ale patrząc długofalowo na zdrowie publiczne w Polsce, musimy dużo mocniej zacząć inwestować w profilaktykę, żeby za te 10–15 lat faktycznie być zdrowszym społeczeństwem. I wtedy te nakłady na medycynę interwencyjną, szpitalną będą mogły być mniejsze.
Ogólnoświatowy kierunek jest taki, żeby wszystkie schorzenia, które można leczyć w domu czy w ambulatorium, nie trafiły do szpitala. Tam leczenie jest najdroższe. Ale to musi być działanie skoordynowane, żeby faktycznie docelowo do szpitala pacjent trafiał tylko wtedy, gdy jest to niezbędne. I tak jak powiedziałem, jak już dojdzie do tej medycyny interwencyjnej, musimy być w niej najlepsi. Ale postawmy na profilaktykę, żebyśmy byli zdrowszym społeczeństwem, i wtedy z opieki szpitalnej, będziemy korzystać zdecydowanie rzadziej. ©℗