Choć w projektach kolejowych zaczyna się wyraźny dołek, a część firm redukuje załogi, rząd nie chce wprowadzić lepszych mechanizmów finansowania.

Branża wykonawców i producentów materiałów alarmuje, że w ostatnich miesiącach doszło do mocnego spadku liczby przetargów na remonty torów ogłaszanych przez spółkę PKP Polskie Linie Kolejowe. – Od początku roku postępowań jest bardzo mało. Słyszymy, że pojawią się w drugiej połowie roku. Tyle że jeszcze w listopadzie deklarowana wartość zamówień na ten rok wynosiła 17 mld zł. Teraz PKP PLK zapowiada, że będzie tylko 10 mld zł – mówi Marita Szustak, szefowa Izby Gospodarczej Transportu Lądowego (IGTL).
Niższa liczba zamówień już wiąże się z kłopotami dla niektórych firm. Zwłaszcza produkujących materiały dla kolei. Chodzi np. o podkłady i płyty peronowe, czyli elementy masowo wykorzystywane przy modernizacji linii kolejowych. Według danych IGTL produkujące je firmy w ostatnim czasie musiały już zwolnić jedną trzecią spośród ok. 900 zatrudnionych. – Zagrożonych jest kolejnych 220 osób. Łącznie zatrudnienie w tych firmach może spaść o 60 proc. w stosunku do 2019 r. Odbudowa potencjału nie będzie łatwa – mówi Marita Szustak. Cięcia zaczęły także firmy produkujące zwrotnice kolejowe. Według szacunków w tym roku zredukują liczbę pracowników o jedną trzecią.
Według IGTL ten dołek w zamówieniach odbije się także na firmach wykonawczych. Głód przetargowy sprawi, że zaczną walczyć o zlecenie tanimi ofertami. Przy galopujących cenach materiałów znowu może zaś dochodzić do sytuacji podobnych do tych sprzed dwóch, trzech lat, kiedy część firm uznała, że kontrakt przestaje im się opłacać, a zamawiający musiał zerwać umowę.
Mniejsza liczba przetargów oznacza też, że przebudowy dłuższych tras mocno rozciągną się w czasie. Na ten rok kolejarze zapowiadali np. przetarg na gruntowną przebudowę linii z Białegostoku do Ełku, czyli kolejnego fragmentu trasy Rail Baltica. Obiecywano też kontynuację przebudowy linii z Katowic do granicy z Czechami. Obie inwestycje się przesuną.
Spółka PKP PLK tłumaczy, że przetargów jest mniej, bo duża część planowanych inwestycji miała być finansowana z nowej perspektywy unijnej na lata 2021–2027. Środki z obecnego Krajowego Programu Kolejowego, który jest wart 75 mld zł, są zaś na wyczerpaniu. Dopóki nie ma zatwierdzonego nowego planu i alokacji unijnej, postępowań nie można zaś ogłaszać.
Izba Gospodarcza Transportu Lądowego wspólnie z inną organizacją branżową – Railway Business Forum zwróciły się z apelem do Ministerstwa Finansów o wprowadzenie mechanizmu, który zapewniłby stabilne przekazywanie środków na inwestycje kolejowe. Chodzi np. o rozwiązania, z których korzysta Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad przy realizacji swoich przedsięwzięć. Krajowy Fundusz Drogowy działa w ten sposób, że przetargi na ekspresówki czy autostrady można przeprowadzać nawet wówczas, kiedy fundusze unijne nie są jeszcze potwierdzone. – Wszystko przez to, że KFD może się zadłużać, a Fundusz Kolejowy nie. Dług tego pierwszego to już grubo ponad 50 mld zł. W przypadku kolei wystarczyłoby ok. 8 mld zł. Można by np. wypuścić trzyletnie obligacje – mówi Adrian Furgalski, przewodniczący Railway Business Forum. Dodaje, że po przyjęciu perspektywy unijnej na lata 2021–2027 nowy Krajowy Program Kolejowy realnie zostanie zatwierdzony dopiero w 2022 r. – Nie można tyle czekać z przetargami – zaznacza.
Odpowiedź, która przyszła z rządu, nie pozastawia jednak złudzeń. Nie ma szans na sprawniejsze finansowanie inwestycji kolejowych i wprowadzenie mechanizmów podobnych jak w przypadku dróg.
Na pismo odpowiedział resort funduszy i polityki regionalnej, na którego czele stoi teraz także minister finansów Tadeusz Kościński. Czytamy w nim m.in., że ministerstwo jest świadome ryzyka związanego z ograniczeniami i trudnościami, które powoduje brak nowego, wieloletniego programu kolejowego. Resort liczy jednak, że stabilność runku pozwolą utrzymać m.in. środki z Krajowego Programu Odbudowy. Problem w tym, że będą one dostępne najwcześniej za kilka miesięcy. Odnośnie do zmiany funkcjonowania Funduszu Kolejowego resort funduszy odsyła do Ministerstwa Infrastruktury.
– To przerzucanie się odpowiedzialnością. O emisji obligacji decyduje przecież minister finansów. Wygląda na to, że nic się zmieni, bo rządowi nie zależy na uniknięciu dołka w inwestycjach kolejowych – komentuje Adrian Furgalski.